poniedziałek, 15 października 2018

magister

Po powrocie z radia nastawiłem Polsat Sport. Zafundowałem sobie ostatnich dwadzieścia minut retransmisji z wczorajszych chorzowskich jęków. Bezcenny Milik, który już nawet sam śmieje się z własnego nieudacznictwa.
To był mecz, z gatunku: manekiny kontra pełzający po sraczce. Myśmy lepiej z kolegami rżnęli w nogę na podwórku, a wszelakie wady tuszowaliśmy ambicją. Gryźliśmy trawę, by nasza piąta B nie przerżnęła z piątą A. Od tego zależały duma i honor. I nikt nigdy za zwycięstwo nawet nie postawił oranżady, starej piłki w podzięce nie napompował, że o bezustannym praniu skarpet, gaci i dresu, tylko moja Mama może się wypowiedzieć.
Wczoraj z trybun cebuloki nie krzyknęły "gol" ani razu. O pardon, te włoskie mafijne zyzolki akurat tak. I słusznie, należało się, byli lepsi pod każdym względem, co równie przystojni - prawda drogie Panie?
Powołam się po raz n-ty na skecz "Powrót piłkarzy" Kabaretu Młodych Panów. Mamy tam wypowiedź będącego anonimowym Karola Linnety'ego, który o trenerze Nawałce powiada, że ten w Rosji podchodził do tematu profesjonalnie, nie kreśląc na tablicy nudnych przedmeczowych ustawień i strategii, lecz w zamian wykorzystywał parówki z reklam ze swoim udziałem, które imitowały piłkarzy. I tak, ta parówka to Lewandowski, a ta parówa, to Pazdan - choć co do wczorajszego meczu należałoby dokonać roszady z parówą Pazdana na Milika. Bo tak poza Kubą Błaszczykowskim i Kamilem Grosickim reszta narodowej ekipy, to istne parówy. I choć w skeczu do parówek dołączały dla pełnego obrazu senegalskie kaszanki, to z Włochów żadne tam makaroniarskie rury.
Kiedy więc w nas zaświta historyczne myślenie, że polscy piłkarze nie dzielą się na pięknych i brzydkich, a na profesjonalistów oraz parówy.
Ciekaw jestem, po ile ustali PZPN ceny na kolejną przereklamowaną padakę, i czy wciąż do jej oglądania na żywo będzie tylu naiwnych. Dzieciom za ten szmal lepiej byście coś kupili. Coś pożytecznego, może nawet życiowego i edukacyjnego zarazem, by w konsekwencji nie wyrosły wam na obateli-patriotów. Na tchnący życiowym przekazem film do kina zabierzcie, by w przyszłości bezmyślnie na tacę swych ciężko zapracowanych pieniędzy nie marnowały.
Wiecie Kochani, co jednak jest najważniejsze? To, że mój syn Tomek od dzisiaj świeżo upieczonym magistrem. Jak jego dziadek, a i kilku innych Masłowskich. Dlatego muszę z synusiową mordeczką się napić, a i pośmiać z jego promotorów, którzy kolejnemu Masłowskiemu leserowi wbili w klapę zacny tytuł. Bo inni ryją, zarywają noce, a my Masłowscy z paluszkiem w gaciach rozwalamy wszelakie egzaminy. Moje Ty kochane Pachole, od serca gratuluję. Idź przez życie przebojem, choć ze swego ojca przykładu nie bierz.
Wieczorem koncert Fisha. Pójdę. Który to już raz? Siódmy, ósmy, dziesiąty? Szkoda, że nie pierwszy, gdyż ominie mnie uczucie przebijania błony. A takowe towarzyszyło mi podczas poznańskiego koncertu Marillion w 1987, gdy Pan Ryba stał jeszcze na czele tamtej formacji.
Facebookowa grupa "Nawiedzone Studio - Słuchacze" liczy sobie już ponad sześćdziesiąt osób. Wczoraj przybyło blisko dziesięć. Dziękuję, że jesteście.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
  Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"