czwartek, 11 listopada 2021

w Polsce nie moich marzeń

Jak co roku, za pozwoleniem lub bez, legalnie czy też nie, szwadron tych przeklętych narodowościuchów (pod wodzą przyjemniaczka, Roberta Bąkiewicza, który Polskę chapnął w komis) zawsze przemaszerują sobie po tej naszej Warszawie. Z symbolami Polski Walczącej, w zwartej licznej grupie, z nieodłącznymi racami, obraźliwymi transparentami oraz wpisanymi w ich kodeks skandami nienawiści. To jest ich dzień, ich święto. Nie tych, którzy naprawdę wyszarpnęli tę niepodległość.
Łajdactwo od tygodni umawiało się po stadionach. W ultrasowych kotłach wywieszano, w rozkazującym tonie obwieszczenia: "wszyscy na marsz", albo "11 XI wszyscy w Warszawie". A w międzyczasie ich kobiety zapewne szykowały wyjściowe dresy, maglowały i prasowały falangi, wreszcie, odbierały swym jurnym samcom z paczkomatów wszystkie dla prawdziwego Polaka akcesoria na ten jakże przepiękny, podniosły, świąteczny dzień. Dzień, w którym tradycyjnie wszyscy się dowiemy, jakimi kurwami całe to lewactwo, żydostwo, pedalstwo, arabstwo, no i koniecznie jeszcze ten brukselski niemczur Tusk. Obowiązkowe "śmierć wrogom ojczyzny", a na deser, w imię okazalszej sraczki, łysole i kaptury w geście pojednania oraz szczerymi łzami wzruszenia odśpiewają rotę.
Polska niejednych marzeń. Oto jest. W całym wdzięku i okazałości. Zmęczona, strudzona, na kacu, wiecznie niewyspana. Jedynie tylko ja widać coś nie teges, albowiem każdego jedenastego listopada żałuję, żem nie ze Szwecji, Grecji lub Wenecji. Bez znaczenia, pal diabli, skąd. Wszystko jedno, byle jak najdalej stąd.

a.m.