piątek, 19 listopada 2021

przechadzka

Trafił mi się dłuższy spacer po centralnych szlakach Poznania. Przejść się po Fredry, 27 Grudnia, Ratajczaka czy Wierzbięcicach dajcie wiarę, średnia przyjemność. Być może winowajcą wyzbyty słońca, zszarzały listopad. Kto wie, chyba najbrzydszy trzydziestodniowiec każdego roku, rzecz jasna poza bezkonkurencyjnym styczniem. Długim, mroźnym i rzadko atrakcyjnym towarzysko, a co dopiero muzycznie.
Stale coś remontują. Torowiska rozgrzebane, tu siatki, tam płotki, a jeszcze dookoła pyski drąca zawieszona na rusztowaniach klasa robotnicza. Nigdy niczego nie mogą skończyć. Tak na amen. Żeby wreszcie było na lata, na dowartościowanie, na pochwalenie przed innymi. Ledwie jedno zakończą, zaraz kolejne rozryją. Wieczny syf. Rewitalizują to miasto, a wiecznie brzydko, niczym w Śremie, Gnieźnie czy Koninie. Jeszcze w ciepłych miesiącach jakoś jest, bowiem zieleń wiele zakamufluje, jednak po opadach liści wyłania się faktyczny obraz rozpaczy.
Godzina przedpołudniowa, ulice 27 Grudnia i Św. Marcin opustoszałe, niemal martwe. Coraz więcej tamtejszych kamienic osprejowanych, zawstydzonych swą kondycją. Widać półgłówkom sprowadzanie ich miasta do roli rynsztoku daje sporo satysfakcji. Ciekawi mnie, czy to te same jednostki od niedawnego jedenastego listopada, kiedy akurat tamtego dnia stali wzorem w pierwszych szeregach, ściskając szarfy "śmierć wrogom ojczyzny". Przepraszam, jeśli nie trafiłem. Zmylił mnie podobny intelekt, więc spetryfikowałem chłopaczków.
Wierzbięcice. Dawno nie byłem. Jaka to brzydka ulica. By nie rzec, ohydna. Oczywiście mieszkańcy są przyzwyczajeni do zrujnowanych budynków, oklapłych elewacji, sypiących tynków, wielu opustoszałych lokali handlowych oraz ogólnego krajobrazu jak po niedawnym nalocie. Dla podkreślenia niedzisiejszości, zabrakło mi jeszcze przynajmniej jednej bryczki z woźnicą, takim z zarzuconą na glacę leninówką, fajczącego resztkę jakiegoś bez filtra kiepa, którego parząca końcówka podbarwia mu smolistym brązem i tak już pożółkłego wąsa.
Rozejrzałem się dookoła i wzięło mnie zastanowienie, na pewno mój Poznań? A może przeniosłem się do innej rzeczywistości i podziwiam właśnie jego gorszą wersję alternatywną. Sam nie wiem. Fakt, nigdy nie było to piękne miasto, tym bardziej atrakcyjne turystycznie, jednak kiedyś wiele wad zakrywały tłumy ludzi oraz moja do grodu Przemysła ślepa miłość.
Poznań życiem tętniący bywał kolorowszy, przyjaźniejszy, jakiś taki fajniejszy. A teraz jest smutny. I sprawy nie zatuszuje nawet tych kilka wyneonowanych galerii bądź kapka pomysłowych witryn sklepików czy pubów. Reszta tak przygnębia, że procencik fajowych inicjatyw ginie w gąszczu.
Zmroziłem się, dosłownie i w przenośni. Zarzuciłem się więc drugim owinięciem szala, bo i prawdą, lubię, gdy mi go starcza.
Tkwię nadzieją do wiosny nie wbijać w ten cypel mego rodzinnego miasta. Nic tam po mnie. Nie ma po co, dokąd i do kogo. Osowiale, markotnie, do odpuszczenia.

a.m.