Na kwadrans przed wczorajszym Polaków z Węgrami eliminacyjnym, odezwał się ex-realizator N.S. - Tomek Ziółkowski --- "Andrew, mogę wlecieć na mecz?" -- Krótko: "przyjeżdżaj". A to w sumie kawałek drogi jest, lecz, jeśli zdąży... Zdążył. Fakt, z kilkuminutowym poślizgiem, za to z ogromną papierową tytą KFC. A w niej dwa tuziny na trzy sposoby przyprawionego kurczaka plus sosy oraz cztery porcje frytek. Ale wyżerka!. Tym większa, iż Mundi od wczoraj znowu na szpitalnym wikcie, więc wszystko dla nas. Ach, no może troszkę przy pomocnym udziale mojej ogonkowej Zuleczki. Wiadomo, pies też człowiek.
Oj, jak ja lubię takie żarcie. Prawdziwy Święty Graal przyjemności. Niech zatem spadają na drzewo oprawcy każdego mdłego i bez bąbelków zdrowego odżywiania. Tfu! Smutne, wyprute z rozkoszy życia chuderlactwo, z anemiczną werwą do życia. Gdy słyszę ich niestrawne, o jedzeniu nasion oraz piciu niegazowanej nałęczowianki jęki, dopiero wzmaga się we mnie zgaga. Dlatego nie otaczam się, nie używam, nie konweniuję towarzystwa, dzięki czemu uchodzę za powszechnie kulinarnie dostępnego.
A więc raz jeszcze, żarcie wspaniałe, do tego poszła butelczyna solidnie zmrożonej pepsi, i dobrze, wszak powód spotkania - mecz - kicha. I pomyślcie, jakież to musi być szczęście pruć na Narodowy kilkaset kilosów, na bilet też wysupłać z półtorej paczki, a tu taka padaka. I to jeszcze poprzedzona eksperckimi w studio analizami. Garniturami medytującymi na dwie/trzy godziny przed, i po także, o ustawieniach, kombinacjach, wariacjach czy wreszcie wartościach tych naszych kopaczy. A Wojtek Szczęsny i tak, co ma wpuścić, wpuści. Nie tak, to inaczej, albo jak wczoraj - pod nogami. Normalny rower i ogólna poruta. Gdy mnie jako bramkarzowi czasem się podobnie przydarzyło, śmiano się dopóki nie wygrałem kolejnego meczu. Panie Wojtusiu, no nie jest pan typem goalkeepera na złe czasy. Czyli, jak nie idzie, to przynajmniej bramkarz sprawę ratuje. Pan Wojtuś ostatnio miewa w meczach po jedną/dwie sytuacje, takie setki do wpuszczenia, czytaj: do obronienia, no i gdyby te setki wyciągał, byłby naprawdę kimś. Ale pan Wojtuś tym setkom pozwala do siatki. A przecież wielkość bramkarza polega nie tylko na umiejętnościach, co też na szczęściu. I dobry bramkarz to szczęście z reguły ma. Czego nie uda mu się obronić, pójdzie w słupek, poprzeczkę lub unieprzytomni akurat na linii strzału stojącego obrońcę. Ale gola za nic nie będzie. Lecz pan Wojtuś, jak to już z nim jest, dobrze wiemy. No, ale ja to się nie znam. Dookoła tylko słyszę, że jego gra to jednak wciąż klasa światowa. Najwidoczniej światowa, wszak ja zarobiony jestem, skąd mam wiedzieć, na czym polega dzisiejsza światowość.
Mecz do zapomnienia, jednak Tomek zapracował na carte blanche. Bo oto niepierwszy raz dogodził mi kulinarnie, co też kulturalnie w całej konwersacji. Aaa tak, Tomek to pełna kulturka, co by nie mówić.
a.m.