czwartek, 4 listopada 2021

THE WAR ON DRUGS "I Don't Live Here Anymore" (2021)









THE WAR ON DRUGS
"I Don't Live Here Anymore"
(ATLANTIC RECORDS)




The War On Drugs mają w sobie coś uwodzicielskiego i nieuchwytnego zarazem. Ich rozmarzony rock, z nieukrywanymi flirtami archeo synthpopu, wyczula na drobiazgi, niuanse, kolory. Niekiedy pełną łychą daje miłość, innymi razy potrafi zranić. Adam Granduciel to taki wędrownik i kronikarz niekończących wojaży, który gra sercem, niekalkulowanie, z naciskiem na uczucia, melodykę, atmosferę, przestrzeń, wreszcie... zapamiętywalne motywy. Wyczuwam tu oddech, przestrzeń i pewną nadrzeczywistość, z której wyłania się jedyne niepowtarzalne luksusowe brzmienie. I niech gadają, że Adam Granduciel zbiera plony po Dire Straits, dawnym folkrockowym Bruce'ie Hornsbym i jego nieodżałowanymi The Range, bądź po The Waterboys, U2, Simple Minds czy Bruce'ie Springsteenie. A niech zbiera, zręcznie z każdego, po trochu, aż do ostatecznego: oto moje. I m.in. za to moje, w przypadku poprzedniego "A Deeper Understanding", Drugsi jak najzasłużeniej zgarnęli Grammy. Prestiżówkę niekiedy wydawaną na wyrost, lecz nie w tym przypadku.
Najnowszego "I Don't Live Here Anymore", jak wszystkich poprzednich dzieł Pensylwańczyków, słucha się z chęcią niedomykania księgi. W niekiedy oderwaną od rzeczywistości nutę przyozdobiono tu kolejne w losach grupy historie - o dorastaniu, starzeniu się, przemijaniu, poszukiwaniu miłości, o astrologii też trochę, by nie było nazbyt przyziemnie. Wszak bez owijania, całkiem serio bywa tu odlotowo i nieziemsko.
Granduciel jest postacią uduchowioną, o co niełatwo w obecnych, coraz bardziej zdehumanizowanych czasach. Cenny to dar. Aktualnie szarpać się na bycie misjonarzem rocka wydaje się nawet o wiele sensowniejsze niż prowadzenie pozbawionego trudu zakonniczego życia. Ale o tym wiedzą tylko nieliczni.

Idealny zestaw piosenek na obecne rozleniwienie jesienne, na którego unikatową recepturę walczy nie tylko podstawowa gitarowo-klawiszowo-perkusyjna sekcja oraz drobiazgowy w akordy melancholii głos Adama Granduciela. Bo i dużo tu jeszcze nienachalnie wtopionych innych uwodzicielskich składników, jak Hammondy, melotron, fortepian czy saksofon. Każdy z tych instrumentów oczekuje swego występu podobnie, jak niejeden aktor drugiego planu, który przebiera stopami za kotarą, by w którymś momencie nastąpiło upragnione: teraz!. 
Płyta bez ograniczającego przydatność terminu ważności, do spożywania jednym ciągiem. Od dechy do dechy. Tak, jak nakazuje jej zmysłowo uporządkowana tracklista. Właśnie buszuję po jej zasobach, z niezaspokojonym apetytem powracając do kilku niesamowitych momentów, jak "Harmonia's Dream" ("niekiedy naprzód bywa jedyną drogą powrotną, aby dotrzeć do Ciebie na czas"), "Wasted" ("nie potrzebuję powiększać czegoś, co i tak stracone"), "I Don't Wanna Wait" ("pozwól, bym dał Ci moją jedyną nadzieję, niczym płatek śniegu tańczący na opustoszałej drodze. Nie chcę się zmieniać, lecz kończy mi się czas") czy tytułowe "I Don't Live Here Anymore", wzbogacone udziałem indie'country'owców z Lucius, dźwigających na sumieniu współpracę z Rogerem Watersem czy Jacksonem Browne'em - "potrzebuję trochę czasu, potrzebuję kontroli, potrzebuję twojej miłości...(...)...bo choć zabrałaś wszystko czego potrzebuję, zabiorę Cię do miejsca, do którego muszę iść. Do ciemności, przez którą wszyscy przechodzimy na własną rękę ..."
Kolejne super coś w wydaniu tych nieustannie zadziwiających Filadelfijczyków. I nie sądzę, by było to ich ostatnie słowo.

a.m.