Nasz irlandzki wysłannik, a i przyjaciel Nawiedzonego Studia Andrzej Gwoździk, niedawno zagościł w Dublinie na koncercie Hansa Zimmera. Jego relację zamieszczam poniżej, jednocześnie serdecznie zachęcając do jej przeczytania.
"The World Of Hans Zimmer" - relacja z koncertu (Dublin, 3 Arena, 25.III.2019)
"The World Of Hans Zimmer" - relacja z koncertu (Dublin, 3 Arena, 25.III.2019)
Każdy z nas ma pośród
swych muzycznych
faworytów kilku takich, za uczestnictwo w koncercie których,
chętnie sprzedałby
ostatnią koszulę i jeszcze dołożył ulubione adidasy.
Przynajmniej ludzie mego
pokroju – czyli ci, którym wszystko kojarzy się z jednym.
Płytami oczywiście.
Legendy rocka, zespoły takie jak Rolling Stones, Pink Floyd, Led
Zeppelin,
Black Sabbath, Deep Purple… Kto nie chciałby ich zobaczyć na
żywo? Można tak
długo wymieniać.
Pamiętam kiedy latem 1990
roku usłyszałem po
raz pierwszy kilka utworów grupy Dead Can Dance z właśnie
wydanego albumu
„Aion”. Muzyka, która wymykała się wszelkim definicjom. I ten
głos! Lisa
Gerrard, bo ją mam na myśli oczarowała mnie wtedy i do dziś
swego czaru nie
zdjęła. Marzyłem by kiedyś móc jej posłuchać nie tylko z
odtwarzacza płyt CD...
Sześć lat później wybrałem
się z kolegą do
kina na film pt.: „Twierdza” („The Rock”). Sean Connery do
spółki z Nicolasem
Cagem ratowali mieszkańców San Francisco przed paskudną
śmiercią. A muzyka,
przy akompaniamencie której to robili wciskała w fotel. Wtedy to
zwróciłem
uwagę na z niemiecka brzmiące nazwisko kompozytora tego dzieła –
Hans Zimmer...
Lata mijały. Moja
platoniczna miłość do Lisy
i Hansa objawiała się w stale rosnącym rządku płyt tychże
artystów (34 Zimmera
i 20 sygnowanych nazwiskiem wokalistki Dead Can Dance). Na tym
niestety
kończyły się nasze kontakty. Aż tu na jesieni ubiegłego roku
gruchnęła wieść,
że do Dublina zawita orkiestra wykonująca muzykę Hansa Zimmera,
z gościem
specjalnym w osobie wspaniałej Lisy Gerrard. Na szczęście
zbliżały się moje
urodziny, a ja miałem świetny pomysł na prezent.
Pominę okres niecierpliwego oczekiwania. Milczeniem zbędę fakt, że tydzień przed koncertem organizator z racji rozmiaru sceny zmienił mój bilet w rewelacyjnym sektorze B, na bilet w odległym sektorze J. Od razu przeskoczę do konkretów, czyli do wieczoru 25 marca, kiedy to dane mi było posłuchać muzyki genialnego Hansa Zimmera, wzbogaconej o nieziemskie partie wokalne Lisy Gerrard.
Pominę okres niecierpliwego oczekiwania. Milczeniem zbędę fakt, że tydzień przed koncertem organizator z racji rozmiaru sceny zmienił mój bilet w rewelacyjnym sektorze B, na bilet w odległym sektorze J. Od razu przeskoczę do konkretów, czyli do wieczoru 25 marca, kiedy to dane mi było posłuchać muzyki genialnego Hansa Zimmera, wzbogaconej o nieziemskie partie wokalne Lisy Gerrard.
„The World Of Hans Zimmer”
– tak nazwano to
przedstawienie – „Świat Hansa Zimmera”. Świat filmów, które
kochamy, a także
muzyki, która oderwała się od obrazów, do jakich została
stworzona i żyje
własnym życiem.
Jak opisać niemal
trzygodzinny koncert nie
zanudzając czytelnika? Jak ponadczasowe piękno majestatycznej
muzyki zamknąć w
słowach? Gdzie wreszcie znaleźć słowa, które oddadzą wzruszenia,
jakie stały
się udziałem publiczności, szczelnie wypełniającej dublińską 3
Arenę?
Chciałoby się pochylić nad
każdą
wykonaną kompozycją.
Rozłożyć ją na
pojedyncze nuty i akordy. Tylko czy o to chodzi? Czy nie lepiej
po prostu
chłonąć tę muzykę i dać się jej nieść niczym wodzie. Raz
łagodnej niczym polny
strumyk, kiedy indziej spienionej i atakującej nas z
wściekłością wzburzonego
oceanu.
Myślę, że każdy wielbiciel
talentu Mistrza,
wyszedł z koncertu w pełni usatysfakcjonowany. Przedstawienie
rozpoczęło się od
bardzo mocnego akcentu w postaci muzyki do filmu „Dark Knight”.
Ponura,
momentami drapieżna kompozycja stanowiła świetne otwarcie. Była
swoistym
„prawym sierpowym” od razu mówiącym, że królować tu będzie
Muzyka przez duże M.
Po „Mrocznym Rycerzu” od razu usłyszeliśmy liryczny, choć nie
pozbawiony
dramatyzmu temat z „Króla Artura”, a naszym oczom ukazały się
wyświetlane na
ekranie zielone wzgórza Albionu i postać jeźdźca ze sztandarem w
ręce.
Przyjemne dreszcze wędrujące po kręgosłupie upewniły mnie w
przekonaniu, że
warto było przyjechać do Dublina.
Z średniowiecznej Anglii
przeskoczyliśmy do
współczesnej Hiszpanii, za sprawą stylizowanego na flamenco
utworu „Nyah”
(„Mission Impossible II”), płynnie przechodzącego w „Injection”,
gdzie po raz
pierwszy mieliśmy przyjemność usłyszeć Lisę Gerrard. Artystka
wkroczyła na
scenę w burzy oklasków, by z właściwą sobie maestrią wykonać
przyprawiającą o
szybsze bicie serca wokalizę. Tak ją sobie wyobrażałem.
Dostojną,
skoncentrowaną, perfekcyjną.
Następny w kolejności był
temat z obrazu
Michaela Baya „Pearl Harbor”. Coś co niby znam, a co po raz
pierwszy uderzyło
mnie swym pięknem. Może to za sprawą świetnie współgrających z
muzyką
fragmentów filmu, wyświetlanych na ekranach, a może dzięki
anielskiemu
sopranowi Kathariny Melnikovej?
Pierwszą część koncertu
zamknęła mini-suita,
złożona z kilku splecionych ze sobą utworów, stworzonych przez
Hansa Zimmera do
filmu „The Da Vinci Code”. Podniosła, mroczna, przepojona
klimatem tajemnicy.
Przenosząca nas do średniowiecznych
katedr i bibliotek, gdzie kurz tańczy pośród starych
ksiąg. Ozdobiona wspaniałymi
partiami chóralnymi i zakończona klejnotem, za jaki uważam
porywający
„Chevaliers de Sangreal”. Ten dialog skrzypiec i wiolonczeli...
Tego się nie da
opowiedzieć, to trzeba usłyszeć.
W tym miejscu warto może wspomnieć, że w związku z tym, że Hansa Zimmera nie było z nami w Dublinie, nagrał on garść anegdot i historii o tworzeniu poszczególnych kompozycji, które wyświetlano w przerwach pomiędzy utworami. Można było również dowiedzieć się co na temat pracy z Maestro mają do powiedzenia Ron Howard i Nancy Meyers.
W tym miejscu warto może wspomnieć, że w związku z tym, że Hansa Zimmera nie było z nami w Dublinie, nagrał on garść anegdot i historii o tworzeniu poszczególnych kompozycji, które wyświetlano w przerwach pomiędzy utworami. Można było również dowiedzieć się co na temat pracy z Maestro mają do powiedzenia Ron Howard i Nancy Meyers.
Pierwsze trzy utwory
wykonane przez
orkiestrę po przerwie, były swoistym ukłonem w stronę młodszych
wielbicieli
muzyki Hansa Zimmera. Publiczność zgromadzona w 3 Arenie miała
przyjemność
wysłuchać melodii z animowanych klasyków takich jak
„Madagaskar”, „Spirit:
Stallion of the Cimarron” i „Kung Fu Panda” – z obłędną partią
fletu wykonaną
przez pochodzącego z Wenezueli Pedro Eustache. Nieco zaś później
również z
oscarowego „Króla Lwa”. Mnie szczególnie urzekła kompozycja z
filmu „Mustang z
Dzikiej Doliny” („Spirit: Stallion of the Cimarron”). Jest w
niej przestrzeń,
lekkość i poczucie wolności. Wystarczy zamknąć oczy by poczuć
zapach traw,
powiew ożywczego wiatru na twarzy, usłyszeć tętent koni
galopujących poprzez
bezmiar prerii. Pęd zaklęty w nutach.
Na zakończenie podstawowej
części koncertu,
muzycy Orkiestry Symfonicznej Teatru Wielkiego z Białorusi
(Symphony Orchestra
of the Bolshoi Theatre, Belarus) pod batutą Gavina Greenawaya
wykonali kilka
połączonych ze sobą utworów z legendarnego już Gladiatora
(„Wheat”, „Am I Not Merciful?”,
„The Battle”, „The Might Of Rome” i „Now We Are Free”), zaś
wiwatująca
publiczność po raz kolejny mogła usłyszeć przejmujący śpiew Lisy
Gerrard.
Artystka ta wykonała swoje partie wokalne przyprawiając tłum o
gęsią skórkę,
zaś wyświetlane na zawieszonych nad sceną ekranach wizualizacje,
przypomniały
nam historię rzymskiego generała, którą już niemal 20 lat temu
opowiedział
Ridley Scott.
Kiedy wybrzmiały ostanie
nuty „Gladiatora”,
dyrygent przedstawił zgromadzonym muzyków, których talent
mieliśmy szczęście
podziwiać tego wieczoru. Niestety, co trzeba sobie głośno
powiedzieć, w tym
momencie część widowni zaczęła opuszczać salę. Skandal i
absolutny brak dobrego
wychowania. Nie potrafię zrozumieć, jak na koncercie jakby nie
patrzeć muzyki
poważnej, można zajadać popcorn popijany piwem, natomiast
opuszczenie sali
przed zejściem orkiestry ze sceny woła o pomstę do nieba. Cóż,
ich strata,
bowiem w ten sposób ominęło ich brawurowe wykonanie epickiej
muzyki z „Piratów
z Karaibów” oraz fantastycznej wersji utworu „Time” z „Incepcji”
Christophera
Nolana. Szczególnego choćby dlatego, że partię fortepianu zagrał
sam Mistrz
Hans Zimmer, którego mogliśmy w tym czasie oglądać na ogromnym
ekranie.
Pośród zachwytów nad kompozytorskim talentem Hansa Zimmera i peanów pianych na cześć Lisy Gerrard nie wolno mi zapomnieć o dyrygencie i wszystkich muzykach, których gra przyczyniła się do sukcesu tego przedstawienia. Nie sposób wszystkich wymienić z imienia i nazwiska, kłaniam się im jednak nisko, dziękując za niemal 3 godziny niezapomnianych wzruszeń.
Pośród zachwytów nad kompozytorskim talentem Hansa Zimmera i peanów pianych na cześć Lisy Gerrard nie wolno mi zapomnieć o dyrygencie i wszystkich muzykach, których gra przyczyniła się do sukcesu tego przedstawienia. Nie sposób wszystkich wymienić z imienia i nazwiska, kłaniam się im jednak nisko, dziękując za niemal 3 godziny niezapomnianych wzruszeń.
Był to wieczór z gatunku
tych, które pamięta
się długo. Wieczór wypełniony symfonicznymi wersjami kompozycji
Hansa Zimmera.
Piękny wieczór...
A oto pełna
lista utworów wykonanych tego dnia:
„The Dark Knight”
„King Arthur”
„Mission:
Impossible II”
„Pearl Harbor”
„Rush”
„The Da Vinci
Code”
„Madagascar”
„Spirit”
„Kung Fu Panda”
„The Holiday”
„Hannibal”
„Lion King”
„Gladiator”
„Inception”
„Pirates Of The
Caribbean”
Andrzej Gwoździk