środa, 6 marca 2019

po projekcji dokumentu o Beksińskich

Dziękuję gotyckiemu Krzyśkowi za cynk o nowym dokumencie o Beksińskich, w reżyserii Marcina Borchardta. Dobrze jest poczuć ziarno prawdy, które po raz kolejny zaciera niedawne fałszywe zwierciadło Pani Grzebałkowskiej. Autorki, która w swej ładnie stylistycznie napisanej książce mocno wypaczyła realny obraz Tomka, choć jednocześnie łaskawiej sportretowała Zdzisława - w dużej mierze poświęcając jego koneksje z marszandem Piotrem Dmochowskim.
"Beksińscy - album wideofoniczny" po raz niepierwszy pokazał trudne relacje na linii Tomek-Zdzisław, jednak z niemałym udziałem Beksińskiej Zosi. Cudownej kobiety, która stała pomostem zbierającym osad z obu toksyn.
Nie było jednak w tym dokumencie nic, czego byśmy nie wiedzieli, pomimo iż jego walorem stało niemało niepublikowanych dotąd filmowych wideokadrów, z prywatnych zbiorów Zdzisława.
Żałuję, że nie mogłem tego nagrać, ale niestety mój telewizor jeszcze nie załapał się na zainstalowanie funkcji twardego dysku, a kupiona przed półtora dekadą stacjonarna nagrywarka DVD zaniemogła już po trzech/czterech latach. Czyli niebawem po zakończeniu gwarancji. To znaczy, być może nawet działa, lecz przestałem jej używać, gdy notorycznie po godzinie pracy robiła się gorąca niczym hutniczy piec. Od tamtych lat leżakuje w szafie i nie bardzo wiem, po co.
Jeśli więc ktokolwiek z Szanownych Państwa przez przypadek, albo z takim zamierzeniem, nagrał dzisiejszy film, uprzejmie proszę o jego dla mnie skopiowanie, a na pewno czymś się zrewanżuję.
Wracając do Zosi Beksińskiej... jedyne, o co miałbym żal do Tomka, to o niesprawiedliwe jej traktowanie. A przede wszystkim o brak w okazywaniu jej miłości, o którą Zosia w jednym z kadrów tak bardzo się upominała. Jednak Tomek nie był potworem, kochał ją, lecz nosił jakiś paskudny pancerz, którego wstydził się choćby na moment porzucić. Pamiętam, jak po jej śmierci rozpoczął jedną z "Trójek pod księżycem", w której stwierdził, że już nigdy nie będzie miał okazji zjeść "tego" placka - bodaj ze śliwkami. Jedynego w swoim rodzaju.
Niezorientowany widz, który z racji młodego wieku lub swego dotychczasowego zaniedbania tematem, dopiero dzisiaj wszedł do rzeki z napisem "Beksińscy", może zachwianie odebrać zachowanie artysty malarza Zdzisława oraz odjechanego radiowca Tomka, który jedyną normalność wyrażał w profesjonalnym tłumaczeniu filmowych list dialogowych. Proszę Państwa, nie byłem nawet dobrym znajomym Tomasza, jednak uważnie słuchałem jego audycji, przeczytałem bodaj wszystkie jego felietony, recenzje, tłumaczenia tekstów, i co nie tylko, a poza tym miałem też prywatny numer jego domowego telefonu i niegdyś ośmieliłem się. Uciąłem z Nosferatu dwie około półgodzinne pogawędki, a także dwa razy face to face. Wiedziałem, żeby nie dzwonić przed trzynastą, by nie wyrwać mistrza z jego twardego "wampirzastego" snu. Nosferatu był niezwykle miłym rozmówcą, który wcale nie próbował mnie zbyć, a wręcz przeciwnie zachęcał do kontynuowania rozmowy. Na tej podstawie ręczę za jego wrażliwość, skrywaną dobroć, że o przesadnie wielkiej inteligencji zapewniać nie muszę. Był to wspaniały człowiek, którego nie tyle szanuję, co kocham. Będę po kres swych dni bronić jego dobrego imienia, jak też trwać w przekonaniu, że Zdzichu (że tak sobie na potrzeby tego wywodu pozwolę) też był fantastycznym chłopiną, który fakt, nie w każdej roli potrafił się odnaleźć, ale artystom wolno więcej. Na pewno nie nadawał się do funkcji ojcowskiej. A już szczególnie w dzisiejszej formie jej postrzegania. Nie oznacza to, że nie kochał Tomka, gdyż kochał ogromnie, pomimo iż niekiedy bał się go tykać.
Jest już późna pora, prawie wpół do drugiej, a ja też nie chcę się powtarzać. W swoim czasie rozpisywałem się w tym temacie, więc powracając teraz do niego zaczynam napotykać na zjawisko deja vu.
Tak na koniec, fajnie było zobaczyć na jednej z płytowych półek Tomka wiele grzbietów płyt Deep Purple, kilka Depeche Mode oraz komplet dyskografii Dire Straits. Jak Państwo zauważyliście, kamera najechała tylko na fragment rzędu z literką "D". Nad półkami wisiał sticker z albumu grupy GTR, ponadto Ultravox, do bodaj trasy "Monument", nieopodal podgłówka łóżkowej listwy Beksiu przykleił nalepkę Hawkwind z okładką kompilacji "Masters Of The Universe", a na pewnym cmentarnym grobowcu rozpostarł winylową kopertę Smokie "The Montreux Album". Ponadto na zlocie didżejów zaprezentował singla Eurythmics "Sweet Dreams (Are Made Of This)", zaś w jego domu na gramofonie pojawiła się w którymś momencie okładka Tyla Gang "Yachtless". Idąc dalej, na fotkach z Sanoka młody Beksa trzyma rozłożyście okładkę, i rzecz jasna przesłuchuje Justina Haywarda z Johnem Lodgem "Blue Jays", a także Roxy Music "Country Life". I tak dalej, i tak dalej... Oczywiście tego typu smaczków mamy tu sporo więcej, nie sposób wszystkiego wypisać, ale chyba każdy dostrzegł również zawieszony obraz Zdzisława, który w 1994 roku stał się okładką dla kapitalnej płyty Collage "Moonshine". Muszę ten film obejrzeć przynajmniej jeszcze raz. A później być może raz jeszcze, i jeszcze...






Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"