BATTLE BEAST
"No More Hollywood Endings"
(NUCLEAR BLAST)
****
Ich poprzednie "Bringer Of Pain" okazało się prawdziwym czarodziejem 2017 roku. Nareszcie na firmamencie stanęła formacja z kobietą tygrysem, która ryknęła z równą swobodą, co przed trzema dekady Doro Pesch. Trzeba jednak przyznać, że tamta wciąż rasowa ex-Warlock'owa blondyneczka, swego głosu nadal na żadną aukcję nie wystawiła. I choć jej inspiratorka Noora Louhimo urodziwą raczej nie jest, ma na szczęście szereg innych zalet. Potrafi być drapieżna i ekspresyjna, o czym większość symfoniczno-metalowych, i zazwyczaj piejących dam, może tylko pomarzyć. Noora jest takim Robem Halfordem w spódnicy, pomimo iż tego typu babki z klasą, raczej chętniej przyodziewają na sznurówki gorsety oraz uległe na jeden niewinny dotyk, w mig negliżujące peleryny.
Sami Battle Beast także wydają się mieć poczucie własnej wartości. I dopóki wszystko na ich polu będzie działać, nikt im wtyczki nie wyciągnie. Szkoda jedynie, że będąc coraz poważniejszą na metalowym polu siłą, wciąż rażą niedalekim zasięgiem.
Ich soczyście melodyjny power metal niekiedy swym entuzjazmem zrywa parkiety. Battle Beast mają w sobie ten luz, co Drużyna A w rozbijaniu gangów. Grając na prawdziwych instrumentach (dwie gitary, bas, klawisze + perkusja) tkają pajęczynę z żywej muzycznej wełny.
Produkcji ponownie podjął się zespołowy klawiszowy wirtuoz Janne Björkroth. Jegomość o nieprzerośniętym ego, który daje wszystkim pograć, choć z racji sympatyzowania z muzyką symfoniczną, tu i ówdzie faszeruje co możliwe aranżacjami smyczkowymi.
Już od samego początku grupa ustawia słuchacza. Pierwsze trzy super przebojowe krewkie tematy ("Unbroken", "No More Hollywood Endings" oraz "Eden"), stanowią za smakowitą fasadę ostrego grania i są prawdziwą orgią upragnionych dźwięków. Podobnych smaczków nie zabraknie nam też w dalszym toku albumu ("The Golden Horde", "My Last Dream" czy z lekka ociężałe "Piece Of Me"), choć ja polecałbym zwrócić jeszcze uwagę na takie "Raise Your Fists". Rzecz napiętnowaną gniewnym śpiewem Noory, folkowymi klawiszowymi akcentami (szczególnie gdzieś pod koniec ujawniającymi się nawet sympatią wobec a'la wyspiarskich dud), zmasowaną kanonadą gitar i perkusji, ale też wplecioną i złowieszczo niosącą się melorecytowaną frazę, która całości dodaje smaku, niczym krakersy względem chili con carne.
Oczywiście bez ballad nie byłoby dobrej pointy dla tak wzorcowej metalowej knigi. Tak też i tutaj objawiły się dwa godne niej rozdziały. Umiejscowiona w albumowym przedfinale "Bent And Broken" dostarcza momentami mniej drapieżnego oblicza Noory. Choć w ekspresyjnym refrenie wokalistka już nie pozostawia złudzeń. Nieco wcześniej otrzymujemy jednak jej bardziej porywającą konkurentkę, pt. "I Wish". Jak pamiętamy, na "Bringer Of Pain" pojawiła się podobnie podszyta symfonią powermetalowa ballada "Far From Heaven". Zarówno w tamtej, jak i tej, idzie dostrzec, ile głosu drzemie w piersiach Noory.
"No More Hollywood Endings" nie przynosi niczego zaskakującego. Muzycy z Battle Beast wciąż poruszają się po pewnym gruncie, kontrolując jednocześnie każdy dźwięk i wypowiedziane słowo. Krzepi mnie jednak swoboda, z jaką ta szóstka Finów serwuje swe nuty. To jest dopiero prawdziwy luz - jakże inny od drętwych komentatorów z Eleven Sports.
P.S. W niedzielę 7 kwietnia w Poznaniu, proszę pamiętać.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"