Obejrzałem "The Dirt" - dzięki za użyczenie Panie Michale. Pierwszorzędny r'n'rollowy film, jednak nie dla każdego. Może dlatego, że Mötley Crüe są takim cukiereczkiem z wybuchowym nadzieniem. Obskurni, obsceniczni, brylujący - i taki też jest ten film. Nie spodoba się grzecznym chłoptasiom, a dziewczyny - szczególnie te nieopierzone - powinny przejść tę lekcję. Najlepiej w dwie strony.
Wulgarność Mötley Crüe od zawsze była napędową siłą r'n'rolla, jednak jakim mocarzem bywał też Ozzy Osbourne, należy zobaczyć samemu.
Kilka razy z ust Motleji pada: jesteśmy Mötley kurwa Crüe!
Muszę jeszcze raz obejrzeć, bo już teraz nie pamiętam, który z chłopaków, Nikki czy Tommy zapytał: Vince, ile zaliczyłeś panienek? - Trzy. - Nie dzisiaj, w ogóle? !!!
Trochę łyso mi było, gdy Vince nazwał moją ulubioną "Theatre Of Pain" gównem, ale okoliczności tych słów też wiele wyjaśniają.
Dziewczyny, alkohol, narkotyki oraz totalnie jebnięty styl życia, niemal każdego z owej czwórki zaprowadziły pod grób, jednak jakimś cudem los wszystkich oszczędził. Chyba najbardziej poukładanym wydaje się Mick Mars, ale o tym wiadomo od dawna. Być może dlatego, że jako najstarszy miał poczucie trzymania wszystkiego w ryzach.
Szkoda, że film nie pokazuje zbyt wielu fabularyzowanych migawek koncertowych, a już tym bardziej procesów twórczych. Produkcja Netflix koncentruje się na hulaszczych wyczynach Motleji. Oczywiście ich godne pozazdroszczenia, lub politowania życie - zależy od punktu spojrzenia - było odreagowaniem na często utracone dzieciństwa. Inna sprawa, że bardziej na luzie żyć już się nie da.
Przy biografii "The Dirt", takie "Bohemian Rhapsody" jest tylko colą bez cukru. Jeśli Queen wydadzą się komuś iście r'n'rollowym bandem, to będzie mieć rację, że mu się tylko wydaje.
Jestem dumny kochając Kalifornijczyków od zawsze. Czyli od momentu usłyszenia "Shout At The Devil". A to już trzydzieści pięć lat.
Młody widz zrozumie, że Mötley Crüe są muzycznie spowinowaceni z Aerosmith i Guns N'Roses. Z tym, że od tych pierwszych czerpiąc pełnymi garściami, jednocześnie tych drugich edukując.
Nie przechodząc przez Mötley Crüe, nigdy nie będziecie rock'n'rollowcami z krwi i kości, a jedynie muzycznymi garniturami, których żona trzyma pod miotłą.
Niedawno kupiłem soundtrack, więc jutro go sobie posłuchamy. Oczywiście jeżeli nikt i nic tego nie zakłóci. Bo takimi, jakimi byli/są Mötley Crüe, takie też od zawsze chciałem prowadzić własne radio - niestety, nigdy się nie udało.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"
Wulgarność Mötley Crüe od zawsze była napędową siłą r'n'rolla, jednak jakim mocarzem bywał też Ozzy Osbourne, należy zobaczyć samemu.
Kilka razy z ust Motleji pada: jesteśmy Mötley kurwa Crüe!
Muszę jeszcze raz obejrzeć, bo już teraz nie pamiętam, który z chłopaków, Nikki czy Tommy zapytał: Vince, ile zaliczyłeś panienek? - Trzy. - Nie dzisiaj, w ogóle? !!!
Trochę łyso mi było, gdy Vince nazwał moją ulubioną "Theatre Of Pain" gównem, ale okoliczności tych słów też wiele wyjaśniają.
Dziewczyny, alkohol, narkotyki oraz totalnie jebnięty styl życia, niemal każdego z owej czwórki zaprowadziły pod grób, jednak jakimś cudem los wszystkich oszczędził. Chyba najbardziej poukładanym wydaje się Mick Mars, ale o tym wiadomo od dawna. Być może dlatego, że jako najstarszy miał poczucie trzymania wszystkiego w ryzach.
Szkoda, że film nie pokazuje zbyt wielu fabularyzowanych migawek koncertowych, a już tym bardziej procesów twórczych. Produkcja Netflix koncentruje się na hulaszczych wyczynach Motleji. Oczywiście ich godne pozazdroszczenia, lub politowania życie - zależy od punktu spojrzenia - było odreagowaniem na często utracone dzieciństwa. Inna sprawa, że bardziej na luzie żyć już się nie da.
Przy biografii "The Dirt", takie "Bohemian Rhapsody" jest tylko colą bez cukru. Jeśli Queen wydadzą się komuś iście r'n'rollowym bandem, to będzie mieć rację, że mu się tylko wydaje.
Jestem dumny kochając Kalifornijczyków od zawsze. Czyli od momentu usłyszenia "Shout At The Devil". A to już trzydzieści pięć lat.
Młody widz zrozumie, że Mötley Crüe są muzycznie spowinowaceni z Aerosmith i Guns N'Roses. Z tym, że od tych pierwszych czerpiąc pełnymi garściami, jednocześnie tych drugich edukując.
Nie przechodząc przez Mötley Crüe, nigdy nie będziecie rock'n'rollowcami z krwi i kości, a jedynie muzycznymi garniturami, których żona trzyma pod miotłą.
Niedawno kupiłem soundtrack, więc jutro go sobie posłuchamy. Oczywiście jeżeli nikt i nic tego nie zakłóci. Bo takimi, jakimi byli/są Mötley Crüe, takie też od zawsze chciałem prowadzić własne radio - niestety, nigdy się nie udało.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"