Skoro wcześniejszy wpis przywołał "Born In The U.S.A.", niech więc Państwa oczom stanie mój hiszpański egzemplarz, w ramach ówczesnej kooperacji w holenderskiej okładce. Mam go niemal od zawsze, pomimo iż kompletnie nie pomnę dnia, w którym ze mną zamieszkał. Chociaż wciąż świetnie gra, jest jednak na tyle wiekowy, iż przydałoby mu się dokupić jakiegoś reedycyjnego brata.
Genialna rzecz. Dla mnie bezapelacyjne numero uno w katalogu Bossa, jakkolwiek ktoś zechciałby mój zachwyt obalić. Przy okazji, w filmie "Springsteen - ocal mnie od nicości", jest taka scena, kiedy w ramach sesji do "Nebraski", Springsteen ze swoją ekipą demonstrują w studio rockowe, jakże innego od nastroju "Nebraski" oblicze tytułowego i zachowanego na później "Born In The U.S.A.". Świetnie pokazane, jak z wrażenia wszystkim obecnym mięknie rurka. A potem, ktoś z ekipy, nie pamiętam, czy Jon Landau, czy Chuck Plotkin, czy może jeszcze ktoś inny (muszę raz jeszcze obejrzeć) mówi, że to nagranie jest tak kapitalne, że zrobi za cały album. Że reszta piosenek wyda się mało ważna w stosunku do tytułowego "Born In The U.S.A.". Już wtedy wiedzieli, że pociągnie całość. I zobaczcie Państwo, upłynęło ponad czterdzieści lat, a my wiemy, że to prawda, pomimo iż reszta albumu, też fenomenalna. Jednak, inne piosenki, to inne piosenki - w osiemdziesiątym czwartym słowa: born in the USA, brzmiały niczym afirmacja patriotyzmu i w połączeniu z pełnią pasji kompozycją, waliły stropy.
andy
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub afera.com.pl
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań) lub radiopoznan.fm














