wtorek, 8 lipca 2025

kilroy was here

Jeszcze jedno nawiązanie do wczorajszego Uspokojenia Wieczornego. Na antenę poszedł jeden fragment z kompaktu "Kilroy Was Here", ale nie myślcie sobie, że andy to jakiś cienias i nie ma w winylu. Egzemplarz w gatefoldzie, holenderski pierwszy press z osiemdziesiątego trzeciego. Mam wrażenie, że płyta jest ze mną od kolebki, podobnie jak wszystkie inne winylowe Styksy, jakie trzymam na tej samej półce. Kocham tę muzykę, bezkrytycznie wielbię ten album, choć nikomu nie będę wciskać, iż stanowi za identyczny poziom, co cztery wcześniejsze: "Paradise Theatre", "Cornerstone", "Pieces Of Eight" (słuchaliśmy ostatnio w Nawiedzonym) oraz "The Grand Illusion". W skali ogólnej topowe z nich albumy Styx i nic już tego nie zmieni. Ale "Kilroy Was Here", pomimo tyciu mniejszych notowań, znaczy dla mnie równie wiele. Krótka rock opera, mniej więcej czterdziestominutowa, a więc o typowej dla dawnych winyli skali czasowej. Takie płyty zawsze były idealne do słuchania i nigdy nie nużyły. Poza tym, ludzka percepcja daje radę właśnie wobec czterdziesto-/czterdziestopięciominutowych płyt. Później trzeba zmienić nastrój, albo wyłączyć się na minutę lub dwie od muzyki. Dlatego te stare albumy wygrywają, natomiast epoka lat dziewięćdziesiątych, z tymi wszystkimi osiemdziesięciominutowymi kolosami, to jak pakt z diabłem. Na swój sposób zajeżdżanie sztuki. Wykorzystywanie zasobu płyty kompaktowej do maksimum nigdy nikomu na dobre nie wyszło.
Na "Kilroy Was Here" medialnie w tamtych latach liczyły się, ballada "Don't Let It End" oraz otwierające całość, chwytliwe i jak na wtedy super nowoczesne "Mr. Roboto". Jednak hity hitami, natomiast rock oper należy słuchać w całości, i ta płyta w pełni na to zasługuje. Myślę, że wczoraj zapodana sześciominutowa wolnizna "Just Get Through This Night", też moje zapewnienie jakoś potwierdza.
Centralną postacią albumu jest Robert Orin Charles Kilroy, którego inicjały układają się w słowo "ROCK". Tematycznie w dużym uproszczeniu idzie o to, by główny bohater oraz pewien młody muzyk, na pewnej planecie podjęli się misji przywracania rocka. Jest on zakazany, ponieważ istnieją tam rządy faszystów/autokratów, a więc ludzi, którzy czują się rockiem oraz jego następstwami zagrożeni. Mamy tu rzetelnie opisaną i podaną - jak z teledyskowych kadrów - historię, którą obrazowo opatuliła okładka, jej wnętrze, co także sama do płyty wkładka. Świetne coś, warto posłuchać, szczególnie w dobie nadchodzącego albumu, który już 18 lipca.

andy

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub
afera.com.pl 

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań)
lub radiopoznan.fm


mandalaband

Uspokojenie Wieczorne krótkie, a przelatuje jeszcze szybciej, więc ta niecała godzina emisji to taka trzcinka wobec Państwa oczekiwań. Niemniej, i tak się cieszę, że ją mam. Bywa jednak, że kiedy się dopiero rozkręcam, wnet trzeba zarzucić: do usłyszenia. Stawia mnie to niekiedy w obliczu niedopowiedzeń, niedoinformowań, ale na szczęście jest blog. Tu zawsze mogę się zsuplementować, jak choćby względem grupy Mandalaband, którą wczoraj zapodałem na dobranoc. 

Krótkotrwała, acz dwuetapowa brytyjska formacja Mandalaband istniała w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Potem, czyli w dwudziestym pierwszym wieku odrodziła się, ale i owe odrodzenie również nie było zbyt długie. Na obu etapach wydali dwa razy po dwa albumy, wszystkie interesujące, choć o dreszcz emocji przyprawiają te najstarsze.
Twórcą grupy kompozytor i producent David Rohl, chętniej zapisujący się jako Davy Rohl.
Polecam wydany w 1975 roku debiut, zatytułowany po prostu "Mandalaband", z m.in. fascynującą suitą "Om Mani Padme Hum". Rzecz z motywami tybetańskimi, do tego chórami, orkiestracjami, szczyptą psychodelii oraz imponującymi, wręcz jazzowymi partiami fortepianowymi. Zaprezentowanie tego konkretnego utworu w mojej audycji Polskiego Radia Poznań, a trwającego ponad dwadzieścia minut, pochłonęłoby połowę przydzielonego mi czasu, więc ucierpieliby inni wykonawcy, a jak Państwo zapewne zauważyliście, staram się każdego poniedziałku wrzucać po siedem/osiem piosenek.
Na drugim longplayu, zatytułowanym "The Eye Of Wendor: Prophecies", czyli tym wczoraj zaprezentowanym, otrzymujemy czternaście kompozycji, o skromnym jednak wymiarze czterdziestu minut, a więc podobnie jak przy debiucie. Za to muzyków, co niemiara. Obok podstawowego składu, pojawiło się przynajmniej kilku intratnych gości, np. Kevin Godley i Graham Gouldman - obaj panowie z 10CC - do tego ludzie z The Moody Blues oraz Barclay James Harvest, jak choćby wczoraj z tej ostatniej grupy John Lees, który w "Witch Of Waldow Wood", że tak nieładnie określę: walnął obłędne gitarowe solo.
To są wspaniałe płyty i trzeba je mieć. Nie, że należałoby, wypadałoby poznać, a po prostu trzeba mieć. Nie słucham ich co dnia, lecz, gdy już to nastąpi, siedzę przy nich jak wryty.
Późniejsze dwie, obie opatrzone rzymską numeracją, jako III i IV, mają swoje podtytuły; pierwsza to "BC: Ancestors", następna "AD: Sangreal", i one też na swój sposób chełpią się rozmachem oraz ciekawymi gośćmi - m.in. ludzie z Barclay James Harvest, Riversea, Gabriel, Iona czy Nightwish. Wiadomo, oferują współczesne już brzmienie i takąż realizację, więc jest bez dawniejszej magii, a mimo wszystko wciąż warto posłuchać. Pierwszy z nowych albumów opowiada o czasach zanim pojawili się Chrześcijanie, tym samym otrzymujemy zaproszenie do starożytnego Egiptu czy Mezopotamii. Kolejne dzieło suponuje pierwsze tysiąclecie chrześcijaństwa. A zatem, historia cesarzy, królów, wojowników, krzyżowców, najogólniej mówiąc: bohaterów i złoczyńców.
Polecam Państwa Szanownych uwadze grupę, z naciskiem na jej najwcześniejsze dokonania. 

andy

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań)
lub radiopoznan.fm

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub
afera.com.pl 


"USPOKOJENIE WIECZORNE" - program z 7 lipca 2025 / Radio Poznań, 100,9 FM Poznań

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
wydanie nr 65
7 lipca 2025

(poniedziałek, w godz. 22.07 - 23.00)

Polskie Radio Poznań
100,9 FM Poznań
realizacja Adam Loch

prowadzenie andy

 

CHICAGO "Chicago 19" (1988)
- Look Away

LIONEL RICHIE "Back To Front" (1992) -- kompilacja + nowe
- Sail On {The Commodores cover} {z albumu "Midnight Magic" /1979/}

ROD STEWART "Ultimate Hits" (2025) -- 2 CD kompilacja
- Have You Ever Seen The Rain {Creedence Clearwater Revival cover}

OVERLAND "S.I.X." (2023) -- 5 września nowy album FM - "Brotherhood"
- Things Will Never Be The Same

STYX "Kilroy Was Here" (1983) -- 18 lipca nowy album - "Circling From Above"
- Just Get Through This Night

DENNIS DeYOUNG "26 East Vol. 1" (2020)
- Run For The Roses

LOU GRAMM "Ready Or Not" (1987) -- Foreigner ogłaszają trasę po Stanach. Stanie się w grudniu tego roku z udziałem Lou Gramma. Dawny pierwszy głos grupy wystąpi u boku Luisa Maldonado, nowo ogłoszonego frontmana Foreigner, który po letniej trasie oficjalnie zastąpi Kelly'ego Hansena.
- Until I Make You Mine

MANDALABAND "The Eye Of Wendor: Prophecies" (1978)
- Witch Of Waldow Wood


poniedziałek, 7 lipca 2025

na Piotrkowskiej...

Stawiam przed Państwa oczami winyl zakupiony w minioną sobotę w Łodzi.
Ulica Piotrkowska, serce miasta, reprezentacyjny trakt w jego geografii. I podkreślę, miasto absolutnie niebrzydkie, a od zawsze mnie o takim zapewniano. Brzydoty jakoś nie dostrzegłem, a jeśli nawet jakieś pojedyncze akcenty, siłą rzeczy lub natury zniszczenia, zaniedbania lub muralów bohomazy, co z tego? Brzydota też może stanowić za oryginalność, dlatego nie dziwi mnie fascynacja filmowców Łodzią, z Davidem Lynchem na czele. No więc, oto jesteśmy na Piotrkowskiej, jest piękny letni dzień, w różnych kierunkach podążają spacerowicze, wśród których zapewne niemało turystów. Proszę wyobrazić sobie, że ta leniwa ulica stoi normalnymi sklepami, knajpami, hotelo-hotelikami, nic zatem niespotykanego, a jednak, jako dużą atrakcję oferuje się niemal całkowicie wymarły w polskim krajobrazie uliczny handel. Dopadają więc człowieka zewsząd zapachy lawend, stoiska ze słodyczami, pamiątkami, co i nieuniknione w kanikułowym okresie hałasy dzieciarń. Szczególnie przy wyselekcjonowanych wobec nich skupiskach. Nie brakuje też okazałej palety gastronomii, albowiem polak głodny, to polak zły. I w tym niemal kiermaszowym skupisku znalazłem jedyny ciekawy stragan, namaszczony kształtem litery 'U', głównie z winylami, nieposkąpiony jednak w kompaktach oraz kasetach. Dwoje jegomości na turystycznych, kampingowych krzesełkach, a przy ladzie rotujący zainteresowani tematem. Obok mnie pewna młoda dama właśnie coś sobie wybrała i reguluje zapłatę kartą, a kiedy po chwili opuszcza miejscówkę, już w jej miejsce wskakuje inny ktoś. I tylko rycie, przebieranie, macanie, sprawdzanie kondycji, niekiedy do sprzedawców jedno czy drugie zapytanie, i tak chwila po chwili, cały czas kręci się. No to andy też wertuje, co pewien czas jakaś okładka budzi moje zainteresowanie, no i, teraz mnie macie, otóż do końca życia nie odżałuję, że zrezygnowałem z winylu Commodores z lovesongami. Uznałem wyższość posiadanego w chałupie kompaktu, któremu nie poskąpiono żadnego akcentu z tamtej tracklisty, ale to przecież nie to samo. Człowiek jednak głupim umrze, tym bardziej, że płyta taniocha, ja wiem... jakieś trzy, może cztery dychy. I co istotne, było mnie stać.

Od razu jednak, i tu już bez drobinki zawahania, zdecydowałem się na angielskie tłoczenie kapitalnego The Doobie Brothers "The Captain And Me". Pierwsze bicie, rzecz z siedemdziesiątego trzeciego, co warte podkreślenia. Oczywiście wydanie Warner Bros., bo jakżeby inaczej. To nie tylko muzycznie boska płyta, ale ma jeszcze fascynującą okładkę. Jej historia na swój sposób mrozi krew w żyłach, ale to już pozostawię w Państwa gestii. Zechcecie zgłębić temat, bez problemu dotrzecie do odpowiedniej literatury. Po co teraz spoilerować, to takie niefajne.
Dotąd tych Doobies pieściłem jedynie na kompakcie, ale jednak mówimy o takim tytule, który uprasza się o czarny placek. I trzeba koniecznie dorwać stare wydanie, albowiem tylko ono smakuje. Poza tym, jeszcze niechcący kupiłbym jakieś dzisiejsze wznowienie i trafiłoby się nie daj bóg kolorowe diabelstwo, tylko wściekłbym się.
Posłuchałem dwa razy z rzędu, płyta gra nad wyraz dobrze. Dbał o nią poprzednik, a kto wie, może poprzednicy. Cena cztery dychy. To dokładnie równowartość dwóch półlitrowych coca col w Atlas Arenie.
Piotrkowska długa, a nawet jeszcze dłuższa, fajnie się więc do pewnego momentu nam człapało, jednak w pewnej chwili poczuliśmy przyjemne zmęczenie, takie od namiaru emocji, a wtedy najlepiej przysiąść na jednej z ławek, napić się pepsi i pogadać o czymś innym. Czymś jakże odległym od wtryniających w szerszym gronie swoje trzy grosze mądrali, tym bardziej spojrzeć z dala na nudy związane z robotą, a już szczególnie smutne treści o obcych dzieciakach. Obecnie to już raczej w grę wchodzą wnuki. I to nuda jeszcze większa.
Powiem Wam Najdrożsi (zabrzmiało teraz, jak z ambony), niedawna sobota, odatowana piątym lipca, okazała się przecudownym dniem. Pod każdym względem. Nie mogę zapomnieć. Nawet w przypływie starczej demencji. A przecież, za wierzchołek atrakcji miał posłużyć jedynie wieczorny koncert.
I teraz, a propos koncertów, czytam od paru dni świeże opinie w tematach muzyki pod chmurką, np. o pożegnalnym występie Black Sabbath, co i metalowych gwiazd grupę poprzedzających, wyniuchałem też relację z Narodowego o AC/DC, a wczoraj na moich oczach pan bluesowy produkował się w temacie Neila Younga. Na tym nie koniec, bo jeszcze gdzie indziej jedna czy druga relacja z kilku dni na Openerze, do tego virtuoso live Satrianiego z Vaiem. Tych koncertów mnóstwo, dla każdego coś, a ja w tym wszystkim czuję się jakoś inaczej - lżej, wakacyjniej. I uwierzcie, po raz pierwszy siedzi we mnie totalny zlew na pieprzenie o solówkach, riffach, o tym, co zagrali, a co nie. I o całym tym ze sceny nawalaniu, kto dawał głośniej, a kto szybciej. Odczuwam komfort, pewne od losu uprzywilejowanie, wszak przytrafił mi się od dawna skrywany w marzeniach live w atmosferze Słońca, słodkich drinków oraz dziewczyn z plakatów. A na scenie jeden z najlepszych piosenkarzy ever!

andy

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub
afera.com.pl 

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań)
lub radiopoznan.fm


"NAWIEDZONE STUDIO" - program z 6 lipca 2025 / Radio Afera 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
wydanie z 6 lipca 2025
(z niedzieli na poniedziałek,
od 22.00 do 2.00)
 
98,6 FM Poznań
oraz afera.com.pl

realizacja i prowadzenie: andy

 

BAD COMPANY "Bad Company" (1974) -- Mick Ralphs in memoriam
- Can't Get Enough
- Ready For Love {Mott The Hoople cover}

DON BARNES "Ride The Storm" (2017) -- materiał z 1989 roku -- 19 września tego roku ukaże się nowy album 38 Special - "Milestone". Nie było ich od dwóch dekad, ciekaw jestem...
- Ride The Storm

FOREIGNER "Foreigner" (1977) -- ekscytująca wieść, uwaga! - Foreigner ogłaszają trasę po USA w grudniu '25 z udziałem Lou Gramma. Dawny pierwszy głos wystąpi u boku Luisa Maldonado, nowo ogłoszonego frontmana Foreigner, który po letniej trasie ma oficjalnie zastąpić Kelly'ego Hansena.
- Cold As Ice
- Starrider

LAURENNE / LOUHIMO "Falling Through Stars" (2025) -- premiera!
- Loud & Clear
- Wait

HUEY LEWIS AND THE NEWS "Sports" (1983) -- w minioną sobotę Huey Lewis obchodził 75-urodziny. Tylko wszystkiego najlepszego, Maestro!
- The Heart Of Rock & Roll
- Heart And Soul

BRUCE SPRINGSTEEN "Lost And Found" (2025)
- The Lost Charro {"Inyo" album - recording during the "Ghost Of Tom Joad" tour 1995 - 1997}

ROD STEWART "Ultimate Hits" (2025) -- premiera!
- Downtown Train {Tom Waits cover} {kawałek występuje na kompilacji "The Best Of" /1989/ , w boxie "Storyteller" /1989/ oraz albumie "Vagabond Heart" /1991/}
- Rhythm Of My Heart {René Shuman cover}

SAXON "Innocence Is No Excuse" (1985)
- Broken Heroes

LIONEL RICHIE "Back To Front" (1992) -- kompilacja + premierowe
- Dancing On The Ceiling {z albumu "Dancing On The Ceiling" /1986/}
- Easy {The Commodores cover} {z albumu "Commodores" /1977/}

THE COMMODORES "Gold" (2005) -- kompilacja
- Flying High {z albumu "Natural High" /1978/}

LIONEL RICHIE "Can't Slow Down" (1983) -- z deluxe edition na 20-lecie albumu
- Stuck On You
- The Only One
- Hello

SCORPIONS "Crazy World" (1990)
- Wind Of Change

STYX "Pieces Of Eight" (1978) -- 18 lipca będzie nowy album - "Circling From Above"
- Renegade
- Pieces Of Eight

STEVEN WILSON "Hand. Cannot. Erase." (2015) -- w ramach 10-lecia albumu, 15 sierpnia trafi do sprzedaży winyl, jako 'splatter vinyl edition'
- Happy Returns
- Perfect Life

ROUGH DIAMOND "Rough Diamond" (1977)
- Seasons

IAN THOMAS BAND "Still Here" (1978)
- Just Like You
- I Really Love You
- Clear Sailing

BALANCE "In For The Count" (1982)
- All The Way
- She's Alone Tonight {singiel '83 / bonus track}

BRUCE DICKINSON "Balls To Picasso" (1994) -- 25 lipca ukaże się reworking albumu, pt. "More Balls To Picasso"
- Gods Of War

THE DOOBIE BROTHERS "Walk This Road" (2025)
- State Of Grace
- Here To Stay

TOM PETTY AND THE HEARTBREAKERS "Southern Accents" (1985)
- Rebels

GIANT "Stand And Deliver" (2025)
- Pleasure Dome






"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(
obecność nieobowiązkowa !)
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze

 

niedziela, 6 lipca 2025

LIONEL RICHIE trasa "Say Hello To The Hits" - sobota, 5 lipca 2025, Atlas Arena, Łódź

Rewelacyjny sobotni wieczór w Atlas Arenie. Wymarzony wręcz koncert na lato. Uroczysty, jak niedzielny rosół. Gorąca muzyka, zarówno do tańca, co i poprzytulania, na scenie zaś biały fortepian, czasem i drugi - nawet na podnośniku - oczywiście gitarzyści, klawiszowiec, perkusista, a jeszcze przecież instrumenty ozdobniki, jak flet, harmonijka czy saksofon. Spektakularnie, z rozmachem. Jestem pod absolutnym wrażeniem. Byłem na wielu koncertach, na takim jeszcze nie. I od razu uprzedzając fakty, jeden z najlepszych w moim życiu. Lionel to gwiazda/showman, wyluzowany, komunikatywny, zabawny, z polotem i entuzjazmem, dobrze w upierzeniu wystylizowany, fryz jak po skrzypovicie, a co najważniejsze, jakie On dostarcza śpiewanie oraz repertuar. Trasa z największymi przebojami. Od razu na początek "Hello", by mieć sprawę z głowy, by publika przez dalszą część wieczoru nie męczyła Artysty o tę konkretną melodię. Wreszcie, by ten mógł na spokojnie skoncentrować się na wszystkich pozostałych przebojach, z jakże bogatego śpiewnika.
Lionel w białym smokingu, a może to był frak (czort wie, nie odróżniam, ale i nie muszę), wyłonił się znienacka, gdzieś z ciemni, od razu w czubie estradowego wybiegu, w gnieździe świetlnych strumieni. Tak zaczynają najlepsi, Drodzy Państwo. W mig wrzawa, gorące przyjęcie, spontaniczny zachwyt. Trzeba losowi pozwalać, by nas zaskakiwał.
Nie będę nikogo zadręczać opowieściami step by step z programu występu albowiem, kogo to interesuje. Koncertów się nie opowiada, je się przeżywa. Mnie też nie obchodzą niczyje recenzje - te wszystkie męki-gadaniny to absolutne nudziarstwo. Żaden tekst nie odda atmosfery. Nie przełożymy na papier uczuć, podobnie jak cudownego zapachu łódzkich lip, kiedy z kolegą dobijaliśmy słynnej ulicy Piotrkowskiej.
Na takich live'ach trzeba po prostu być. Wiecie Państwo, ja już zaliczyłem tyle koncertów, głównie rockowych, że teraz rajcują mnie właśnie takie. I już tłumaczę, skąd taka reakcja. Otóż, kiedy jako młodzieniec czasem wyłapałem w telewizji jeden czy drugi z rozmachem show, zawsze zachwycały mnie na scenach tej maści bandy, z mnogością muzyków, którzy grali pełną parą, bawili się, rajcowali publiczność, a przede wszystkim fantastycznie brzmieli. I to były takie zabawy na sto dwa. A ja przez całe życie ganiałem za artystami naparzającymi w przesterowane gitary, w zasadzie nigdy nie dostępując najwyższej próby piosenkarzy, szczególnie w takich okolicznościach. No to, Lionel Richie okazał się właśnie koncertem królewskim. Takim na czerwonym dywanie. Dystyngowanym, ale żadnym sztywniackim, gdyby czasem komuś na myśl przyszło.
Wspomniałem, że same przeboje. O tak, tylko i wyłącznie. A zatem, co jeszcze poza "Hello"? Oto kilka z pamięci, na tu, na teraz, na szybko przypomnianych tytułów: "Stuck On You", "Penny Lover", "Running With The Night", "You Are", "Sweet Love", "My Destiny", "Endless Love" (za Dianę Ross robiła publiczność) "Say You, Say Me", "All Night Long" (to na bis), nawet "We Are The World". Nie obyło się też bez repertuaru Commodores, a więc "Three Times A Lady", "Fancy Dancer", "Easy" czy zachwycające wykonanie "Sail On". Dwie godziny najlepszych piosenek bez trzymanki i już wiem, pozostanie we mnie ten koncert do częstego wspominania. Takie dni bywają jak z powieści.
Miejsce na zajmowanej przeze mnie trybunie w sektorze 'p', wyceniono na diabelskie sześćset sześćdziesiąt sześć złotych. To też trzeba mieć szczęście na bilety o odpowiedniej algebrze.
Miejsca tylko siedzące. Hala pełna, ale tak jakby nie na ścisk. Trochę więcej krzesełek przydałoby się na parkiecie, by przede wszystkim zatuszować uczucie pustych bocznych naw. Ale to żadne wobec spektaklu zmartwienie.

W przedbiegach, w roli supportu Varius Manx i Kasia Stankiewicz. Nie bardzo rozumiem, dlaczego nie po prostu Varius Manx? Ale chyba jest coś na rzeczy, skoro w składzie brak kilku mi znajomych twarzy, z Robertem Jansonem na czele. Hmmm... Nie umniejsza to jednak wyczynom, iż Variusi ogólnie dali radę, unieśli ciężar zespołu na rozgrzewkę, natomiast Kasia Stankiewicz to babski głos petarda, zacumowany w drobnej istotce. Cudownie było przeżyć chórem odśpiewane "Orła Cień", a na bis, w ramach krótkiego pakietu niespodzianek, cover Nirvany "Smells Like Teen Spirit". Kto by pomyślał. Zdumione twarze przybyłych nieocenione, a i ja nie omieszkałem się uszczypnąć.

Nareszcie liznąłem trochę Łodzi. Zawsze tylko szybko, szybko, na szybko, tak na styk, na idealny czas koncertu, a tym razem kolega zachęcił do wyjazdu dużo wcześniej, dzięki czemu powłóczyliśmy się po Manufakturze i okolicach, nareszcie zagościłem na słynnej Piotrkowskiej, otarłem się o Pałac Poznańskich, zjadłem kapitalnego w bułce kebaba, a od handlarzy ulicznych kupiłem angielski winyl The Doobie Brothers, który dotąd miałem jedynie na kompakcie. O proszę, właśnie dałem przykład zdania wielokrotnie złożonego. andy potrafi zacząć i nie kończyć.

Cudowny dzień. Przede wszystkim muzycznie, ale i pod względem relaksu, pogodowej aury czy jak najbardziej niezdrowego jedzenia. W tym cholernym świecie, gdzie na każdym kroku pouczają jak powinienem żyć, dobrze na przekór zeżreć coś, co odbeknie się spalenizną i tłuszczem!
Wiecie Drodzy Państwo, w moim wieku trzeba łapać każdą nadaną przez los chwilę, a potem rozkoszować się, delektować, wreszcie - doceniać. Żyje się raz, a co!

andy

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub
afera.com.pl 

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań)
lub radiopoznan.fm










============================
============================

============================
============================