czwartek, 15 sierpnia 2019

Glass Tiger i John Parr na "Top Of The Top" w sopockiej Operze Leśnej

Z dużej chmury mżawka. Wielkie oczekiwania przerosła agrafkowa podaż. Pierwszy dzień sopockiego festiwalu "Top Of The Top" obiecywał wiele, bo przecież na scenie pojawić się mieli importowani artyści do tej pory u nas nieosiągalni. Przede wszystkim, Kanadyjczycy z Glass Tiger oraz rasowy AOR-owiec John Parr. Oczywiście, niczego nie ujmując uroczej Jennifer Page, wokalistce Katrinie Leskanich - z popularnych niegdyś Katrina And The Waves, czy obchodzącej sceniczną 50-tkę Bonnie Tyler.
Wyobrażałem sobie tych wszystkich ściągniętych z dalekiej zagranicy wykonawców jako dania główne, pomiędzy które tylko dorzuci się nieco polskiego jadła, gdyż na co dzień mamy go pod dostatkiem. Wszystko jednak do góry nogami. Perfect w dwóch wejściach zagrali bodaj pięć kawałków ("Chcemy Być Sobą", "Nie Płacz Ewka", "Ale Wkoło Jest Wesoło, "Autobiografia" i coś jeszcze), Agnieszka Chylińska trzy piosenki, wśród których cover O.N.A. "Kiedy Powiem Sobie Dość", Felicjan Andrzejczak jedną, za to wiadomą. Hmmm, facet w dorobku ma nawet kilka płyt, a nieustannie tęskni tylko do pewnej Jolki.
W koncercie podzielonym na dwie części, pierwsza "Forever Young", druga "Love Forever", wystąpiło kilkunastu wykonawców. I o ile do tej drugiej kategorii mogli pasować tacy Kombi - Sławomira Łosowskiego, Izabela Trojanowska czy nawet Anita Lipnicka, o tyle Acid Drinkers? Z nich tacy "love" jak z Behemoth "christian metal". Poznańscy komediowi metalowcy zaprezentowali covery: Raya Charlesa "Hit The Road Jack" oraz "Love Shack" B-52's, zaś Tytus tradycyjnie legitymizował się głosem pralki frani przed naprawą.
Szkoda, że rzadko osiągalni w objęciach kamer Sztywny Pal Azji zaprezentowali tylko "Spotkanie Z..", ale rozumiem, że biesiadnie nastawiona publiczność i tak wolała żabojadzich Ottawan, którzy w swej karierze dorobili się ledwie dwóch hitów ("Hands Up" oraz "D.I.S.C.O"), no i które przy każdej koncertowej okazji serwują, zupełnie niczym ładniutka Jennifer Page swe nieśmiertelne "Crush".
Dobrze, że przynajmniej Bonnie Tyler dano nieco pośpiewać. Na otwarcie bram "Holding Out For A Hero", i tylko szkoda, że jeszcze nie do w pełni zagospodarowanej widowni. W dalszej części właścicielka wciąż najbardziej zdartego gardła zaserwowała klejnot Jima Steinmana "Total Eclipse Of The Heart" oraz "It's A Heartache", a więc piosenkę, od której rozpocząłem pod koniec lat 70-tych z Walijką znajomość.
Katrina Leskanich, z popularnych niegdyś Katrina And The Waves, rzecz jasna przedstawiła spodziewane "Walkin' On Sunshine", i gdy zacząłem właśnie na jej występ zacierać dłonie, ta ze swymi muzykami wbiegła za kulisy szybciej, niż z nich chwilę wcześniej wyskoczyła. I bardzo podobnie sprawy przedstawiały się względem najbardziej przeze mnie pożądanych, tj. Kanadyjczyków z Glass Tiger oraz Brytyjskiego niegdyś AOR-owego mocarza, Johna Parra. Zastanawia mnie, jak ich występy dopięto w warstwie ekonomicznej. Kto z nich był tak tani, bądź kogo stać było na ściągnięcie takich wykonawców, że ci zaśpiewali od biedy po jednej piosence. Przylot, sprzęt, próby, hotel, itd... Jak to opłacalnie zbilansować? Zatem, albo ci wykonawcy obecnie nie kosztują już nic, albo TVN mają nad wyraz elastycznego księgowego.
Gdy Glass Tiger zaserwowali "Someday", publiczność siedziała jak wryta. Co to jest, co ta nieznana piosenka robi pośród "Jolki", "Ewki" i "Szklanej Pogody"? Przy tamtych zapalniczki (w sensie, błysk smartfonów) lub hulaj dusza, tutaj zaś jakaś nieznana ekipa, o której wielkości chwilę wcześniej zapewniała Grażyna Torbicka, lecz my osadzeni na trybunach ni chuja nie znaju. Nawet "Ognie Świętego Elma" zagrane z przytupem i lekkimi fałszami ze strony Johna Parra, tylko z lekka podekscytowały widownię. Uśmiechnięte ryjki na trybunach wzrastały jedynie przy "Przeżyj To Sam" lub "Słodkiego Miłego Życia". I to by było na tyle.
A teraz... obiektywnie przyznam, że Perfect świetni. Markowski, ktoś powie, stary dziad w skórzanych portkach i odwiecznej fryzurze pod młodego Einsteina, a jednak głos i rocka w sercu jegomość ma. Zaś gitarowe solówki Dariusza Kozakiewicza mogły tylko zawstydzić rodzimy narybek rockmanów. Do dzisiaj Kozakiewicz to jeden z top of the tops polskich gitarzystów - czy to się komuś podoba czy nie.
Chylińska, której artystycznie nie znoszę, wypadła bardzo dobrze. Ma kobita głos i wie, co z nim zrobić.
Z Kombi obozu Sławomira Łosowskiego pozostało dawne klawiszowe brzmienie i słuszny image lidera, w tym także właściciela zespołowego logo, jednak cała reszta to jak szwedzki śledź, który na stół trafia po ośmiu tygodniach beczkowania w morskiej wodzie, zakutej w plastikowej beczce na rampie przed wiejską chałupą - prawdziwy kulinarny amoniak.
Sebastian Riedel i jego Cree, jak najbardziej ok. Choć Rychu musi tam na górze dźwigać świadomość, że ze swojego talentu synowi z tarki sypnął jedynie okruchami. Bez szaleństwa, ale miło było zarzucić uchem na "Czerwony Jak Cegła" i "Sen o Victorii".
Izabela Trojanowska była, wystąpiła, podobnie jak Lombard, która to grupa w obecnym kształcie idealnie wpasowałaby się w klimat niejednych dożynek.



=============================
=============================

JOHN PARR


==============================
==============================

GLASS TIGER


===============================
===============================

KATRINA LESKANICH



================================
================================


Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"