czwartek, 11 kwietnia 2019

SUZI QUATRO - "No Control" - (2019) -







SUZI QUATRO
"No Control"
(STEAMHAMMER)

***






Pochodząca z pustoszejącego Detroit Suzi Quatro była w epoce seventies trzonem glam-rockowej gwardii. A i nurtu, który święcił triumfy za sprawą takich Mud, Gary'ego Glittera, Sweet, Slade, Davida Bowie'ego, a nawet Kiss. Tymi ostatnimi zawsze dobrze kierował Gene Simmons - człowiek mający metalowego nosa, choć znany z jaszczurzego jęzora.
Spójrzmy na okładkę "No Control"; od razu dostrzeżemy u tej niziuteńkiej Amerykanki dobrze znany czarny skórzany kombinezon, a w jej dłoniach odwieczny bas-gitarowy płatowiec, na którego pokładzie dałoby się zainstalować dobrych kilka kompletów strun. Rockmanka niespecjalnie też zmieniła fryzurę, a za sprawą daru natury nawet zachowała urodę. I tego można nieco żałować, bowiem świat rocka bardziej dopieszcza brzydali. Najlepiej takich a'la Mick Jagger czy Steven Tyler, czyli facetów o ustach złotej rybki, przy tym cerze pękniętej ziemskiej skorupy, rodem z kalifornijskiej Doliny Śmierci.
Suzi nie tylko w swoim czasie okazała się pionierką rasowego rocka, ale też natchnieniem dla dziewczyn z Runaways, Vixen czy Girlschool. Niegdyś na jej sukcesy tyrała także kreatywna kompozytorska spółka Chinn/Chapman, a więc tandem należący przed czterema dekady do ścisłej czołówki dostarczycieli przebojów, a jednocześnie gigantycznych sukcesów. Na ich talencie skorzystali Mud, Blondie czy Smokie, i rzecz jasna nasza dzisiejsza bohaterka. Z czasem jednak Suzi zaczęła popadać w samodzielność, a na dokładkę wyzwoliła w sobie talent aktorski. Oczywiście okazjonalnie wciąż realizowała kolejne płyty, jednak o nich zazwyczaj dowiadywali się już tylko najwierniejsi.
Warto przy tym zaznaczyć, iż nigdy nie porzuciła muzycznych ideałów, tym samym nie odstawiała nogi wobec było nie było faceciarskiej odmiany rocka. Ponadto w słowniku Suzi, zawsze było miejsce na bluzgi i inwektywy, a te przecież w żadnym stopniu nie zagroziły jej kobiecości. Ciekawa zatem z niej postać, podobnie jak wydane przed chwilą "No Control". Płyty, której oferta opiewa w trzy kwadranse różnorodnej muzyki. I co ważne, stylowej. Fakt, nie wszystko porywa tu w równym stopniu, lecz ogólnie cieszy dobra forma tej uznanej w r'n'rollowym świecie wygi.
Dwa pierwsze nagrania ("No Soul / No Control" oraz "Going Home") to kawał dobrej energii, oczekiwanej prostoty, a jednocześnie chwytliwych melodii. Klasowa Suzi - jak za dawnych lat. Gdyby pomieszać te dwie piosenki z kilkoma klasykami sprzed czterdziestu lat, nikt by się nie zorientował. Jednak w takim szlifie znajdziemy na tym longplayu coś jeszcze lepszego - "Macho Man". To jest dopiero kawał kapitalnego heavy glam rocka. Ośmielę się, iż wszędobylska tu spółka kompozytorska Suzi Quatro, plus gitarzysta Richard Tuckey, skroiła go pod przebój pokroju "Can The Can" czy "48 Crash". Szkoda tylko, że ta wciąż nieźle tnąca na basie, a i równie zadziornie śpiewająca babeczka, nie zechciała dograć w podobnym tonie jeszcze ze dwóch/trzech numerów. Byłyby mile widziane w miejscu takiego pod calypso i Jamajkę koszmarku, jakim "Love Isn't Fair", bądź nudnawego "Bass Line". Bowiem z fajnych i jednocześnie różnorodnych bluesów ("Going Down Blues", "Easy Pickings" oraz "Don't Do Me Wrong") jednak bym nie rezygnował. Korzystnie zaprezentowały się również podpięte sekcją dętą "Strings", "I Can Teach You To Fly" oraz witalne "Heavy Duty".
"No Control" jest podobnie atrakcyjne, co wydany przed dwoma laty glamowy konglomerat Suzi Quatro, do spółki z gitarzystą Sweet, Andym Scottem oraz perkusistą Slade, Donem Powellem. W lubianej muzycznej rodzinie zrodziła się zatem kolejna niezła płyta, z dawką nowej, acz zdecydowanie "reminiscencyjnie" niosącej się muzyki. I o to zdaje się wszystkim chodziło.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"