wtorek, 6 lutego 2018

BETH HART & JOE BONAMASSA - "Black Coffee" - (2018) -








BETH HART & JOE BONAMASSA
"Black Coffee"
(PROVOGUE)

***



Dobrze się ku sobie mają Beth Hart i Joe Bonamassa. Wydany właśnie "Black Coffee" jest już ich trzecim owocem współpracy. Inna sprawa, że do tej pory tandem nie zaskoczył nawet jedną wspólną kompozycją. Widać w interpretowaniu dzieł obcego autorstwa najlepiej im do twarzy. Na poprzednich płytach z 2011 oraz 2013 roku muzycy zgrabnie zabrali się za piosenki Billie Holiday, Etty James, Arethy Franklin, duetu Ike & Tina Turner, Raya Charlesa czy Louisa Armstronga, by tymczasem ponownie wdać się w preferowaną staroświeckość, i także o obliczu soul/funk/bluesa. Choć bywa, że i nawet reggae/bluesa - czego dowodem zamykający podstawowy albumowy set, utwór "Addicted".
Istotną kwestią tej, jak i wcześniejszych dwóch wspólnie popełnionych albumów stoi fakt, iż Amerykanie nie zawsze włączają do swego soul/bluesowego śpiewnika kompozycje dające się bezbłędnie rozszyfrować tuzinkowemu odbiorcy. Dlatego obok dokonanych przed laty transkrypcji "Nutbush City Limits", "Strange Fruit" czy "I'd Rather Go Blind", w ich kartotece pojawiało się także sporo mniej oczywistych nagrań. Na wydanej właśnie "Black Coffee", obok powszechnie uznanych "Why Don't You Do Right" (jakże trafnie doprawione sekcję archeo-dęciaków oraz w podobnym tonie żeńskimi chórkami) - choć przewrotnie rzecz to z repertuaru zdecydowanie zapomnianej bluesmanki Lil Green, jak też "Saved" - rhythm'n'bluesowej LaVern Baker, bądź "Sitting On Top Of The World" - grupy Mississippi Sheiks, reszta repertuaru wydaje się pochodzić z koszyka dla najbardziej wprawionych melomanów.
Głównym atutem albumu wydaje się klasowe wykonanie wszystkich wciągniętych na ruszt piosenek oraz do bólu perfekcyjna realizacja. Beth Hart - kobieta, z którą lepiej nie zadzierać, wszak ta skrywa w sobie głos niczym dzwon, i co ważne: potrafi nim władać równie okazale, co gangsterskim półświatkiem - o czym przed kilkoma laty przekonał podszyty wysmakowanym humorem klip do piosenki "Bang Bang Boom Boom". Niestraszne jej nawet takie wokalne sekwencje, za których spełnienie trzeba dać pod zastaw dalszy los głosowych strun - vide "Joy" - z repertuaru Lucindy Williams. Z przyjemnością więc słucha się nieograniczonej wokalnie Beth Hart oraz odpowiednio zakrojonej w szerokim obiektywie gitary Joe Bonamassy, czego przykładem przyprawiony dęciakami blues Edgara Wintera "Give It Everything You Got", pikantny i jednocześnie tytułowy "Black Coffee" - autorstwa Ike'a i Tiny Turner, bądź okazała ballada "Lullaby Of The Leaves" - z repertuaru nowoorleańskiej Connee Boswell. Można jedynie żałować, iż duet nie pokusił się o jeszcze kilka podobnych kołysanek. Beth Hart zaśpiewała ją z wielkim uczuciem, a Bonamassa swą gitarową maestrią przyćmił nawet emocjonalność piłkarskiego finału Ligi Mistrzów. Wszystko to ładne i na swój sposób zgrabne, a jednak muszę zaznaczyć, iż jakoś najszczególniej przypadła mi do gustu sama końcówka płyty, na którą (nie licząc bonusowej "Baby, I Love You") złożyły się dwie kompozycje: niemal transowo rozbujana na pół-ballada "Soul On Fire" - pierwotnie zaśpiewana w latach pięćdziesiątych przez niezwykłej urody ciemnoskórą bluesmankę Lavern Baker, oraz podszyty rytmem reggae, blues "Addicted" - z repertuaru Klausa Waldecka - austriackiego kompozytora młodszego pokolenia, na co dzień będącego siewcą szeroko pojętej elektroniki.
Kompaktowa edycja limitowana zawiera dodatkowo kompletnie odmienną od pierwowzoru wersję piosenki z repertuaru Arethy Franklin "Baby, I Love You", plus mini kartkę pocztową oraz dwie zgrabne - a'la winyle - podkładki pod kawę. Z kolei pozbawiony tych atrakcji podwójny winylowy konkurent, może się w zamian poszczycić obecnością spopularyzowanej tuż po II wojnie przez Raya Charlesa piosenki "Come Rain Or Come Shine", której z racji wyboru nośnika CD, nie było mi dane dostąpić.
"Black Coffee", tak jak dwie poprzednie płyty, ponownie zostało wyprodukowane przez niezmordowanego Kevina Shirleya - dotąd mającego na sumieniu produkcję dzieł m.in: Aerosmith, Journey, Dream Theater, Rush, Iron Maiden czy choćby także solowego Joe Bonamassę. I zarówno On, jak też muzyczni sprawcy całego tego zamieszania, powierzoną robotę wykonali perfekcyjnie, choć zaoferowana przez nich płyta, mimo wszystko nie wydaje się atrakcją ponad solowe dokonania tego koedukacyjnego duetu.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"