czwartek, 11 stycznia 2024

sleepwalking

Kochany Tony Clarkin. Wciąż nie wierzę, że go nie ma. Z zatroskaniem, ale i bez spiny przyjąłem niedawny komunikat o jego stanie zdrowia. Nie było mowy o śmiertelnej chorobie. Mało tego, te dwa/trzy tygodnie temu nawet zapewniono: nie ma zagrożenia życia. Uwierzyłem. Co zatem raptem się stało? Jak przybrały sprawy, że taki zwrot akcji? Teraz to już nieważne. Stało się i nie odstanie.
Na gramofonie "Sleepwalking" - albumowy następca "Goodnight L.A.". Pierwsza płyta dla EMI. Nie trwała współpraca długo. Zmieniały się czasy. EMI chcieli szybko, treściwie, obficie. A taki rodzaj rocka właśnie przechodził do opozycji. Mordę wydzierał grunge, a i tym podobne suche granie. Nie cierpię za to lat dziewięćdziesiątych. Dokonały zmian nieodwracalnych. Namieszały ludziom we łbach, wypleniły piękne melodie, gustowne akordy i solówki, na rzecz flanel, kolczyków w ozorach i dresiarzy z łańcuchami. Ten stan rzeczy wciąż trwa. Takich przypadłości nie leczy się w tydzień. Muzyczna dżuma na dobre się rozprzestrzeniła. A to, że lepiej już nigdy nie będzie, wiemy wszyscy.
Dla Magnum czasy wcześniejszego kontraktu dla Polydoru były złote, ale tutaj jeszcze coś po nich zostało. W sensie brzmienia, ducha, melodyki, dramaturgii, estetyki, konwencji... Inna sprawa, że te czynniki nigdy już tego zespołu nie opuszczą. Zobaczymy, co przyniesie nowy album. Jutro światowa premiera, ale w Polsce ciut opóźniona. Ach, ty mój kochany kraju.
Na "Sleepwaking", zamiast Keitha Olsena, produkcji podjął się Tony Clarkin. I jest inaczej, słychać z zamkniętymi oczyma. Nic to, oto kolejna piękna płyta Magnum. Inna, ale właśnie taką sobie wyobrażałem. Słychać, że Clarkin sporo nauczył się od Olsena. Nie brak jego trików, patentów, rozwiązań melodyczo-harmonijnych, błogosławione grupie gitara oraz wokal zawsze z przodu, poza tym cudowne amerykańskie brzmienie, wciąż pod lata osiemdziesiąte. Szkoda, że ludzie nie załapali. Słaba sprzedaż albumu zakończyła jego promocję na piosence "Only In America". Ulubionej dla nadwornego grafika Magnum, Rodneya Matthewsa. Nadchodzący album - "Here Comes The Rain" - też jego pędzla.
Okładka "Sleepwalking" to prawdziwa rozkosz dla fanów grupy. Jeden - szkoda, że w przypadku winylu nierozłożysty - kadr, z całą masą odniesień wobec historii oraz teraźniejszości Magnum. Spójrzmy na dywan, ścienne obrazy, nieziemskie i jakby prehistoryczne zwierzaki, okładki starszych płyt, wreszcie, symboliczne zgolenie bujnych włosów, co i odstawienie na hak kapelusza - odwiecznych atrybutów szefa tej pięknej grupy. Insygniów, do których przylgnęła magnumowa ściółka.
Początkowo dla albumu ustalono tytuł "Nightwatch", czyli "nocna straż", lecz ostatecznie ten zlunatykował do "Sleepwalking". Dzisiaj nie wyobrażam sobie inaczej.
O tej płycie wszystko wyjaśnia się już w otwierającym całość "Stormy Weather". Kojąca, wręcz błogo niosąca się ballada, tak piękna, że wody zstępują i wyłania się ląd. A wcale nie jest bezpiecznie: ... deszcz uderza w me okno, księżyc rozświetla ciemność, kościelny dzwon wybija północ, pogasły światła, morze ciemne jak grzmot, krzyczy wiatr, wygląda na to, że czeka nas sztormowa pogoda...
Dużo dzieje się na całości, ale uspokajam, nie zabraknie typowych, stylowych Magnumów - weźmy takie "Too Much To Ask" czy "Just One More Heartbreak". Ale ja zawsze wyczekuję piosenek z nutką dramatyzmu. A jest ich tu całkiem całkiem, pomimo iż finałowe "The Long Ride" ustępuje "Born To Be King", jednej z pereł poprzedniego dzieła. Sprawę szybko zrekompensuje kilka innych fragmentów, jak podszyte nutką obaw, w zamyśle artrockowe "The Flood" czy niepierwsze w dziejach sztuki obrzydzenie amerykańskiego snu, czym tutaj "Only In America". Uwielbiam również zadziorne w zwrotce, a pieszczące miękkim refrenem, tytułowe "Sleepwalking", ponadto mknę po niebiosa balladą "Broken Wheel" (...świat jest zimnym i samotnym miejscem, które cię wciąga, przeżuwa i wypluwa...). Kolejny wolnias arcydzieło. Od tego samego kaznodziei, który spisał starsze "It Must Have Been Love", "Matter Of Survival" czy "Les Morts Dansants". Z niespodzianek: saksofon i chórki a'la Queen w "Every Woman, Every Man". To jeszcze pozostałości współpracy z Rogerem Taylorem przy "Vigilante". Tylko w moim domyśle. Nic oficjalnego.
Jestem zżyty z wszystkimi melodiami, atmosferą, stylistyczną dyscypliną oraz nawet na moment nie daniu tyłka nowym trendom. W głośnikach nic nie zazgrzyta, w obrzydzenie nie pośle. Wielcy, niepokonani, zawsze autentyczni Magnum. Można ich jeść łyżkami. 

a.m.


"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)