O Magnum znowu będzie. Trudno, na niewiele innego mam ochotę.
Zacznę od triumfu. Raduje - oby nie tylko mnie - świetna sprzedaż nowego albumu. Radują też niektóre notowania na listach. W nigdy niezawodzących Magnum Niemczech, "Here Comes The Rain" dobiło drugiej pozycji na liście sprzedaży. Dlatego postarajmy się i my. Zamawiajcie Drodzy Państwo tę płytę na mystic.pl -- To oficjalny na Polskę dystrybutor, który nikogo na cenie nie wykiwa.
Pierwszy nakład "Here Comes The Rain" na kolorowym winylu wyczerpany! W polskiej ofercie wciąż uchwytny, a to z uwagi na zamknięte do końca ub.tygodnia magazyny Mystików. W Anglii wersja CD/DVD, tę, którą otrzymałem od Piotrka w podarku, jest na wyczerpaniu. Nie warto zwlekać. Płyta wspaniała. Mamy w jej temacie rzetelny pogląd, w dwie audycje zaprezentowałem sześć kompozycji, na dziesięć zawartych. Do tego, cóż za okładka! Rodney Matthews po raz kolejny wymiata. A teraz, jakby szczególniej. W winylowym gatefoldzie praca zrobi jeszcze mocniejsze wrażenie. Gdyby sprzedawano plakaty, walnąłbym takowy nad łóżkiem, jak na dawnych makatkach.
Jeszcze w latach 80' Magnum śmiało korzystali z repertuaru tego albumu na koncertach, jednak z czasem, tych dobrych piosenek powstało tak wiele, że systematycznie starsze usuwały się w cień.
To jeszcze Magnum w klawiszach sprzed epoki Marka Stanwaya. Za sterami tego instrumentu Richard Bailey. W grupie tylko na wstępnym jej etapie, potem próbował przebić się w Phenomenie i Alasce. Ten drugi zespół należał do niedawno zmarłego Berniego Marsdena - gitarzysty wczesnych Whitesnake. Sami Państwo widzicie, jakie to wszystko skoligacone.
Klawisze mamy więc wyjaśnione, to jeszcze dorzucę jedno nazwisko: Leo Lyons. Producent "Magnum II". Nie tylko, tak dla jasności, brał się też za wczesnych UFO, za moje najulubieńsze płyty: "No Heavy Petting", "Force It" czy "Phenomenon" (to ta z "Doctor Doctor"), a przecież Leo Lyons miał wtedy co robić, był basistą popularnych Ten Years After, i pochwalę się, miałem okazję podziwiać jego umiejętności na żywo. Blaszany kolor okładki 7-calowego "Changes". Dwa kawałki. Tytułowy, z ładną partią klawiszy. Mamy ją od samego początku, później wtapia się ten instrument we wszystkie pozostałe, pomimo tego nie daje się spuścić z oka. Młodzieńcze gardło Boba Catleya, ach, jak przyjemnie po latach brzmi. Od zawsze miał 'ten' brudzik.
Na stronie B, poza'albumowe "Lonesome Star". Znowu wyeksponowane klawisze, ale Tony Clarkin nie daje sobie wydrzeć prymu. Jego riffy przecinają wszystko. Nawet, jeśli nie mówimy o szybkim czy jakkolwiek drapieżnym numerze. To typowy utrzymany w średnim tempie hard rock, z dużą przestrzenią na każdy z instrumentów: bas, klawisze, perkusja. I tu należy zwrócić baczną uwagę na piękną partię fletu. Dzięki niej, całość smakuje królewsko. Aż dziw, że piosenka powędrowała na bisajd i przez wiele lat była znana tylko posiadaczom tego singla.
Niesamowite, jak kompletnie inaczej Magnumy brzmieli, a nikt nie ma prawa ich nie rozpoznać. Wszystkie składowe stylu przetrwały po teraz. To ten sam organizm. I wszystkie roszady personalne, co upływ lat i zmieniające trendy, nic nie zakłóciło i nie zaważyło na odebraniu im wiarygodności. Najlepsi.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)