wtorek, 23 stycznia 2024

nie zabijam

Nie jestem entuzjastą ściętych kwiatów. Tym samym, tylko nieliczne okazje zmuszają mnie do ich kupowania. Jak choćby dzisiejsza, osobista.
Od chwili ścięcia, kwiatom doskwiera powolne umieranie. Dlaczego więc Drogie Panie, tak bardzo lubicie kwiaty w takim właśnie wydaniu? Rozumiem doniczkowe, ale takie goździki czy róże, nie pojmuję. Uwielbiam czerwone róże, najbardziej o barwach dojrzałej wiśni. To królewski kwiat. Ale tylko wtedy, kiedy jego losem z ziemi dyktuje natura. W wiadrach pobliskich kwiaciarń, wszystkie te dostojne roślinne z kolcami królowe, dogorywają. Powiedziałem dzisiaj o tym pani sprzedawczyni. Nawet nie była zaskoczona, zapewne nie ja pierwszy podzieliłem się w tej kwestii odczuciami. A być może pomyślała: idiota. W dzisiejszych czasach to najbardziej prawdopodobne.
Nie zabijam. Rośliny żyją, jak my, więc nie zabijajmy. Nauczyłem się tego wraz z dojrzewaniem, nabieraniem życiowego doświadczenia, rozumienia życia i śmierci, cieszenia się tym życiem. Nie chcę się jednocześnie wybielać, bo swoje za uszami mam i kiedy trza, muchę trzepnę. Nie ma bardziej irytujących istot od nich. Szczególnie w letnie poranki, kiedy chcielibyśmy jeszcze ze dwie godziny pokimać. Jednak innego zabijania unikam, pomimo iż stronię od os oraz wszystkiego, co kąsa. Choćby szerszeni, a miałem z nimi jazdę na koniec pewnego lata, bodaj roku dwa tysiące dwudziestego pierwszego. Może dwudziestego. Przez kilka dni w moim pokoju doświadczałem niechcianych wieczornych wizyt. Niekiedy po jednym osobniku, czasem nawiedzały mnie parki. Nie powiem, że jestem opanowany, jak chirurg, ale dałem radę uniknąć sztyletu paniki, i jak gdyby nigdy nic, dobić do kuchni po czystą szklankę, wrócić do pokoju i poszukać w szufladzie brulionu z twardą okładką, po czym bezkrwawe polowanie. Złapać, przyblokować tekturką, po czym sprawnie do kuchni, otwarcie okna i bye bye. I podobnie następnego dnia, i następnego... Mundi nie miała na tyle zimnej krwi, więc postanowiła rozprawić się z owadami w jednej chwili. Pewnego razu zadzwoniła na straż pożarną, z prośbą o zlikwidowanie gniazda, które upodobało sobie okolicę mojej muzycznej nory. W odpowiedzi usłyszała, że musi najpierw zlokalizować owe gniazdo, wskazać palcem, a wtedy ewentualnie panowie wozem o czerwonych barwach podjadą i usuną. Sprawa nabierała rumieńców. Wiedziałem, że oto dopadła mnie życiowa zasada: chcesz liczyć, licz sam na siebie. Zachowałem więc zimną krew, z przestrogą i entomologicznym szacunkiem każdego dnia czyniłem swą powinność. Żadnemu szerszeniowi nie przygniotłem nawet kłaczka, a co dopiero fiutka, więc pewnego dnia, nie nabrawszy chęci za cokolwiek zemsty, wyprowadziły się. Nie dałem powodu, by skrzydłem musnęły, a co dopiero ciach sztyletem. Nie zabijam. Mnie nie krzywdzą, nie krzywdzę ja.
Kiedyś przeczytałem o osach, że te widzą i zapamiętują. Lepiej nie zadzierać. Kto wie, czy z szerszeniami nie jest podobnie. Nie wiem, o nich takiej literatury akurat nie napotkałem, natomiast w młodości byłem w kinie na filmie "Rój" i to mnie trochę nauczyło. Katastroficzne kino (z Michaelem Cainem), realistyczne i na swój sposób edukujące, a jednocześnie rozrywkowe. Film w naszych kinach cieszył się sporym wzięciem, waliły tłumy, nie tylko w piątki i soboty, bo przecież jeszcze jakże bliscy mej natury wagarowicze, a teraz proszę, po upływie lat nigdy nie natrafiłem w tv. Tyle kanałów, ofert, możliwości, a nic, tylko ciągle Ranczo, albo ten ksiądz na rowerze, który zawstydza sandomierską policję, zupełnie, jak gdyby nas widzów mieli za idiotów. No i, w tym "Roju", pszczoły były mściwe. Komasowały się np. na jakimś drzewie i ze strony człowieka wystarczyło lekkie naruszenie ich zasad integralności, by było po nim. Nikt nie potrafił znaleźć sposobu na usunięcie problemu, masowo ginęli atakowani przez te robaczyska ludzie, a po drugiej stronie tuziny specjalistów i ich najlepsze metody, wszystko spalało na panewce. I już dokładnie nie pamiętam, ale finiszem dla tych pszczół, okazał się bodaj jakiś dźwiękowy sygnał, który miał działania zwabiające, co ostatecznie doprowadziło do rozmieszczenia boi z zainstalowanym w nich tym sygnałem, z dala od brzegu w pobliskim oceanie, a gdy owady na nich zacumowały, całość wysadzono w powietrze. Nie ręczę, że na pewno tak dokładnie to wyglądało, więc weźcie proszę pod uwagę, że oglądałem to mając trzynaście, może czternaście lat. 

a.m. 


"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)