Kenny Wayne Shepherd Band
"Dirt On My Diamonds, Volume 1"
(Provogue)
**3/4
Nieustannie o Kennym Wayne Shepherdzie myślę, jako bluesmanie młodego pokolenia, a przecież ten już zdrowo po czterdziestce. Rocznik 1977, czyli blisko, coraz bliżej pięćdziesiątki. A dopiero pamiętam jego mocne na fonograficznych nogach stanięcie, kiedy miał osiemnaście lat i pisano o nim jako nadziei białego bluesa. Był pokoleniowym talentem miary Eric'ka Galesa oraz Joe Bonamassy. Tyle, że Shepherdowi pierwszą płytę wydała wytwórnia z dystrybucyjnej stajni Warner Bros., zaś obecnie gigantycznie popularny Bonamassa, na albumowy debiut musiał jeszcze wtedy kilka lat poczekać.
Zagmatwało mnie i kompletnie przed końcem roku zapomniałem zagrać najnowszego Shepherda w moim Nawiedzonym Studio. Mam nadzieję, nie macie mi tego za złe. Było dużo innej amerykańskiej muzyki; blues-country'owa Tanya Tucker, rock'n'roll-countrowy Rodney Crowell, wreszcie, genialny country'owiec, a najczęściej wręcz ballad-country'owiec Dan Seals.
Winyle są dzisiaj dla mas, kompakty dla koneserów, więc "Dirt ..." słucham z undergroundowego nośnika. Shepherd wciąż dobrze śpiewa, zapewniam, a jeszcze lepiej gra na gitarze. W swoim zespole posiada też współwokalistę, Noah Hunta. I to naprawdę niezła kohabitacja. Kenny dysponuje lekko podwyższonym głosem, z kolei Noah jest na pograniczu kataru a Lenny'ego Kravitza.
Szkoda, że tylko 8 numerów i nieco ponad pół godziny muzyki. Ale, co końcówka tytułu obwieszcza, jest to część pierwsza, więc zabawy nie koniec.
Podoba mi się także przyjemnie zrealizowany i nawet podobnie pod oryginał przyspieszony cover Eltona Johna "Saturday Night's Alright For Fighting". I to dwa najmocniejsze punkty, tym razem zaledwie średniej płyty Shepherda. Pozostałe sześć ścieżek albumu do przegródki: może być.
Nie bardzo ekscytuje mnie wyluzowany, nasączony dęciakami soul/jazz/blues "Bad Intensions" - acz ostatecznie z dobrym solówkowaniem - czy, równie odważnie oparty o saksy i trąby "Man On A Mission". Panowie tu razem śpiewają i jakoś tak kojarzą się z Lennym Kravitzem. A, że bycie oddanym Kravitzowi, idzie mi średnio na jeża...
Nie przekonał mnie także reggae/blues "You Can't Love Me", co i pierwsze z tego long-, o pardon: shortplaya, trzy numery: "Best Of Times", "Sweet & Low" (tu jakieś okropne didżejskie scratche) oraz równie nijaki tytułowy wstępniak "Dirt On My Diamonds". Szkoda, ponieważ wcześniejsze dwie/trzy płyty miały nieporównanie więcej węglowodanów.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)