wtorek, 17 maja 2022

cyrk

Już tak mam, nie oglądam żadnych opolo/sopotów czy innych eurowizji. Skrywam na nie wszystkie w swym krwioobiegu stabilny od lat tumiwisizm. I co mi zrobicie? Wszystkie tego typu imprezki stanowią marnowanie czasu, no i są brakiem wiary w siebie, że jednak stać nas na lepiej.
Nie wiem, po kiego ta Eurowizja. Naprawdę coś tak zblazowanego jeszcze kogoś obchodzi? Czy tylko tych wszystkich z łapanki dowiezionych do wyznaczonej hali koncertowej band piszczących dzieciaków. A tam tak kolorowo i uśmiechnięcie, że aż nieprawda. I to już na wstępie powinno dawać do myślenia. No bo, gdzie się w dzisiejszym świecie tak do nas pindrzą? - ani w osiedlowej przychodni, ani w smutnej aptece czy strudzonym i zabieganym spożywczaku, a już tym bardziej przy jakiejkolwiek kasie rozpędzonego hipermarketu. A tu raptem uśmiechają się wszyscy. Do tego błyszczą brokaty, biją po oczach flesze, a wszyscy przedstawiciele poszczególnych komisji z entuzjazmem wzajemnie się pozdrawiają i jeszcze punkty co większym sympatiom przydzielają. No chyba, że ktoś się pomyli i zapomni w rewanżu. Sprawa na linii Polska-Ukraina / Ukraina-Polska obrosła niesmakiem po tym, gdy my im cacy notę, a oni ponoć w rewanżu dali niezłą dychę (na dwanaście możliwych), tyle, że po drodze ta dycha gdzieś się zapodziała. Mówię Wam, ewidentnie ktoś podpierniczył. I co teraz? Słyszę dookoła wielkie oburzenie. Należało się nam - wszyscy gromią. Bo przecież my im, to i oni nam. Powinno pójść dyplomatycznie podług dobrego zwyczaju: wizyta/rewizyta. Wiecie co Kochani, a ja myślę, że tu nie o tę dychę czy inny numer idzie, a raczej o to, iż w ogóle zapomniano, że to konkurs piosenki był, a nie polityczne wzajemne poklepywanie przed wkurwionym Putinem.
Tak mnie ostatecznie zamuliło, że sam już nie wiem, która piosenka najlepsza. No, ale na szczęście ja się nie znam, więc niech decydują ci co się jednak znają. Od takich festiwali twardym łańcuchem trzyma mnie z dala cała masa lepszych, nie ukrywajmy tego, prawdziwych ekspertów. Bo okazuje się, że bez walki wiadomym było, kto wygra. Nic do tego faktycznej najlepszości, tak też wygrała na rap/ludowa-napierdalanka z Ukrainy. Wygrała i już. Oczywiście w dobie wojny i uciemiężenia narodu ukraińskiego trzymam za ten naród kciuki, no ale żeby aż tak. Wszystko w ciemno i bez popitki? Okay, milutko, że sobie wygrali. Cieszę się, gratuluję. Życzę Ukrainie zwycięstwa z najeźdźcami, ale tu mi oznajmiono, że ci wygrali muzycznie. Jest taka potrzeba chwili, ma być solidarnie, więc choćby tegoroczni triumfatorzy wyłożyli nawet wiśta wio piosnkę w punkowych rytmach calypso, wygraliby, choćby nie wiem co. W takim układzie, po kiego wszyscy inni, po co ta cała zabawa, jeśli od początku pewnikiem stała wygrana naszych południowo-wschodnich sąsiadów? Przecież nie trzeba uszu stroić, by wychwycić, że ta ich piosenka to niekwestionowany syf straszny był. Proszę nie kiwać, że było inaczej.
Na podstawie obejrzanego, wzrosło tylko we mnie jeszcze większe przekonanie o archaiczności tej imprezy. A ja wreszcie się ugiąłem, pooglądałem, pokibicowałem, aż naszło mnie dość na kolejnych dwadzieścia lat.
Cała ta Eurowizja to skostniała impra o przelewającym budżecie, zupełnie bez wpływu na losy muzyki. A jeszcze ci komentatorzy. Kogo oni tam w tym TVP mają - o ja pierniczę. Marek Sierocki - kompletnie zapomniałem, że jest ktoś taki. Głowę bym dał, że jest już w wieku predysponującym do podlewania grządek w przydomowym ogródku, a po tejże rekreacyjnej czynności, gdzieś w zacisznym domowym kąciku, przy rytmach wielbionego italo disco popija gorące cappuccino. Chyba nie znam większego nudziarza od muzyki.
Z tego wszystkiego, co z przekonaniem oznajmiam, jedynym dobrem tamtego wieczoru było to nasze "River". I nie mówię z pozycji patrioty, bo kiepski on ze mnie. Flag nie wywieszam, na pochody nie chodzę, ulicznego baseballa też nie uprawiam. A to, że "River" nie wygrało konkursu, no cóż... Widać piosenka przerosła jury i oczekiwania drącej ryja publiczności. A tu piosenka z aranżem, potrzebną wobec sceny choreografią, niebanalną, a nawet nie bójmy się - bardzo ładną melodią. A co istotne, z pasją zaśpiewaną. Brawo wnuku słynnego Pana Wiesława, Krystianie Ochmanie. Tak trzymaj, ćwicz język dziadów i pradziadów, a i chwal nasze imię, gdziekolwiek Cię poniesie. Nie pamiętam, kiedy i czy w ogóle mieliśmy tak dobrą piosenkę na ten z założenia coroczny - o ile jakaś zaraza się nie wedrze - muzyczny cyrk.

a.m.