niedziela, 15 maja 2022

living in a box

Albumowy start angielskich Living In A Box podobał się nie tylko w Anglii. Złapali się na to nawet lekko oczarowani Amerykanie, ale i w Polsce nie brakowało po ramieniu poklepywań. Mnie też od razu spodobał się numer wizytówka "Living In A Box", a i dość szybko wpadł w me łapska winyl, który w całości pozytywnie bujał przyjemnymi, na pół żywiołowymi, pop/funk/jazz/soulowymi piosenkami. To było takie czarne granie na białym gruncie, z modnymi keyboardami, wyluzowaną akordowo "tnącą" gitarką, a nawet gitareczką, oraz w kwestii odzienia - schludną marynarkową oprawą. Dopięci po ostatni swych koszul guzik panowie, pod ściśniętymi krawatami, przy okazji właściwie władający instrumentami, uprawiający miłe dla ucha piosenki w duchu konkurencyjnych wtedy The Blow Monkeys, bądź mistrzów takiego grania, a jednocześnie wieloletnich stażowo Level 42.
Płyta "Living In A Box" okazała się zapotrzebowaniem sezonowym. Za chwilę nikt już nie miał potrzeby tak grać, a ich drugi i zarazem ostatni album - "Gatecrashing" - miał co prawda niezłe notowania na listach, lecz jeszcze szybciej z nich wybył, niż go na nich odnotowano. Po dwóch/trzech latach mało kto już pamiętał o Living In A Box. Ogólnie była to muzyka czysto użytkowa, doskonale nadająca się do gastronomicznych lokali lub hotelowych wind, coś, czym raczej nikt na dłużej się nie emocjonował, lecz w tamtym momencie każdy posłuchać lubił. Tak też nazwa grupy z reguły nigdy nie padała w niczyich wyliczankach faworytów. Był to raczej przecinek pomiędzy wysypem naprawdę kręcących moje pokolenie wykonawców. 
Dziś przypominam, ponieważ w starych zapiskach spostrzegłem, iż w maju 1987 była to dość ważna muzyka mojego życia. Płyta dużo i dobrze służyła na prywatkach, a i przeróżnych popołudniowych nasiadówach w moim niedużych rozmiarów, acz niezwykle pojemnym pokoju - przy herbatce, a gdy budżet pozwalał, dodatkowo słonych paluszkach. Nikt wówczas w lodówce nie przetrzymywał coli, ponieważ w nadmiarze nigdy jej nie było.
Na półce pod "eL'ką" zachował się stary winyl. Właśnie sprawdzam, wciąż nieźle grający. O wersję CD jakoś nigdy nie zabiegałem. I może niech już tak zostanie. 

a.m.