czwartek, 5 maja 2022

miś

W "Mąż swojej żony" gosposia nieustannie stresuje i szkoli państwa młodych, karmiąc ich co obiad jajkiem sadzonym ze szpinakiem. Jeszcze, o ile dostaje się samej Fołtasiównej, która jako lekkoatletka musi trzymać linię, o tyle, za co krzywda jej mężowi, granemu przez Bronisława Pawlika? Przecież on jest muzykiem, w dodatku o wzrastającej sławie, pomimo iż jego zasługi odnotowuje maks co piąty prasowy dziennik, zaś o Fołtasiównie, która jest w życiowej formie, trąbią wszystkie główne strony. Sztuka zawsze w cieniu sportu. Ale dość narzekania i jedzenia w nadmiarze warzyw plus nabiału, czas na coś niezdrowego. Jakież to marzenie po tylu torturach domowej kuchni. Wreszcie przychodzi dzień, kiedy nasi bohaterowie lądują w eleganckiej restauracji, takiej z obsługą na biało i opanowaniu savoir vivre'u. Zamawiają u kelnera na bogato, a ten daje gwarancję, że na talerzu nie pojawi się nawet jedna witamina. Niestety ta eskapada nie kończy się dobrze, bowiem traf chce, że akurat w tym samym czasie w owym lokalu pojawia się trener Fołtasiówny, który nie dość, że zabrania spożywania, to jeszcze, aby się nie zmarnowało, sam wciąga porcję dzielnej lekkoatletki. Mieczysław Czechowicz - wiadomo, ten jak ja, miał spust. A więc nękanie znane było od początków cywilizacji, także i w tamtych, jakże przecież przyjaźniejszych wobec wątroby czasach. Czasach, kiedy miałem jeszcze trochę wolnego, zanim jako najsilniejszy plemnik też dobiegłem pierwszy do mety. Dlatego, z jaką radością odebrałem dzisiejszą obiadową rację, z ledwie jednym pomarszczonym listkiem sałaty. Mundi chyba po raz pierwszy kompletnie zapomniała wstąpić do warzywniaka. Ufff, o Panie, więcej takich dni. Od razu obiad nabrał sensu, kwiaty zapachniały, a kotlety zarumieniły się w swej rdzawej panierce. Przypomniałem sobie czasy, jeszcze sprzed tej całej dzisiejszej eko/bio/recyklingowej histerii. Bo było kiedyś normalnie, zwyczajnie. W telewizji nie straszyły troskliwe ogłoszenia społeczne, czy to o nasze serce, o kolejną cukrzycę, szczęśliwe wypróżnienie, że o dogorywającej Planecie Ziemia pozwólcie zamilknę. Z ekranu nie wyskakiwał Paweł Domagała, którego troskliwa postawa odłączy nam niepotrzebny prąd, pozatyka marnujące wodę wanny i wyliczy czas na zamienny zimny prysznic, zaś szczotkowanie zębów ze stoperem na setkę, by choć jedna kropla wody nie poszła w szlam.
Stanisław Bareja na satyry pole wrzucał jedynie co widział i przeżył, i o czym nikt inny się nie odważył. Pan Staszek miał też dar antycypacji, więc cierpimy teraz za jego proroctwa.
A propos Pana Staszka, o którym tak się złożyło cały ten tekst, wczoraj obchodziliśmy okrągłe  cztery dychy plus jeden od popełnionego przez niego do spółki z innym Stasiem, Stanisławem Tymem, "Misia". Oba takie fajne misie, więc mi się podobali, nie wiem, jak Wam?
Jak każdy widziałem film parę tuzinów, albo i więcej razy, przez co doszedłem do etapu, kiedy wystarczy mi już tylko zajrzeć do scenopisu, a potem zamknąć oczy i całość z pamięci, bo taki to film, co Miś'się nigdy nie nudzi.
Korzystam sobie we dnie, w nocy, mam przy sobie ku pomocy, a i gdy zachodzi potrzeba nabrania równowagi, szczególnie po czymś, co mnie z niej wyprowadza.
Każdy powinien mieć swojego misia, najlepiej takiego z mocą zaczarowanego ołówka. Takiego od: "Misiu, Misiu, wymyśl coś. Ty jesteś taki mądry".

a.m.