wtorek, 31 maja 2022

war babies

Kiedyś przez moment było o nich szumnie. Ale, jak szybko się pojawili, tak jeszcze szybciej śladu po nich. War Babies - glam'metalowcy z Seattle. Z krainy borykającej się z modnym grungem dokładnie w tym samym czasie, w którym ci oto panowie spełniali się artystycznie. Uspokoję, nie mieli oni nic wspólnego z tamtą koszmarną wobec rocka muzą. Jedynie sceniczna wspólnota przez pewien moment łączyła ich z takimi Alice In Chains bądź Soundgarden. Tych drugich to nawet trochę lubiłem.
War Babies dokonali tylko jednej płyty. Do teraz wyraźnie cenionej pośród wielbicieli tamtej amerykańskiej sceny. Wciąż w licznych dyskusjach nie milkną za nimi tęsknoty.
Trzon War Babies stanowiła konsolidacja sił grup TKO i Q5 - wokalista Brad Sinsel oraz gitarzysta Rick Pierce, zaś stylowo było to dwugitarowe wymiatanie (z trzecią gitarą akustyczną) w duchu Quireboys, Warrant, Quiet Riot, a nawet Guns N' Roses. I warto dostrzec, iż panowie mieli dobry start, od razu kontrakt z Columbią. Każdy by tak chciał.
Krótką fonograficzną karierą zespołu umiejętnie pokierował producent Thom Panunzio (ten od Deep Purple, The Jeff Healey Band, Motörhead, Poison czy Stevie Nicks). Bezbłędnie wyeksponował wartości gitarzystów, stworzył im brzmienie, nadał oprawy, wyeksponował mocny wokal Sinsela oraz wydobył pozostałe wartości u reszty ferajny.
Na pewno kojarzycie numer "Hang Me Up". Biegał w epoce obrazkiem po MTV. Mniej więcej na dwadzieścia Nirwan, raz załapywali się War Babies. W sumie nieźle. Już wtedy warto było docenić miejsce dla takiej muzyki, bowiem zmieniało się dobre na złe. I działo się tak bardzo szybko. Obecnie tylko pomarzyć, by ktokolwiek ośmielił się w radio zagrać coś takiego, szczególnie podczas nieautorskiego pasma. Nawet w mojej niby alternatywnej Aferze sprawa wydaje się niemożliwa. A niezapomniana Vanessa Warwick, w prowadzonym przez siebie Headbangers Ball, lubiła puszczać ku takim grupom oczko. Dziewczyna w ogóle wyrażała sympatię dla szerokich horyzontów metalu, więc mam do niej sentyment, podobnie jak do dawnej kablówki i całego starego MTV. Do miejsca, gdzie obok Snapów i Dr'Albanów, wcale nie rzadziej pojawiały się wszelakie Poisony, Gunsy, Dżorneje czy i inne Dżudasy.
Warto dodać, że "Hang Me Up", do spółki skomponowali, gitarzysta War Babies Tommy McMullin oraz Kiss'owy Paul Stanley. Na tym "całownisiowania" nie koniec, albowiem balladę "Cry Yourself To Sleep", też przecież machnął Paul Stanley, tyle, że tym razem w komitywie z wokalistą Bradem Sinselem. Fajne cośki, obie wypada znać. Podobnie, jak "In The Wind" i "Blue Tomorrow" - kolejne dwa kawałki, pod którymi w stu procentach podpisuje się mój gust. Jak zresztą pod całą tą robotą.
Wiosna wspominek trwa. Andy trzyma nad nią pieczę. Dopilnujmy, by nie wymiękł. 

a.m.