wtorek, 31 maja 2022

thousand roads

David Crosby to nie tylko zasłużony członek dawnych The Byrds oraz zmieniającego się trio w kwartet, bądź ponownie ten sam kwartet we wcześniejsze trio - Crosby, Stills & Nash. A tym czwartym do karety Neil Young.
Misiowaty i dziadziusiowaty obecnie David Crosby, od zawsze stoi właścicielem pięknego głosu, a jednocześnie postacią dalece kontrowersyjną. Trudnym charakterem, z wieloma grzeszkami konfliktującymi go z prawem, do tego dochodzą wieloletnie alkoholowo-narkotykowe odloty, także narkotykowe szmugle, burzliwe życie osobiste, czego konsekwencją ostre problemy zdrowotne. A nawet taki moment, kiedy Crosby był już prawie na drugim świecie, i tylko jakimś cudem jego silny organizm wciągnął do środka wyciekłą już duszę, lewitującą gdzieś po ogromie kosmosu. Pomimo wszystkiego Crosby to nadal niezwykły ktoś, na co dowodem kilka mocnych przyjaźni w tzw. branży, a i choćby jego nazwisko na płytach Phila Collinsa czy Davida Gilmoura.

A na teraz niech zagości jego trzeci album - "Thousand Roads". Lubię. Nawet potężnie. Z wszystkich solówek Mistrza, chyba najbardziej. Mamy tu kilka mocnych numerów, które każdy muzyczny piechur powinien mieć w swoim plecaku. Koniecznie otwierające całość, a skomponowane do spółki z Philem Collinsem "Hero" (bo bohater to ktoś, kto nie boi się walczyć). Rzecz przez obu panów świetnie zinterpretowana, jeszcze lepiej zaśpiewana. Wspaniała piosenka. Bardziej w duchu Phila Collinsa, niż czegokolwiek z dotychczas znanego repertuaru Crosby'ego. Ale o to właśnie tutaj chodziło. I zupełnie nikomu nie wadziła taka konwencja, skoro piosenka okazała się mocnym, choć niestety jedynym przebojem albumu. Amerykańskim, muszę doprecyzować - singiel na 44 miejscu Billboardu. Pamiętam tego promocję. W tamtych latach kupowałem nieco zachodniej muzycznej prasy i w dobie otwierania drzwi dla tego singla, jak i miesiąc później całego albumu, wszędzie natrafiałem na anonsy obu wydawnictw.
Na drugi z albumu zrzut, stawiam na delikatną, folk/country balladę autorstwa Marca Cohna (tego on "Walking On Memphis") "Old Soldier": 'życie nauczyło cię gorzkich porażek i słodkich zwycięstw' -- a na trzeci, kolejny tu spowolniony numer, tym razem pióra Stephena Bishopa "Natalie": 'kiedy rozmawiasz ze wspomnieniami, z kimś, kogo nadal kochasz'.
Na całym instrumentalnym terytorium też dużo bogactwa, ale tym razem postawię na basistów, ponieważ mamy tu samych asów; po tyciu zagrali David Watkins Clarke oraz Pino Paladino, zaś na trzech/czwartych albumu wylądował Leland Sklar. To ten brodaty okularnik od Phila Collinsa. Odkąd pamiętam zawsze wyglądał jak dobry dziadzio skrzat, wyrwany z jakiejś dziecięcej baśni, i tylko dziwić może, że nie załapał się do żadnego Harry'ego Pottera.
Koniecznie polecam, jeśli jeszcze nie znacie. A jeśli znacie, też koniecznie. 

a.m.