"NAWIEDZONE STUDIO
z niedzieli na poniedziałek, z 6- na 7 czerwca 2021 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski
Przede wszystkim, trzy nowe albumy. To znaczy, dwa gorące (Justin Sullivan "Surrounded" + Quinn Sullivan "Wide Awake") oraz jeden spóźnialski, taki z zamierzoną zadyszką (Art Of Illusion "X Marks The Spot"). Reprezentuje go para Szwedów, dobrze znanych moim Słuchaczom, choć do tej pory kojarzonych za przyczynkiem grup Work Of Art oraz Grand Illusion. Łatwo zatem odgadnąć, skąd nazwa Art Of Illusion - wywodzi się z unii słów "art" oraz "illusion". Ale uwaga!, nie mylić z posługującym się identyczną nazwą polskim zespołem, którego siły sprawdziłem niegdyś w klubie "u Bazyla", i nie była to konfrontacja udana. Nasze Art Of Illusion to kompletnie inne granie, inny poziom, inne umiejętności. Panowie na scenie udawali Supernovą, a tak naprawdę czynili zamęt w szopie.
Lars Säfsund (działający w Work Of Art oraz w nieco młodszych Lionville) plus Anders Rydholm (filar Grand Illusion) uprawiają oparte na brzmieniowym bogactwie, dużej klasy heavy-aor'owe muzykowanie, niestroniące od ballad czy też niewypierające się przymierzy z teatrem, operą, a nawet lżejszym, bardziej komunikatywnym jazzem. Widać, że oboje nasłuchali się Queen, Styx bądź Supertramp. Szczególnie sprawa dotyczy wokalisty, Larsa Säfsunda, okazjonalnie zapuszczającego się w rejony falsetu, i to takiego w duchu nastrojowych songów Freddiego Mercury'ego. Zapewne tą muzyką dzisiaj świata nie zawojują, ale na pewno wiedzieli, w co się pakują.
Podoba mi się 22-letni młodzian Quinn Sullivan. Jego czwarty długograj (pierwszy nagrał, gdy miał dwanaście lat, a w jednym numerze potowarzyszył mu wówczas Buddy Guy) "Wide Awake", to pełne kalifornijskiego luzu rock-bluesowanie. Niewiarygodne, jak całość dojrzale zagrana i równie perfekcyjnie wyprodukowana. W Ameryce akcje chłopaka szybują z każdym dniem, a na telewizyjne spytki, całkiem niedawno zarzuciła na niego sieć sama Oprah Winfrey. Na "Wide Awake" tym razem nie ma Buddy'ego Guya, choć gigant bluesa wciąż Sullivanowi kibicuje oraz oficjalnie go wspiera. Jest za to na Hammondach w kilku numerach Mike Finnigan. Tak tak, ten sam, którego nazwisko znajdziemy, choćby na "Electric Ladyland" Hendrixa czy też płytach Petera Framptona, Erica Burdona bądź tria Crosby Stills & Nash. Fantastycznie Finnigan wkomponował się w młodzieńczy entuzjazm Sullivana, pomimo iż z racji bycia jedynie gościem, nie przepycha się przed szereg. Ale Finnigan to nie wszystko, w finałowym "Keep Up", kilkoma szarpnięciami zaznaczył się inny mocarz, gitarowy kaskader Michael Landau. Kolejny gigant, który w swej bogatej karierze zagrał na większej ilości płyt, niż skrywa mieszkańców najbliższe mrowisko u stóp Waszego domostwa. Całą płytę pilotuje zgrabne "All Around The World, jednak jest tu parę jeszcze lepszych momentów - "Real Thing", "Strawberry Rain" oraz wczorajsze "How Many Tears", "In A World Without You" plus "She's Gone (& She Ain't Coming Back"). Wydestylowałem ogólne przekonanie, iż "Wide Awake" to cacy płyta, z i tak przecież bliskiego mi obszaru muzyki. Z podnietą do domowej kolekcji dokładam tego typu dokonania, bo i też zbieranie takich płyt poprawia kolory oraz stereofonię mego otoczenia.
Z tych najgorętszych płyt pozostał jeszcze Justin Sullivan "Surrounded". Lider New Model Army, na solowym gruncie lubi wyciszenie, refleksje, niekiedy wręcz atmosferę ogniskowego śpiewania. Swoje niebanalne przemyślenia przekazuje głosem oraz gitarą akustyczną, przy czym nie brak u jego boku zaangażowanych artystycznie przyjaciół, którzy z wyczuciem dawkują skrzypce, harfę, pianino, flet, wibrafon lub wiolonczelę. Opisywałem ten album przed kilkoma dniami, więc głupio byłoby się teraz przepisywać, ale kupcie tę płytę, chociażby dla "Sea Again", bo i warto posłuchać człowieka, który ma do morza respekt, ale też pobiera od niego inspiracje. Morze ma otwartą, niczym nieskrępowaną przestrzeń, podobnie jak niezbadane właściwości kompozytorskie Sullivana. Zajrzyjcie tych kilka kartek wstecz, na pewno mój tekst w temacie "Surrounded", przez cały czas tkwi w przeznaczonym dla siebie miejscu.
Z nieukrywaną przyjemnością pograłem trochę z winyli, pomimo iż wydarzenie wbiło się w porę, kiedy na kolację za późno, a do śniadania wciąż jeszcze daleko. A zatem, pożeranie muzyki w porze niejadalnej, za to jak najbardziej słuchalnej. Oczywiście dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze.
Winylowo zaprezentowali się country'owi Restless Heart - prawdziwa poezja dla uszu wielbicieli Poco, Alabamy bądź wczesnych Eagles. Ale to też rzecz z pianistycznymi smaczkami, w duchu Bruce'a Hornsby'ego. I tu mam na myśli jego dawny fortepian, z pierwszych dwóch- oraz połówki trzeciej płyty, kiedy Hornsby grał z country-blues-folkowym zacięciem, zanim na ołtarzu złożył ofiarę na rzecz jazzu.
Trochę poSpringsteen'ował nam Gary U.S. Bonds - za sprawą świetnego "Dedication". Czuć było sporo z klimatu o rok wcześniejszego "The River", ale i sam Springsteen przecież znacząco wspomógł tu Gary'ego. Tam, gdzie nie zaśpiewał, komponował, a tam, gdzie go zabrakło całkowicie, zrealizowała się jego E Street Band paczka. Zagrali wszyscy, włącznie z Clarence'em Clemonsem, Royem Bittanem czy Stevenem Vanem Zandtem. Żałuję jedynie, że zabrakło mi czasu na parę coverów ze strony B - numery The Beatles, Boba Dylana oraz Jacksona Browne'a wyszły Gary'emu na bogato. Kolejna amerykańska produkcja podrumieniona tamtejszym słońcem - choć tym razem z dala od Kalifornii, na rzecz Florydy.
Trzeci winyl, to rzecz w ramach słonecznej letniej wiosny, jaka miłościwie w Polsce zapanowała. Aż rwie się na usta, chwilo trwaj! Australijczycy z Pseudo Echo i ich drugi album "Love An Adventure". Wersja poprawiona, czyli ta z 1987 roku, z edycji na cały świat. Kosmetycznie inna, acz brzmieniowo bogatsza od swego australijskiego pierwowzoru - o dwa lata starszego. Pozwoliłem sobie na pięć numerów, co dało satysfakcjonującą matematyczną połowę całego dzieła. Świetne piosenki, wciąż świeżo brzmiące. Miałem dylemat, dwójka Pseudo Echo czy może następne, choć już dużo mniej popularne "Race". Lubię obie płyty, gryzłem się w sobie, ostatecznie jednak postawiłem na album słynniejszy, bardziej komercyjny, co niech nie oznacza, iż "Race" trafia na półkę zapomnienia.
Byli też niedawni jubilaci (82-letni Ian Hunter oraz 80-letni Charlie Watts), musnęły także fragmenty z zakurzonych, a niegdyś bliskich memu sercu płyt - grup Haven oraz Leaves, zaś wciąż kontynuowany 1975 rok, tym razem reprezentowali Wings. Było również słówko o blisko 13-letnim chorzowskim koncercie The Police, na który porwał mnie dawny radiowy kolega, a potem już kolega nieradiowy Sebastian - za co nie kryję wdzięczności, podobnie jak za chwilę wcześniejszych Genesis, wspaniały show w strugach deszczu, burzy i błyskawicach o intensywności wyładowań niczym na Wenus.
W kąciku "Szanujmy wspomnienia, czyli cudze chwalicie, swego nie znacie" Andrzej Zaucha z Anawą. Z zespołem kojarzonym bardziej z Markiem Grechutą, jednak mającym w swym wcale nieszczupłym biogramie również półtoraroczny epizod z Zauchą.
Jakiś czas temu kolega radiowy, Szymon Dopierała, podarował mi książkę/biografię Andrzeja Zauchy, pt. "Serca Bicie" - autorstwa Katarzyny Olkowicz oraz Piotra Barana. Zakupił ją w jednej z sieciówek, no i pewnego dnia, gdy ta dotarła do sklepu oznajmił: idź i odbierz prezent. Przy czym, był to podarek bez żadnej okazji. Po prostu, kumpelski. Nie miałem imienin, ani tym bardziej modniejszych w czasach obecnych urodzin. Nie wykazałem się niczym, co stawiałoby mnie w tak dobrym świetle. Nie wytworzyłem okazji, by mnie nagrodzono. Bo i, nie wyremontowałem kuchni, tym bardziej nie wybrukowałem przed posesją nowego chodnika, nie zmieniłem nawet w aucie lusterek, a tym bardziej nie dałem nikomu w mordę. Nic, nic, jeszcze raz nic, co stałoby pretekstem do takiego uznania. Szymon najzwyczajniej i najnormalniej w świecie poczuł potrzebę, a i też nie brakowało mu wiary, że temat interesujący, więc prędzej czy później Masłowski padnie. Wystarczy na niego tylko nutka cierpliwości. I właśnie ta nutka zagrała. I tylko głupio coś, że kniga tyle przeleżała. Dobrych parę, a nawet paręnaście tygodni. Na szczęście jakoś nieoczekiwanie naszło mnie ostatnio na Anawę, tak też w konsekwencji i na tę biografię. Wciągnęła mnie i właśnie dobiłem końca. Świetnie się czyta, bo i też całość normalnie napisana. Bez puszenia się, bez lansu autorów, bez zadzierania nosa, co również bez forsowania doktorskiej retoryki oraz windowania skomplikowanych terminów językowych. Sztuką pisać do wszystkich, o czym tu pomyślano.
Andrzej Zaucha musiał być fantastycznym gościem. Tak bowiem z tej księgi wynika. Zarówno, sprawdzał się jako artysta, co też jako zwykły człowiek, kochający mąż, kochający ojciec, choć do pewnego momentu w niełatwych relacjach z córką. A to, że w śpiewaniu wyprzedzał swoje czasy, przez co nie zawsze bywał dobrze odbierany, wiemy od dawna. Ale nawet w tamtej skomplikowanej rzeczywistości branża go ceniła, a nawet wielu speców twierdziło, że Zauchy talent marnuje się w kraju nad Wisłą, ponieważ powinien konkurować z Otisem Reddingiem lub Steviem Wonderem, zamiast z festiwalowymi słabeuszami.
Zaucha śpiewał inaczej niż nakazywały zapisy nutowe. Niejednokrotnie z rzeczy mu powierzonych wytwarzał nowe melodie, stosował inne podziały rytmiczne, niejednokrotnie poprawiając to, co zapisywali kształceni kompozytorzy. Nawet oni potrafili przyznać, że interpretacje Zauchy miewały się dużo lepiej. Fenomen, bowiem nasz bohater nie był edukowanym muzykiem, był naturszczykiem. A więc natura zaprogramowała go genetycznie, dzięki czemu nie miał w sobie żadnego skrępowania, dźwigając muzykalność od podszewki, a i rzecz jasna dar w głosowych strunach - potrafił zaśpiewać wszystko. Niestety w tamtych dziwnych czasach Zaucha ze swoimi zdolnościami bywał osierocony, a niedzielna Anawa to ledwie próbka jego talentu. W takim "Abyś Był", w obrębie jednego nagrania, Zaucha potrafił wyrazić się psychodelicznie, jazzowo i poetycko. Cóż za wszechstronność. Niestety ryk dzisiejszych samochodów zagłusza tamtą muzykę, nie mówiąc o hiphopowym bełkocie, obecnie słuchanym przez całą gówniażerkę. Mobbing bezguścia zaatakował zewsząd. Gdybym tylko miał zaczarowany ołówek, zamazałbym obecny świat, przywracając dawne kadry.
Przeczytajcie "Serca Bicie", polecam. Rzecz rozpoczyna się od końca, czyli od feralnego dnia, od szczegółowego opisu podwójnego mordu, po czym przenosimy się do wczesnej młodości Zauchy, ale nie tej z piaskownicy, a już, gdy młodzian Andrzej zaczął bębnić, nierzadko zastępując na scenie niedomagającego ojca. Nasz bohater szybko wchodzi w dorosłe życie, a jak mu się później muzykowało w mlekiem i miodem płynącym socjalizmie, zarówno w kraju, jak i poza jego granicami, doczytajcie już sami.
Do usłyszenia ...
a.m.
CONTRABAND "Contraband" (1991)
- All The Way From Memphis - {Mott The Hoople cover}
IAN HUNTER "Rant" (2001)
- Dead Man Walkin' (EastEnders)
THE ROLLING STONES "Emotional Rescue" (1980)
- Dance (Pt. 1)
- Emotional Rescue
- She's So Cold
QUINN SULLIVAN "Wide Awake" (2021)
- How Many Tears
- In A World Without You
- She's Gone (& She Ain't Coming Back)
KAYAK "Out Of This World" (2021)
- Under A Scar
ART OF ILLUSION "X Marks The Spot" (2021)
- Wild And Free
- My Loveless Lullaby
TYGERS OF PAN TANG "Majors & Minors" (2021)
- What You Say - {strona B singla "Only The Brave"}
- Plug Me In - {strona B winylowego singla "Never Give In" - wydanego w Danii / nie było dotąd na CD}
JUSTIN SULLIVAN "Surrounded" (2021)
- Clean Horizon
- Sea Again
- Daughter Of The Sun
ANAWA "Anawa" (1973)
- Abyś Czuł
- Stwardnieje Ci Ta Łza
- Nie Przerywajcie Zabawy
LEAVES "Breathe" (2002)
- I Go Down
- Catch
HAVEN "All For The Reason" (2004)
- Wouldn't Change A Thing
PSEUDO ECHO "Love An Adventure" (1987)
- A Beat For You
- Living In A Dream
- Try
- Listening
- Lonely Without You
THE POLICE "Certifiable" (2008)
- Can't Stand Losing You / Reggatta De Blanc
WINGS "Venus And Mars" (1975)
- Love In Song
- Magneto And Titanum Man
- Letting Go
GARY U.S. BONDS "Dedication" (1981)
- Jole Blon - {gościnnie BRUCE SPRINGSTEEN}
- This Little Girl
- Daddy's Come Home
RESTLESS HEART "Fast Movin' Train" (1990)
- Fast Movin' Train
- Dancy's Dream
MOTT THE HOOPLE "Mott" (1973)
- All The Way From Memphis
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"