środa, 29 kwietnia 2020

THE STROKES "The New Abnormal" (2020)









THE STROKES
"The New Abnormal" 
(RCA RECORDS)

***1/2







Ze Strokesami jest tak, poprzedniej płyty nie pamiętają już nawet najstarsi Indianie, a od chwili wystrzałowego debiutu "Is This It" wychowały się kolejne dwa muzyczne pokolenia. Zważywszy, iż na jedno przypada cała dekada. Niegdyś każda kolejna dziesięciolatka rewolucjonizowała muzykę, i nie moja wina, że w nowym milenium niczego więcej nie wymyślono. Na dodatek, The Strokes też z upływem lat jakby złagodnieli, niech więc nikt nie liczy na wczesną garażowość. A mimo wszystko, to wciąż ta sama muzyka, która idealnie przylega do lirycznego striptizu wielokondygnacyjnych uczuć Juliana Casablancasa. Od pierwszego taktu wydaje się znajoma, pomimo iż przed nami
całkowicie premierowe kompozycje. Prawie całkowicie, ponieważ zafunkcjonowały tu dwa niewinne wyjątki. W refren singlowego "Bad Decisions", główny odpowiedzialny za albumowy repertuar Julian Casablances, wplótł melodię z przeboju Billy'ego Idola "Dancing With Myself". A raczej, z wcześniejszych jego Generation X, kiedy przez moment grupa podpisywała się skrótem Gen X. A to nieporównanie starsze czasy niż niewinna siedmioletnia pauza pomiędzy ostatnimi dziełami The Strokes. Skoro mowa o zapożyczeniach, mamy tu jeszcze jedno; do "Eternal Summer" prześlizgnęły się echa zapomnianych Psychedelic Furs, i ich przepięknego numeru "The Ghost In You". Nie zestawiałbym jednak obu tych songów pod jeden liniał. Subtelny pierwowzór Brytyjczyków pretenduje do miana górnika rąbiącego kilofem twardą ścianę, natomiast gatunkowy przekładaniec w odświeżonym wydaniu The Strokes czyni z tego jedynie działkowicza kopiącego ogródek. Piętą achillesową wydaje się w tym konkretnym fragmencie przeładowana komputerami produkcja Ricka Rubina. Faceta zazwyczaj konkretnego, ale jak widać, wciąż jednak poszukującego. Fakt, wszystko bez podstępnych efektów, z szeptami czy szmerami, bądź wodnymi odgłosami wioseł lub brykającymi helikopterami, a jednak czegoś tu ewidentnie za dużo. Nie wiem czego, ale najlepiej było po prostu chwycić za gitary i za ich przyczynkiem bez pardonu wycyzelować sprawiedliwość. Zagrać tak konkretnie, jak na samym początku tego albumu, gdzie szło lekko bez nadmiaru świecidełek. Czytelnie i nośnie. Dzięki temu, otwieracz "The Adults Are Talking" skrywa naturalną siłę. Tę, która bywała ozdobnikiem pierwszych dwóch płyt. A tak przy okazji, nie pojmuję, dlaczego zwolennicy Nowojorczyków nie przepadają za następcą "Is This It", albumem "Room On Fire" - przecież tam aż się żarzy. I tak po prawdzie, na początku "The New Abnormal" właśnie tak jest. Dlatego, kolejnego w zestawie, już nieco wolniejszego "Selfless", mogą Strokesom pozazdrościć nawet Arctic Monkeys czy The Killers. Wspaniała zgrabna piosenka, z dużym uczuciem zaśpiewana przez Casablancasa. Po niej następuje kolejny albumowy singiel - "Brooklyn Bridge To Chorus" - idealnie i z nostalgią wpisujący się w arcymelodyjną dekadę 80's. Retro elektronika, plus dla całości śliczna melodia, czynią z tej piosenki istne the real thing tego albumu. I choć wiem, że znajdą się tacy, którym te cztery minuty przypomną niechciany smak przedszkolnego szpinaku, dla mnie to jednak najprawdziwszy budyń z sokiem wiśniowym. Ciekawe, co na to słynny ojciec Alberta Hammonda Juniora? Starszy dziś pan, odpowiedzialny za poczęcie tego całkiem sprawnego gitarzysty, a który przede wszystkim w swoim długim życiu spłodził jeszcze więcej wybitnych melodii, z "It Never Rains In Southern California" na czele. Ale to już tylko takie w obfitym nawiasie spostrzeżenie.
Trochę żałuję, że w piosence "At Your Door" nie dzieje się nic, ale za to w "Not the Same Anymore" na przemian wodzi łkająca i szarpiąca gitara, natomiast w "Why Are Sundays So Depressing", Julian Casablancas całkiem zwinnie moduluje głosem. Z lekkością niskie rejestry przemienia w falset, i choć podobne czary mary usłyszymy tutaj w kilku innych fragmentach (jak we wspomnianych "The Adults Are Talking", "Endless Summer" czy "Selfless"), to jednak największa moc jego głosu wydobywa się w lamentujących frazach finałowego "Ode To The Mets". Rzeczy na tyle nostalgicznej, że wypadałoby jej posłuchać przy zaciągniętych storach, by czasem odrobina słońca nie rozproszyła nastroju. W takich chwilach nareszcie człowiek zdaje sobie sprawę, że błysk talentu lidera The Strokes nie zapadł się ni trochę, niczym wlot do lochu. Ten facet wciąż wiele potrafi i jeszcze więcej pokaże.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"