Przeczytałem, że Dickey cierpiał na nowotwór, na chore płuca. Dobił prawie 81 lat. Naprawdę nieźle, zważywszy na jego kodeks życia, okraszony intensywnym piciem i ćpaniem. Zresztą, z powodu tego drugiego, ćwierć wieku temu wylano go z grupy. Popatrzmy, jakim musiał być problemem, skoro odsunięto od działania tak niesamowitego gitarzystę, co i kompozytora wielu allmanowych pereł.
Aby zrozumieć, co mam na myśli, trzeba posłuchać wczesnych gitarowych pojedynków na linii Duane Allman/Dickey Betts. Najlepiej na koncertowym Fillmore East, tak przy okazji definiującym styl rocka Południa Stanów. Kłania się, choćby fenomenalne "In Memory Of Elizabeth Reed". Obok szalonych gitar, kapitalnie na organach rozimprowizował się tutaj Gregg Allman. Notabene, to numer autorstwa Dickeya Bettsa.
Szkoda tamtej, zbyt wcześnie zakończonej ery. Motocyklowa śmierć młodziutkiego wtedy Duane'a Allmana niemal nie położyła zespołu. A przecież rok później, mając tyle samo lat, co Duane, Berry Oakley, też zginął w podobnych okolicznościach, i jak się okazało, tylko w o kilka przecznic odległym miejscu. A jednak się pozbierali i na pierwszej po ich śmierci płycie "Brothers And Sisters" nagrali parę wiekopomnych numerów, do których na nieco połowie albumu przysłużył się właśnie Dickey Betts. Wśród nich, hitowe "Ramblin' On" oraz gigantycznie piękny numer "Jessica". Ależ tutaj mamy granie! Dickey wymiata. Bezwokalowy popis, wielkość jego solówkowania. Ta instrumentalna piosenka jest hołdem dla jego ówczesnej półrocznej córki, Jessiki. Legenda głosi, iż Dickey skomponował ją pod urokiem maludy, która pewnego razu wczołgiwała się do jego pokoju. W podobnym tonie, choć o nieco innym muzycznym charakterze, Betts trochę wcześniej skomponował "Blue Sky" - rzecz dla ówczesnej jego żony, Sandy, z którą mieli Jessikę. Tytuł tego utworu wziął się od pseudonimu Sandy. Można tego posłuchać na pół koncertowym, pół studyjnym "Eat A Peach". To ten album z okładką truck'ciężarówki wiozącej na przyczepie wielką brzoskwinię. Polecam z tej płyty szczególnie drugą część skomponowanego przez Bettsa długasa "Les Brers In A Minor". Fenomenalne granie. Szczególny klaps dla tych, którzy zwątpili w siły twórcze zespołu po śmierci Duane'a Allmana. Jak oni to robili, nie wiem, przecież w dużej mierze rzadko kiedy bywali na jawie. Niszczyła ich sława, pieniądze, luksusowe życie, ale przede wszystkim substancje psychoaktywne, w tym heroina. Minimum połowa, tego licznego w obsadzie zespołu, była uzależniona, ale chyba musieli mieć świadomość widma katastrofy, skoro z czasem sami zgłosili się na odwyk. Inna sprawa, z mizernym skutkiem. Muzykom miejsce detoksu kojarzyło się z domem wariatów, więc dali sobie spokój. Ot, krótki zarys z dziejów początków Allmanów. A przecież później też nie żyli w celibacie. I w tym wszystkim nasz dzisiejszy bohater, zmarły przed paroma dniami Dickey Betts. Genialny gitarzysta, ostry życiowy pokerzysta, którego noże upuszczały słabiakom krwi.
Dzięki Dickey, byłeś niesamowity!
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"