NESTOR
"Kids In A Ghost Town"
(Nestor Prestor Music Group)
*****
Rok 2021 coraz szybciej domyka wrota. W zasadzie wszystko już wiemy, całość podsumowana, czy zatem czekając na nowy rozdział aby o czymś nie zapomnieliśmy? Spójrzcie, bo oto przybywa niedobitek. Dopływa tratwą marzeń. Z nieco ponad czterdziestoma minutami muzyki. Niekiedy tak porywającej, że wyrwie niejedno serce zaangażowanemu wielbicielowi melodyjnego rocka.
Nestor "Kids In A Ghost Town" - cóż za płyta! To ta, o której w ostatniej audycji ledwie napomknąłem, a którą ostatnio dopadł potężny socialmedialny szum. Wszystkie melodicrockowe strony dosłownie oszalały. Oszalałem i ja. Nie pozostawiając jednej suchej nitki.
Nestor najpierw uroczo, trochę jakby niewinnie się przedstawili, po czym poszło drogą pantoflową, od fana do fana, aż się zakotłowało, w czego konsekwencji szybko zabrakło w magazynie płyt. Pierwsza partia rozeszła się z siłą wodospadu, acz niemal równie błyskawicznie dotarła druga, pomimo iż na tę chwilę nikt nie wie, na jak długo wystarczy.
Nieopisywani przez prasę, nienamaszczani przez tuzów rocka, przybyli znikąd, jednak od razu mocno przywalili. Tak, że z wrażenia wzdrgnęły wszystkie katedralne dzwony. A przecież chwilę wcześniej nikt ich nie zechciał. Muzycy musieli te czterdzieści dwie minuty, najpiękniejszego klawiszowo-gitarowego grania, wydać własnym sumptem. I wydali. Oj, już teraz czuję, jak szefostwo Frontiers Records wbija zęby w ścianę. Przegapili coś tak niebywałego. Niesamowite. Ostatnimi czasy do swej stajni pościągali nazbyt wiele przeciętniactwa, a przeoczyli taki zespół! I że też żadni skauci im tego nie namierzyli, jak i dobre prorocze sny, które też wzięły wolne. To się porobiło. Jeśli tej płyty szybko nie zlicencjonuje jakiś potentat, za moment rzecz doczeka statusu Świętego Graala AORu. Album stanie się obiektem westchnień, za który spóźnialscy zapłacą krocie. Spieszcie, nie zwlekajcie. Znam serca fanów takiego grania. Sam jestem tego niewolnikiem. Gdy tylko wiem o istnieniu takiej potęgi nie zasnę, jeśli nie postawię na półce.
Dacie wiarę, że spośród jedenastu dostępnych na "Kids In A Ghost Town" tytułów, nie znajdziemy nawet jednego ze słowem "love"? To stawia Nestor z dala od przytulasów. Żadne z nich ulepki, acz prawdą, iż dysponują tylko jedną gitarą. Fakt, dwojącą i trojącą, ale to tylko jedne sześć strun w tym bandycko dobrym teamie. Do tego obowiązkowe i przylegające jak małpka do kataryniarza bas, perkusja oraz nietuzinkowe, eleganckie delikatne klawisze. Takie raczej akcentujące, nie siłowo napierające. Zresztą, wszyscy muzycy postanowili tu grać, nie walić. Jest zatem szykownie, jak na muzykę, którą w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym szóstym zapewne zakotwiczono by w dziale "hard'n'heavy". Ach, no i najważniejsze - głos. Bez jego lubianej barwy, cała instrumentalna robota byłaby na nic. Tobias Gustavsson - w sumie żaden twardziel, ale już jest w moim sercu. Dopasował się oktawami do tej muzyki, jak nikt. Do muzyki, w której nastąpiła reaktywacja przyjaźni z uśmiechniętym lekkim metalem środka lat osiemdziesiątych. To taki rodzaj rocka występujący pod egidą kalifornijskiego słońca, pomimo iż w tym konkretnym przypadku przybywającego z zaśnieżonej i zmrożonej Szwecji. Jeszcze produkcja. Jakże dobra, dopieszczona, selektywna, ciepła i przestrzenna. Zupełnie jak z tamtej epoki, kiedy przykładano się do niej w najdrobniejszych szczegółach. Nie usłyszymy żadnego kanciatego chałupnictwa. Całość tętni życiem niczym radocha w parku rozrywki. Jak oni tego dokonali?
Nestor to ekipa, którą w 1989 roku założyła grupa przyjaciół w malutkim Falköping, z myślą o podboju świata, co do tej pory snuło się tylko w marzeniach całego tego kwintetu. Kwintetu, z jakże przyjemnym i chyba na celowo obciachowym wizerunkiem - spójrzcie na okładkę. Czy nie chcielibyście ich poczuć ze sceny? Ja już nie mogę doczekać tej chwili.
A muzyka? Oszalejecie, jestem absolutnie przekonany. Cóż za genialne granie! Nogi nie ustają przy tytułowym "Kids In A Ghost Town" czy "Perfect 10 (Eyes Like Demi Moore)", "Firesign", "On The Run" albo "1989". A przecież mamy jeszcze ballady. Aż trzy. Wszystkie obłędne - "It Ain't Me", "We Are Not Ok" oraz zaśpiewana w duecie z ikoną lat 80's - Samanthą Fox - "Tomorrow". A to, że Samantha daje radę, przekonałem się przed paroma laty na jej koncercie. Jednak tak dobrze, jak w "Tomorrow", dawno nie zabrzmiała.
Ta muzyka jest jak upragniona latarnia morska. Warto jak najszybciej dobić brzegu.
Bardzo chciałbym tego wszystkiego posłuchać na żywo. Dotknąć, wciągnąć przez nos, sztachnąć potem dochodzącym ze sceny i nareszcie oberwać upragnionymi decybelami. I nie namawiajcie Nawiedzonego na żadne smutne koncerty, bo w obecnej zacovidowanej rzeczywistości nie mam ochoty na żadne pseudo alternatywne prowincjonalia.
"Kids In A Ghost Town" to widok z góry najwyższej. Narastająca falo szczęścia trwaj!
P.S. Płyta dojechała pod choinkę. Mój Tomcio wymiata. Ostatnio dokonuje czynów chwalebnych, niekiedy wręcz niemożliwych. Marzyłem od dobrych kilku tygodni, nie mogłem namierzyć, choć podobno moi rodacy godnie zareagowali i już płytę da się gdzieniegdzie kupić. I bardzo dobrze, tak trzymać. Niech zasili każde gustowne rodzinne gniazdo.
P.S.2. W albumowej przedmowie przeczytamy: "Naszą misją przywrócić chwałę rocka, aby chronić jego dziedzictwo i ponownie wymyślić należną mu ikonografię. Chcemy być aktualni, grając szybko i głośno, jak tylko potrafimy".
P.S.3. Chciałbym, by już była niedziela. Upragniona. Nie mogę doczekać wspólnie spędzonego czasu z tą muzyką, z Szanownym Państwem. Posłuchamy jej tak, by sąsiedzi walili do drzwi.
a.m.