czwartek, 16 grudnia 2021

powrót do tamtych dni

"Dokąd idziesz? Do raju? Już go nie ma. Spłonął razem z dzieciństwem" - to ostatnie słowa w filmie "Powrót Do Tamtych Dni". Wypowiada je Alek Malinowski - głowa rodziny, jednocześnie ojciec alkoholik, kreowany tu przez Macieja Stuhra. I należy go w tej roli zobaczyć, pomimo iż to nie tylko jego film. Znaczną jego część kradnie mu filmowy syn Tomek, zagrany przez nowicjusza, Teodora Koziara. Do pełni rodzinnego szczęścia jeszcze żona Helenka. W tej roli Weronika Książkiewicz. Jednak szczęścia nie ma, ponieważ jest alkohol. Choroba z tym związana, a także cierpienie i udręki domowników.
Początek lat dziewięćdziesiątych, w którym to czasie osadzono temat, byłby nawet niezłą atrakcją, gdyby nie gęsta atmosfera, która nie do końca pozwala flirtować z naszymi kolorowymi wspomnieniami. Mimo wszystko fajnie, że choć na moment powracają gry w kapsle, pierwsze siermiężne komputery, ich ślamazarne działanie, pierwsze na masową skalę fascynacje klockami Lego, płytami kompaktowymi czy kasetami wideo. Te ostatnie, to prawdziwy koszmar technologiczny, choć wszyscy przez niego musieliśmy przejść. Całe moje pokolenie wychowało się na filmach o dramatycznie złej jakości. Często powielanych z kopii na kopię, z drugiej na trzecią, z jedenastej na dwunastą, aż po stan, kiedy nie było nic widać. Na końcu tej drogi zapisywały się już tylko jakieś plamy i dźwiękowe bełkoty. Podobnie zresztą bywało z powracającymi ostatnio do łask taśmami magnetofonowymi. Choć te nawet po pierwszym zarejestrowaniu gadały po pijaku. To znaczy, starały się utrzymywać trzeźwość, podobnie jak czynią to właśnie pijacy, którzy w ten sposób jeszcze bardziej się z nietrzeźwością zdradzają.
Wrażliwy i delikatny film. Każdy powinien przez niego przejść. Bo nie każdy wie, czym naprawdę jest alkoholizm. Wyobraźnia nie podpowiada wszystkiego. Nawet komuś, kto grasuje po tej ziemi tyle, co ja.
Miałem niegdyś w bloku dwóch kolegów, których ojcowie pili. Jako trzeźwi bywali super facetami. Takimi wręcz do pozazdroszczenia. Wygadanymi, sympatycznymi luzakami. A ja zawsze takiego luzaka ojca chciałem mieć, ponieważ mój był, i myślę nadal jest, zasadniczy, ze wszystkim przemyślany, przewidujący, poukładany, konkretny. Poza tym, nie słucha rock'n'rolla, nie odróżnia Beatlesów od RollingStonesów, na autorytety wzbija inżynierów mostów lub artystów stolarzy, zaś artystów tych śpiewających oraz grających, postrzega jako dziwaków, od zawodów niepotrzebnych. Inna sprawa, dobrze, że dziś, choć już staruszek, wciąż jest. Jednak ci moi koledzy nie za długo do dyspozycji mieli tych fajniejszych ojców. Bo oni bywali nimi tylko przez chwilę, dopóki znowu nie wpadli w alkoholowy trans. Wtedy kompani, jeden z drugim, zaczynali się ich wstydzić. I mnie też głupio było, gdy chłopaki nie wiedzieli, co ze sobą zrobić w chwilach, gdy z paczką zawiązywaliśmy gniazdko towarzyskie na środku osiedla, a w tym samym czasie stary któregoś z tych dwojga kumpli przechodził ostro nawiany. Ta niezręczność polegała na tym, że ja tych ludzi znałem i lubiłem, ponieważ było nie było, to ojcowie moich kumpli, a kumpel to kumpel. Czułem się więc trochę współodpowiedzialny. Tak, jakby to też po części byli i moi staruszkowie. Wstydziłem się zatem za tych ludzi i było mi podobnie głupio, jak ich synom. Szczególnie, gdy nie brakowało pogardy z oczu tych wszystkich porządnisi. Tych, w których domach białe dywaniki, a kłótnie przez słomkę i odświeżacze powietrza.
U jednego z tych moich kolegów było naprawdę bardzo biednie. Nie tyle skromnie, co biednie. W trzypokojowym mieszkaniu nic, ponad stare i zniszczone stoły, krzesła, kanapy oraz jedyne co funkcjonowało, to telewizor. Na dawno nieodświeżonych ścianach, na próżno szukać choćby jednego obrazka, plakatu czy nawet zdjęcia ślubnego. Albo chociaż komunijnego. Jakiegokolwiek kolorowego wdzianka na te smutne ściany. Niech by był nawet plakat z magazynów "Razem" czy "Na Przełaj". Coś, co by ożywiło ten posępny krajobraz. A tu nawet jednej doniczki, w której wznosiłoby się jakiekolwiek życie. Było jednak coś, co dawało nadzieję - kominek. A raczej, rozpoczęte nad nim prace. Ceglasty kominek. Wyobrażacie sobie? W chacie bieda, cerata brudem sklejona z kuchennym stołem, w lodówie jedna stara kiełbacha, a tu plan pod kominek. Z założenia miał być taki, jakie obecnie widujemy u naszych lepiej sytuowanych znajomych. Tych od dużych domów, z garażami, okazałymi ogrodami i najczęściej od razu trzema na posesji autami. A tu proszę, kolegi Tata wymarzył zbudować willowy kominek w skromnym mieszkanku blokowiska. I kto wie, być może stało też w jego planach do tego kominka podwiesić na okolicznych ścianach dzicze skóry, strzelby z polowań, a i możliwe, że nawet obrazy Malczewskiego. Nie wiem. Teraz nie dowie się nikt. Bo nie ma już tamtej rodziny. Tego pana, którego niedającego znaku życia gdzieś tam kiedyś znaleziono, a przytaczany w tej opowieści kolega, z czasem też poszedł w jego alkoholowe ślady.

a.m.