"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 22 na 23 listopada 2020 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski
OMEGA "Omega 8 - Csillagok Útján" (1978) - na myśl o "ósemce" Omegi do dziś przed oczyma staje mi kadr z pierwszego piętra nieistniejącej księgarni "Przyjaźń", ulokowanej przy ul. Ratajczaka na odcinku pomiędzy ulicami Św. Marcin a 27 Grudnia. Tam po raz pierwszy zobaczyłem tę płytę, a że od paru miesięcy znałem już wcześniejszą "Időrabló", oczywiście i tę musiałem mieć. Bo już jako trzynastolatek wszystkie pieniądze wydawałem na muzykę. Przed kilkoma dniami odeszli Benkő László oraz Mihály Tamás. Dwa podstawowe tryby w tej niesamowitej rock-madziarskiej układance, i tak oto wszystko się posypało. Zostały jedynie nagrania dokonane, wspomnienia ...
- Lena
OMEGA "Omega 6 - Nem Tudom A Neved" (1975) - z tej płyty największe uznanie zdobyło nagranie tytułowe (i słusznie, bo świetne!), jednak ja obstawiam "Huszadik Századi Városlakó". W powszechnej opinii jest to ostatnia Omega, o której stare pierniki wypowiadają się z szacunkiem. Oczywiście bzdura, dalej także bywało dobrze, choć z poszanowaniem nowych w muzyce trendów.
- Huszadik Századi Városlakó
AC/DC "PWRϟUP" (2020) - okładka płyty w dechę, idealnie oddająca obecną rzeczywistość. Robi wrażenie ta pusta scena, z co prawda rozświetlonym krwiście neonem "AC/DC", lecz jednocześnie brakiem życia wokół. Bo tak właśnie obecnie wyglądają pozamykane kluby/areny/stadiony. Tak również jawią się wszelkie próby ich wskrzeszania. Nie daję rady pokochać tych wszystkich zapchajdziur, na które składają się wszelakie livestreamowe dziwadła. Rozumiem artystów, pojmuję też łaknienie muzyki na żywo przez ich wielbicieli, jednak tankowana przez taką prezerwatywę sztuka nie ma prawa smakować komuś, kto wie, czym jest prawdziwy koncert. Nic nie zastąpi rozchodzących się po naszej skórze rozprysków decybeli, i jak pięknie, gdy w twarz bucha wiatr z głośników, a widz czuje każdą kroplę potu, jaka spływa po policzku swego idola. Dlatego niech Ej-si-di-si nawet nie próbują. A Wy posłuchajcie tej płyty. Polecam sprawdzić, jak można mając na liczniku wiek emerytalny. Tutaj nie słychać upływającego czasu. Panowie jak zawsze grzeją niemiłosiernie, bez żadnych balladek czy innych pierdołek o miłości. To wciąż ten sam dobrze nastrojony szorstki r'n'rollowy metal, którego dzieciaki będą słuchać nawet za sto lat.
- Realize
- Witch's Spell
QUIREBOYS "A Bit Of What You Fancy" (1990) - tutaj też mamy podrasowanego metalem rock'n'rolla, i również ze szczyptą bluesa, jakiego przywołani przed chwilą AC/DC równie chętnie uprawiali na swoich starszych albumach - tych jeszcze z Bonem Scottem. Do tego dochodzi odpowiednie alkoholowo-szorstkie śpiewanie Spike'a, który ewidentnie budzi skojarzenia z wczesnym Rodem Stewartem. Niekoniecznie tym młodzieńczym, z okresu The Jeff Beck Group, ale już z bardziej doświadczonym, jak za czasów Faces, jak najbardziej. Świetna płyta, rasowy debiut, szkoda jedynie, że już nigdy później nie mieli takiego repertuaru.
- Sex Party
- I Don't Love You Anymore
ROD STEWART "Vagabond Heart" (1991) - powinienem na dobitkę zaserwować właśnie takiego Roda Stewarta, o którym przed chwilą wspomniałem, jednak celem zrelaksowania poszedł mocno ejtisowy i spoza establishmentu kawałek, z rewelacyjnej płyty "Vagabond Heart". W moim odczuciu ostatniej idealnej, jaką zmajstrował ten lubiany przeze mnie Szkot. Już nigdy później nie miał on tak dopieszczonej repertuarowo całości. Kocham tu każdą nutę, każdy przystanek na tej 13-utworowej trasie.
- Go Out Dancing
ROB MORATTI "Paragon" (2020) - ależ cudowny kawałek "Remember". Cóż za melodia!!! Bezapelacyjnie jeden z mocnych punktów tego pomału kończącego się roku. Rozrywało mnie w nawiedzonym studio na strzępy i po cichu liczyłem na podobną reakcję Słuchaczy. Jednocześnie obawiając się, że Ci zaraz zaatakują w podniecie mój internetowy serwer i wszystko się zapcha. Nic z tego, wszystko działało bez zarzutu. Nie przyszła nawet jedna gloria pod adresem tej super piosenki. Wielka szkoda, bowiem za dobre o niej słówko chyba bym nawet odwdzięczył się jakimś muzycznym souvenirem. Niestety tylko ja kocham takie rzeczy, ale i tak za duży sukces stawiam niewyłączanie po drugiej stronie odbiorników. I przy okazji, jak dobrze, że płyty z wytwórni AOR Heaven docierają do Polski. Od teraz nie trzeba będzie naginać systemu PayPal celem ich pozyskania. Na "Paragon" zagrało kilku wybornych wioślarzy, jak basista Tony Franklin (Blue Murder czy The Firm), plus gitarzyści Joel Hoekstra (Night Ranger czy Whitesnake) oraz Ian Crichton (Saga). Mnóstwo dobrego, czym przyjdzie mi się dzielić przez najbliższe tygodnie.
- Remember
- Stay Away
SAGA "Heads Or Tales Live" (2011) - bardzo krótko w Sadze pośpiewał Rob Moratti, bo i też na krótko dał sobie z nią spokój etatowy wokalista Michael Sadler. Mimo wszystko Moratti zdołał z Kanadyjczykami nagrać jedną udaną płytę studyjną oraz ten właśnie "live". Album, który na deski koncertowe w całej postaci przeniósł jedną z najlepszych płyt Sagi "Heads Or Tales".
- Scratching The Surface
FRANKE & THE KNOCKOUTS "Makin' The Point" (1984) - dobrze niekiedy z kumatymi osobnikami powdawać się w muzyczne dyskusje/potyczki. Coś takiego tylko może zainspirować. I właśnie dzięki Słuchaczowi Oskarowi postanowiłem zaprezentować klasowy, trzeci w dorobku, a i jednocześnie ostatni album krótkotrwałej formacji Franke & The Knockouts. Kompletnie u nas nieznany, nawet w obozie wielbicieli Bon Jovi. A przecież właśnie tutaj na bębnach zapodawał niejaki Tico Torres - muzyk, który w tamtym czasie był już jedną nogą w Bon Jovi, lecz drugą nadal wypełniał kontrakt z tą oto soft/melodyczno-rockową amerykańską kompanią. Jej liderem wokalista Franke Previte. Jego ojciec był śpiewakiem operowym, tak też siłą rozpędu Franke odziedziczył po nim sporo talentu. I go nie zaprzepaścił, pomimo iż ominęła tego muzyka oszałamiająca kariera. Ale ale, kojarzycie z filmu "Dirty Dancing" zaśpiewane przez Billa Medleya i Jennifer Warnes "(I've Had) The Time Of My Life" oraz przyspawane do Erica Carmena "Hungry Eyes"? Wiedziałem, że zerwie się las rąk. A to przecież kompozytorskie kwiatki Franke'iego.
- Outrageous
- You Don't Want Me (Like I Want You)
- Hungry Eyes
REO SPEEDWAGON "Hi Infidelity" (1980) - 40 lat minęło i nawet jeden dzień. Słowa tej powszechnie znanej piosenki dokładnie wkomponowały się w minioną niedzielę względem tej płyty. Niewiarygodne, ale "Hi Infidelity" świętuje cztery dychy, pomimo iż wydaje się, że dopiero przed chwilą się ukazało. Trzeba mieć na półce. Nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek w dobrym guście poprowadzonej kolekcji płyt bez tego tytułu. To znaczy, wyobrażam sobie, ale równocześnie zachodzi obawa, że niewiele w niej paliwa dla moich zmysłów.
- Take It On The Run
- Follow My Heart
PLACES OF POWER "Now Is The Hour" (2009) - nie można było lepiej podszyć się pod Foreigner. Zaryzykuję nawet twierdzeniem, że na tej jedynej płycie, kompletnie zresztą niewypromowanych Places Of Power, jest więcej rasowych Foreigner, niż w ostatnich 25 latach we wciąż funkcjonującym oryginale. Ale taki materiał to też nie przypadek. Wokalista Philip Bardowell był niegdyś etatowym wyrobnikiem chórzystą na wszelakich pop/rock/AOR'owych płytach, więc się napatrzył i co nieco podsłuchał, natomiast asystujący mu gitarzysta Bruce Turgon, to nie tylko przyjaciel Foreigner'owskiego Lou Gramma, ale też były muzyk tego zespołu - wszak na sumieniu dźwiga udział na albumie "Mr. Moonlight".
- Secrets
FOREIGNER "Double Vision" (1978) - dwie mało znane ballady Cudzoziemców dla kogoś, kto muzyki jedynie słucha z singli lub komercyjnego radia. Bo oto kolejny dowód na siłę całych albumów. Wytrwali, którzy przez nie przechodzą, dostępują właśnie takich zaszczytów. A przecież zabrakło w niedzielę czasu na jeszcze inną niesinglową balladę "You're All I Am", bądź mniej heartbreakersowego "Lonely Children". Oto dowód, że tutaj nie tylko liczyły się "Hot Blooded" czy tytułowe "Double Vision". Ten niewielki płytowy fragment podpiąłem pod zmarłego przed kilkoma miesiącami producenta Keitha Olsena. Jegomość zrealizował tak wiele wspaniałych płyt, że jeszcze niejednej niedzieli o nim usłyszymy. Przy czym należy uściślić, "Double Vision" to producencka sprawka nie tylko jego samego, ale też gitarzysty grupy - Micka Jonesa, oraz ex-Karmazynowego Iana McDonalda.
- I Have Waited So Long - /wokal MICK JONES/
- Spellbinder - /wokal LOU GRAMM/
EMERSON, LAKE & PALMER "In The Hot Seat" (1994) - ostatnie studyjne dzieło tria ELP także pod producenckie dyktando Keitha Olsena. Uwielbiam tę płytę. Może nie tak, jak wcześniejszą "Black Moon" oraz tych kilka najwyżej ocenianych archiwaliów, jednak "In The Hot Seat" uważam za przefajną, pomimo iż znacznie mniej pokręconą produkcję wydoroślałych już z szaleńczego rocka progresywnego Emersonów. I polecam wszystkim trzymać się z daleka od narzekań wszelkiej maści marudów/malkontentów, dla których ELP skończyli się przed "Love Beach". Poruszające "Daddy" to pięknie opowiedziana w nutach i liryce historia, oparta o kryminalistyczne fakty. Rzecz o Sarze Anne Wood, której w tej piosence duch zwraca się do swego ojca - Daddy, come and bring home... Dziewczynkę uprowadzono latem 1993 roku, a wszelkie ślady doprowadziły nawet do mordercy, jednak sprawca pomimo iż się przyznał, nigdy nie wskazał właściwego miejsca zbrodni. Tym samym, sprawy nigdy nie udało się oficjalnie zamknąć. Sara w chwili zaginięcia miała dwanaście lat.
- Daddy
LUNATIC SOUL "Through Shaded Woods" (2020) - poprosiłem dystrybutora o egzemplarz promo. Rzadko to robię, pomimo iż chętnie przyjmuję takie dobrodziejstwa. Przysłali bez szemrania - za co dziękuję. Mało tego, dostałem egzemplarz z autografem Mariusza Dudy. No i wreszcie inteligentny Artysta, który nie bazgrze po głównej stronie okładki, a czyni to na mniej dostrzegalnym jej rewersie. Nareszcie artysta, który rozumie drugiego artystę (w tym przypadku - albumowego grafika) i nie miażdży flamastrem jego dzieła. Co do muzyki, tym razem solowy Mariusz Duda na rock/folkową nutę, w dodatku w ciekawie opowiedzianym koncepcie, na który składa się opowieść o kimś, kto umiera i trafia do kręgów spoza życia, po czym do tego życia powraca. A więc następuje wątek odrodzenia się. Jednak nasz anonimowy bohater po powrocie popada w depresję. No i ten okładkowy las, to też taki symbol lęków i traum. Przez ten mroczny las należy przejść, by u jego kresu dostąpić jasności. To taka też nauka dla nas. Warto w życiu pokonywać niedogodności, bo gdzieś na końcu otrzymamy upragniony cel.
- Oblivion
- The Fountain
NICK CAVE "Idiot Prayer: Nick Cave Alone At Alexandra Palace" (2020) - ten mroczny Australijczyk jak mało kto potrafi wyśpiewać ból. I nigdy nie używa fajerwerków, ponieważ już sam jego śpiew to prawdziwy napalm. W lipcu bieżącego roku Cave wystąpił w jednej z mniejszych sal - aczkolwiek i tak ogromna - Alexandra Palace w Londynie. Biletowany koncert bez publiczności, początkowo tylko w internecie, a jednak wkrótce później także w kinach, aż wreszcie trafia na płycie. A raczej płytach, bo mamy ich dwie. Przekrój repertuaru ogromny. Od dokonań z połowy lat 80-tych, aż po ostatnie "Ghosteen". Wszystko utrzymane w ceremonialnie posępnej aurze, którą Cave konsekwentnie egzekwuje od śmierci swego syna Arthura, co zresztą także zaowocowało odpowiednią płytą "Skeleton Tree", niedawno podtrzymaną nastrojem przez jej następczynię "Ghosteen". Cave tym razem nie potrzebował swoich "Bad Seeds". Sam huknął z armaty.
- Girl In Amber
- The Mercy Seat
- Jubilee Street
OMEGA "10000 Lépés" (1969) - ponownie Omega. Tym razem potężna "dwójka". Monumentalnie genialny album, choć wiem, że i też na zawsze pozostaną wśród nas zwolennicy tylko jednej piosenki - "Dziewczyny O Perłowych Włosach". Zupełnie, jakby się bali posłuchać więcej, głębiej, intensywniej. Jakby nie dopuszczali do siebie myśli, że ten osławiony jednym przebojem zespół naprawdę potrafił więcej. Gdyby radiowa godzina składała się ze stu dwudziestu minut, na pewno wyemitowałbym album w całości.
- Tékozló Fiúk
- Tizezer Lépés
SUPERTRAMP "Crime Of The Century" (1974) - podziałała na mnie najnowsza reklama Nutelli. Sprawa przed tygodniem zaowocowała wyemitowaniem wziętego w jej kleszcze "Give A Little Bit", zaś przedwczoraj na dokładkę poszedł jeszcze fragment z najlepszej w mojej opinii płyty Brytyjczyków. Cóż to był za przełom. Jeszcze chwilę wcześniej Supertramp byli tylko przeciętnym prog/rock/bandem, jednak trzy lata przerwy pomiędzy tą płytą a wcześniejszą, oraz wymiana trójki muzykantów z zaplecza Hodgsona oraz Davisa, zaowocowały nagraniem arcydzieła. Płyta, która nigdy się nie nudzi. Prawdziwe opus magnum. W tych piosenkach stale doszukuję się czegoś fascynującego, pomimo iż znam je wszystkie na pamięć od blisko czterdziestu lat. Kolejne obowiązkowe cacuszko, bez którego płytowa biblioteczka wygląda smutnawo.
- Hide In Your Shell
- Crime Of The Century
ALASKA "Heart Of The Storm" (1984) - przepraszam za podniosły ton, ale właśnie mamy do czynienia z kolejną cudowną płytą, jaką wyemitowałem minionej niedzieli. No i ten znajomy ścisk w sercu, że tylko trzy kawałki, zamiast kompletu dziesięciu. Miękki, klawiszowo-gitarowy hard rock, z lekkim symfonicznym posmakiem i przeuroczo delikatnym wokalistą. I to jeszcze nie czas dla Dona Aireya, który zagrał na syntezatorach na następnym albumie "The Pack". Fajnemu, lecz tyciu ustępującemu debiutowi. Utwór "The Sorcerer" powinni pamiętać posiadacze winylowej składanki "Hell Comes To Your House". Wydana w oryginale w 1984 roku płyta, u nas pojawiła się rok później dzięki licencji Tonpressu. Na tamten moment skrywała w swym jadłospisie drugoligowe metal bandy, wśród których dopiero raczkujący Manowar, Anthrax, Exciter, nawet Metallica. No i na samiuśkim końcu Alaska. Najłagodniejsza rzecz z tej metalowej gwardii. Od razu mnie urzekli. Jako wielbiciel takiego eleganckiego wymiatania, musiałem z czasem dopaść właściwą płytę, a potem jeszcze następną. W dalszej części zdobyć też CD, a po upływie lat także ją zaprezentować w Nawiedzonym.
- Don't Say It's Over
- Voice On The Radio
- The Sorcerer
FORTUNE "The Gun's Still Smokin' Live" (2020) - a to już było w części premium. Po oficjalnym "dobranoc". Musiałem odbić sobie zagranie fragmentu tego koncertu, bowiem przed kilkoma tygodniami radiowy odtwarzacz odmówił temu CD posłuszeństwa. Pamiętacie Państwo, po kilkunastu sekundach zaczęło intensywnie przeskakiwać. A przecież płyta dobra. U mnie śmiga bez zarzutu, dlaczego więc tak korekcyjny odtwarzacz zaczął się krztusić? Zabijcie, nie pojmę. Obecnie płyty koncertowe mają chyba większą wartość od studyjnych konkurentów. Bo przecież chyba wszyscy marzymy o od-lockdown'owaniu tej cholernej rzeczywistości i oddaniu nam na żywo muzyki. Niech więc pomagają w tym odpowiednie pomoce naukowe, bo jeszcze zapomnimy, jak należy przeżywać sztukę w atmosferze live. A ja właśnie złapałem się na tym, że do dzisiaj nie zrecenzowałem tej płyty. Skandal, wszak Fortune, a już tym bardziej ich wokalista Larry Greene, to moi pupile.
- Through The Fire
- Deep In The Heart Of The Night
BRIAN HOWE "Touch" (2003) - kolejna zaległość. Wokalista Bad Company, Teda Nugenta, ale i też dzielny twórca w pojedynkę, którego pożegnaliśmy w maju tego roku, a wobec którego przyszło mi dopiero w minioną niedzielę znaleźć należną mu chwilę. Dosłownie, bo mówimy o pięciu minutach z wyszarpniętego czasu już spoza podstawowych ram audycji. Pozwalam sobie ostatnio naciągać rozmiar N.S., ponieważ zaległości potężne, a ja mam jedynie możliwość poradiowania tylko jeden raz w tygodniu. I pewnie, gdy już nie będę w studio w pojedynkę, osoba po drugiej stronie szyby słusznie nie pozwoli mi na taką przeginkę. Wyznam Wam Kochani, zaakceptowałem te moje niedzielne solówki. Zamykam się na cztery spusty, podkręcam moc i jestem panem samego siebie. Wychodzi ze mnie egoista, którym podobno zawsze byłem - tak twierdzą inni.
- Touch
AIRBAG "A Day At The Beach" (2020) - późno było, ale wielu wciąż słuchało. Jeden sms, drugi, trzeci... Docierały zapewnienia, że po drugiej stronie wcale nie nastąpiła cisza. Wciąż nadchodziły dowody słuchalności i zachwyt nad audycyjnym outro. Jak dobrze, że radiowe szefostwo o tej porze chrapie w poduchę, bo by mnie za tę samowolę pogoniło. Dopóki się da, bo przecież nic nie trwa wiecznie... Do usłyszenia ...
- Megalomaniac
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"