"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 15 na 16 listopada 2020 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski
GIANT "Time To Burn" (1992) - na wstępie świętowanie 60-urodzin Danna Huffa - rewelacyjnego gitarzysty, fajnego wokalisty, a w pozostałej mierze kompozytora i producenta. W ostatnich latach nierzadko sidemana, który żegnając się z kolegami z Giant dał im błogosławieństwo na kontynuowanie przygody. Z zastrzeżeniem, że gdy jednak znajdzie czas, wspomoże. Na razie jeszcze nie znalazł, ale też jego kamraci nie nagrywają zbyt często. "Time To Burn" jest drugą w dorobku płytą Amerykanów, i nie tak popularną jak wcześniejsza "Last Of The Runaways" - z gigantycznym hitem "I'll See You In My Dreams" - nawet przez chwilę w miarę popularnym u nas. Lubię tę grupę bardziej niż prezentuję ją na moim fm, ale cóż począć. Przed każdą audycją, pakując do torby kompaktowe zasoby, przysięgam za każdym razem, z tej zagram sześć kawałków, z tej pięć, a z tej jedynie cztery, natomiast zawsze kończy się na po jednym z każdej, niekiedy max dwóch. Czas, jeszcze raz czas.
- Chained
AMY GRANT "Heart In Motion" (1991) - przemiły album amerykańskiej chrześcijańsko pop-rockowej wokalistki. Niegdyś przez moment lubianej także i u nas. Wtedy sprawa rozbijała się o piosenkę "Baby Baby" - też dostępną na tym albumie. Rzecz ze wszech miar udana, jednak ja zdecydowanie obstawiam AOR'owe "You're Not Alone". I niekoniecznie tylko z uwagi na zabójczą grę Danna Huffa.
- You're Not Alone
KENNY LOGGINS "Back To Avalon" (1991) - lubię tego faceta i też biję się w pierś za jego niedostatek w moim Nawiedzonym. Cenię go za dawny duet Loggins-Messina, lecz zdecydowanie wolę solo. Uważam, że w latach 80-tych zrealizował kilka piekielnie bezbłędnych płyt, z wielowymiarowym pop/rockiem, w tym także z kilkoma świetnymi balladami. Wczorajsze "Nobody's Fool" to bezprecedensowy mega hit z zabawnych "Golfiarzy II", ale również wizytówka szerokich możliwości Logginsa w tamtym okresie. Ach, no i oczywiście ponownie na gitarze Dann Huff. Poprzebierał tu po gryfie w aż ośmiu kawałkach.
- Nobody's Fool
AC/DC "PWRϟUP" (2020) - typowi AC/DC. Nic ponad szablon i ustaloną przyzwoitość, ale to wciąż ten sam dobry łomot. Fakt, nie ma tu nawet jednej blachy o tonażu tytanicznych "Hells Bells", "For Those About To Rock" czy "Thunderstruck", ale i też nie wyczujemy choćby jednego emerytalnego źdźbła. A przecież na utrzymanie z budżetu swojego Państwa jeszcze nie tak dawno wybierał się Cliff Williams. Zresztą, po śmierci Malcolma Younga, jak i 8-miesięcznym domowym pierdlu wobec grzesznego Phila Rudda, czy też potężnym uszkodzeniu słuchu u Briana Johnsona, chyba nikt nie przypuszczał, że jeszcze się pozbierają. A jednak. AC/DC wciąż pompują metalowego rock and rolla, dając za-lockdown'owanemu społeczeństwu sporo radości oraz możliwości rytmicznego postukania paluszkami o stołowy blat. To wciąż muzyka, na której można polegać. Nawet, jeśli o pół wieku starsza od energii potrzebnej do bez zadyszki rock'n'rollowego szaleństwa. Tak, jak "Back In Black" było hołdem dla Bona Scotta, tak "PWRϟUP" stanowi za hołd wobec Malcolma Younga. No i gitara!
- Shot In The Dark
- Demon Fire
WHITESNAKE "Love Songs - MMXX" (2020) - ekstra składak, aczkolwiek trzeba mieć świadomość, że to kolejne perfidne opróżnianie naszych portfeli, w czym boski David bywa niezrównany. I głowę daję, że jeszcze nieraz trafi mu się podobny greatesthits'owy pretekst. "Love Songs" to w trylogii "Red, White & Blues" środkowy etap, a i zarazem pełen namiętności "sexy red album", o którym chyba od dawna lider Białego Węża marzył. Ja zresztą również. Lubię lovesongi Davida, lecz jednocześnie zaznaczam, termin "love songs" wcale nie oznacza samych balladek, gdyż u Whitesnake, w śpiewaniu o sprawach damsko-męskich nie brak też nastroszonego pazurem bluesa bądź rasowego hard'n'heavy.
- Now You're Gone - /oryginalnie na LP "Slip Of The Tongue", 1989/
- With All Of My Heart - /nowy utwór, a jednocześnie odrzut z sesji do solowego "Into The Light"/
FM "Synchronized" (2020) - płyta ma swoje miesiące, ale to wciąż nowość. I nieważne, że od czasu jej publikacji lider Steve Overland zdążył już zaprezentować swoje kolejne dzieło solowe. Do wczoraj nie mieliśmy jeszcze okazji posłuchania "Synchronized", więc dobrze, że wreszcie się nadarzyło. Tym razem FM są tylko okey. Nic więcej, po prostu okey. Wszystko dobrze zaśpiewane, zagrane, a nawet nagrane. Zabrakło jedynie ze dwóch/trzech bardziej rajcownych momentów, które nie dałyby pospać.
- Broken
MIDNIGHT OIL "Blue Sky Mining" (1990) - od tej płyty rozpoczęła się zawodowa przygoda zmarłego przed ponad tygodniem Bonesa Hillmana. Charyzmatycznego basisty, lubiącego na scenie wchodzić w pojedynki ze śpiewającym Peterem Garrettem. A przy tym współkompozytora osadzonego na tej właśnie płycie przeboju "Blue Sky Mine". Hillman, pomimo ciężkiej choroby, zdążył nawet zagrać na świeżo wydanym "The Makarrata Project", zaprezentowanym u mnie przed tygodniem. Albumie - a raczej mini albumie - którego Midnight Oil wydali po blisko dwóch dekadach milczenia. Poszło wczoraj z egzemplarza CD kupionego w nieistniejącym już Pewexie przy ulicy Palacza, za forsę otrzymaną wówczas od mojej Sisterki. Piętnaście dolców kosztowało u nas "Blue Sky Mining" w 1990 roku. Sporo forsy. Takie inaczej ważące piętnaście bugsów niż obecne. Tamtego dnia kupiłem jeszcze w tym samym Pewexie Rogera Watersa "Radio K.A.O.S." oraz nowiuśki debiut Quireboys "A Bit Of What You Fancy".
JESSE DAMON "Damon's Rage" (2020) - jakże inteligentny tytuł. Wyrwane z niego "Damon's" nasuwa skojarzenie z "Demons", bo i faktycznie Jesse Damon to przecież niezły czart. Nowa płyta podpisana jego nazwiskiem, a tak naprawdę identycznie naharował się na nią Paul Sabu - kumpel Jesse'ego, a i niepierwszy raz jego współpracownik, przy tym również dawny pomagier Alice'a Coopera, Lee Aaron czy Johna Waite'a. Pierwsza część "Damon's Rage" bez najmniejszej skazy, dopiero w drugiej zaczyna być nierówno. W sumie jednak udany album i jak najbardziej stylowy wobec utożsamianej z Jesse'im grupy Silent Rage. Chętnie pograłbym więcej, no ale w sumie, od czego perspektywa kolejnych naszych spotkań.
- Love Gone Wild
MARK SPIRO "2+2=5 / Best Of + Rarities" (2020) - obfity debeściak tego amerykańskiego multiinstrumentalisty, wokalisty, kompozytora, tekściarza oraz producenta w jednym. Zapewne Mark zna się jeszcze na wielu innych dziedzinach, lecz ten konkretny 3-płytowy album obwieszcza tylko te talenty. Wybrałem piosenkę, w której na gitarach zasuwali Michael Thompson, Tim Pierce oraz wczorajszy jubilat Dann Huff. Dajcie jednak mili Państwo wiarę, iż przeogromny talent tego faceta daje się również dostrzec w tuzinach innych i często powszechnie kojarzonych piosenek, płodzonych dla Johna Waite'a, REO Speedwagon, Paula Anki, Cheap Trick, House Of Lords, Kansas, Lity Ford, nawet dla Engelberta Humperdincka, jak i wielu wielu innych. I niemal na bank zaraz ktoś podeśle sms, z gatunku: Andrzej, no przecież Mark Spiro tworzył też dla Mr. Big, Giant, Dona Dokkena, Laury Branigan, Benny'ego Mardonesa... Dlaczego ich pominąłeś?
- Better With A Broken Heart - /oryginalnie na albumie "Devotion", 1997/
PRETTY MAIDS "Maid In Japan" (2020) - pomimo fatalnego zdrowia Ronniego Atkinsa, które ostatnio pogorszyło się do poziomu menisku wklęsłego, trzymam za niego kciuki, ponieważ kocham tego metalurgicznego piosenkarza jak brata. Posłuchaliśmy zaległego fragmentu z najnowszej koncertówki, splecionej z dwóch występów w japońskim Kawasaki, z listopada 2018 roku. Duńczycy wówczas świętowali 30-lecie swego najsłynniejszego longplaya "Future World". Zagrali go w całości, dorzucając jeszcze parę innych numerów, głównie z nowszego katalogu, czyli płyt typu "Pandemonium", "Kingmaker" czy "Motherland".
- Little Drops Of Heaven
- We Came To Rock
SUPERTRAMP "Even In The Quietest Moments ..." (1977) - w najnowszej reklamie Nutelli pojawiło się "Give A Little Bit". Nie żaden spodziewany dla obecnej epoki rap czy bezbarwne współczesne RnB, a właśnie klasyczni Supertramp. W dodatku, w pięknym ponad czterdziestoletnim kawałku, w którym Roger Hodgson wyśpiewuje: "daj mi kawałek swojej miłości". Przyznam, słowa te w stosunku do czekolady przylegają niczym usta do policzka ukochanej osoby. I niech tego koniecznie posłuchają dzieciaki. Niech się dowiedzą, że w tamtej epoce dobre piosenki to nie przelewki. Gdy się za nie zabierano, data ważności aktualna po dziś.
- Give A Little Bit
- Babaji
KRZYSZTOF CUGOWSKI "50/70 Moje Najważniejsze" (2020) - a to mi dopiero Ziółki frajdę zrobili. Na niedawne urodziny oraz nadchodzące imieniny podwójny Cugowski w jednym masywnym opakowaniu. Wyobrażam sobie, jak Tomek tydzień po tygodniu słuchając N.S. przebierał nogami w oczekiwaniu na głos swojego ulubieńca, jednocześnie licząc, że docenię jego pupila. A tu cisza, od niedzieli do niedzieli, tydzień po tygodniu, więc Tomek wyczekał odpowiedniej okazji i zaatakował. No i bardzo dziękuję. "50/70" to nietypowe podsumowanie dokonań Pana Krzycha, ale pierwsza z tego klasa. Nowe wersje wielopokoleniowych klasyków zaskakują, dlatego z przyjemnością znajdę jeszcze niejedną niedzielę na nasze wspólne tego posłuchanie.
- Przebudzenie
- Lubię Ten Stary Obraz - /Budka Suflera cover/
V/A "Radio 1's Live Lounge" (2006) - na tuż przed zakneblowaniem naszych nosów i ust załapaliśmy się jeszcze z Ziółkiem na berliński koncert Keane. I im on bardziej historyczny, tym mocniej doceniam tamten dzień. To jedna z tych chwil, o których wielu z nas może dziś tylko pomarzyć. A przecież tak niewiele brakowało, by tak właśnie się stało. Bym został niej pozbawiony. Obecnie koncerty to towar deficytowy. Na ich dostępność nie wymyślono obecnie żadnych kartek czy jakichkolwiek innych form reglamentacji. Na pocieszenie zostaje więc muzyka już dokonana i zarejestrowana na płytach, zaś Nawiedzone Studio lubi teraz w niej jakby dobitniej poprzebierać, a i wyszukać jeden czy drugi nawiedzony smaczek. No więc, na tej właśnie kanwie poszli wczoraj scoverowani U2 - w przyjemnym, acz skromnym opracowaniu Keane.
KEANE - With Or Without You - /U2 cover/
DONALD FAGEN "The Nightfly" (1982) - w tym przypadku już sama okładka to coś niesamowitego. Na pewno podjara każdego radiowca bądź klimatycznego odbiorcę czarnych płyt. Pierwsze solo dokonanie wokalisty i pianisty Steely Dan. I jakże udane. Bliskie Steely Dan, a jakże zarazem inne, czytaj: świeższe i jeszcze bardziej komunikatywne. W tamtych latach "The Nightfly" uznano nawet za album postępowy, twierdząc iż otworzy on nowe drogi w muzyce pop. Nie pomylono się, dlatego Fagenowi do dzisiaj pod względem kunsztu mało kto zapuka do drzwi. Spójrzmy na tę przyciemnioną okładkę; mamy tu faceta w eleganckiej białej koszuli, z podwiniętymi rękawami i lekko poluzowanym krawatem. Zasiada on w radiowym studio przy gustownym retro gramofonie, z już zarzuconą, ale jeszcze nieodtwarzaną płytą, obok zaś pełna popielniczka świeżo wypalonych papierosów, a jeszcze obok paczka tychże Chesterfieldów. Dowiadujemy się więc, jakie cygaretki lubił nasz bohater. On sam zresztą mówiąc tutaj coś do mikrofonu, dopala jeszcze kolejnego. Spoglądam jednocześnie na te wygłuszone ściany. Jakże podobne płytki mamy w naszym Aferowym studio. No i jeszcze zegar - też jakby znajomy. Nawet te sąsiadujące z nim ścienne zapiski, też wyglądają na przez nas podebrane. I ta właśnie jakże fajna płyta opiewa w nostalgie Fagena ku latom jego młodości, a więc wchodzimy do epoki różowych kadilaków oraz didżejów pod krawatami. Fagen od dziecka lubił jazz, sporo go słuchał w radio, a gdy powstali Steely Dan postanowił własne fascynacje wbić w rockowy grunt. I tak też powstał ten niesamowity tu muzyczny koktajl, gdzie pop napotyka nie tylko na jazz, ale i funk czy sambę. Rzecz zdecydowanie do słuchania w całości. Niestety radio ogranicza, więcej nie dałem rady, zatem resztę proszę sobie dosłuchać w domowym gnieździe.
- I.G.Y.
- The Nightfly
DAKOTA "Runaway" (1984) - głowę daję, nikt tego u nas nie znał w 1984 roku. No chyba, że komuś nawinęło się od kumatej muzycznie ciotki z Ameryki, albo wydobył w jakimś zagranicznym winylshopie, do którego importowano płyty ze Stanów. Ja także na skrupulatnie nawiedzanych płytowych giełdach nigdy tego nie spotkałem. Ani też jakiejkolwiek innej płyty tego zespołu. Dlaczego? - ponieważ nikt, naprawdę nikt tego nie znał. Dopiero epoka CD otworzyła możliwości podciągnięcia się w tego typu zaległościach. I choćby tylko za tego rodzaju kwiatki należy być ce-dekom wdzięcznym po kres. Kolejna AOR'owa amerykańska formacja (ile ich dotąd mieliśmy) podążająca śladami Toto, Chicago i tym podobnych ekip. Efektownie na rockowo zapodane piosenki, które powinni wielbić sympatycy eleganckiego rocka, w którym obok gitar panuje pianino, niekiedy saksofon, ale przede wszystkim dbałość o szczegóły, do tego wiadome ładne melodie. Zagościło tu również kilku uznanych muzyków, m.in. Steve Porcaro z Toto, gitarzysta Richie Zito czy ex-RollingStones'owy saksofonista Ernie Watts. Niech nikogo tylko nie zwiedzie tego ostatniego nazwisko. Przypadek, żaden z niego brat Charliego, gdyby czasem kogoś zafrapowało. Muszę poszukać innych płyt tej bardzo fajnej grupy.
- Into The Night
- If Only I'd Known It
CROSBY, STILLS & NASH "After The Storm" (1994) - kapitalny album, pomimo jego kompletnej komercyjnej katastrofy. Na zasłużony sukces nie przyczynił się nawet występ CSN na ówczesnym Woodstock'94, który upamiętniał 25-lecie tego pomnikowego festiwalu. Czuć tu oddech i słońce Kalifornii, gdzie zresztą płytę zrealizowano. Czuć także lekkość i radość grania, ale niestety za-grunge'owiony świat wolał wówczas PerlDżemy i Nirwany, więc przez moment tego pokroju dinozaurom nie było lekko. Na "After The Storm" zagościło spodziewane harmonijne śpiewanie, ze szczególnym naciskiem na piękny głos Davida Crosby'ego, którego w Polsce słucha się kryminalnie zbyt mało. Jak znajdę czas, obiecuję jeszcze przyozdobioną harmonijką balladę "Unequal Love", gdzie koledzy dośpiewują Grahamowi Nashowi w duchu Simona i Garfunkela. Po dwóch wczorajszych bombach, kolejne albumowe coś.
- Find A Dream
- It Won't Go Away
EAGLES "Live From The Forum - MMXVIII" (2020) - zrobiło się po amerykańsku, to i nie mogło zabraknąć kontynuacji najnowszego znakomitego koncertu Eagles. Znamy z tej podwójnej płyty już co nieco, więc każdego tygodnia tylko dorzucam do ognia.
- Take It Easy
- One Of These Nights
BRUCE SPRINGSTEEN "Letter To You" (2020) - kolejne udane przedsięwzięcie szefa wszystkich rock-szefów Ameryki. Bo szef może być tylko jeden. Springsteen to ktoś taki, kto nie potrafi rozczarowywać, zatem "Letter To You" kolejną jego fest płytą. Taką, której trzeba posłuchać uważnie, tak na cały ekran.
- Rainmaker
SANTANA "Zebop!" (1981) - zabrałem ze sobą również co nieco z teki zmarłego niedawno producenta Keitha Olsena. Archiwum wydanych płyt pod jego okiem jest przepotężne, więc od czegokolwiek bym nie zaczął, zawsze wzbudzę zaniepokojenie - dlaczego zaczynam od tego, skoro na pstryknięcie palcami znalazłoby się przynajmniej kilka ważniejszych wiekopomnych dzieł? Od czegoś zacząć trzeba, więc wczoraj pomyślałem o klawej płycie Santany "Zebop!". Kompletnie zresztą u nas niedostrzeganej. Nie wiem, jak to jest, ale polscy wielbiciele tego latynoskiego czarodzieja elektrycznej gitary cenią go głównie za najwcześniejsze albumy, po czym następuje wyrwa, i znowu wzrasta zainteresowanie, ale dopiero od nastania ultraprzebojowego i obsypanego nagrodami "Supernatural". Natomiast kompletnie nie dostrzega się fantastycznych pop/rockowych albumów, jak "Marathon", "Beyond Appearances" czy właśnie "Zebop!". Błąd. I to potworny.
- American Gypsy
- I Love You Much Too Much /instrumentalny/
CORYELL / MOUZON "Back Together Again" (1977) - jazz/fusion album dwojga wirtuozów. Jeden gitarzysta, drugi bębniarz. Oboje już nie żyją, ale grali, że hej! Niedawno wspominałem o gitarzyście Larrym Coryellu, a to za sprawą jego udziału na najnowszej płycie ex-Yes'owskiego Jona Andersona "1000 Hands". Zależało mi zatem, by Nawiedzeni posłuchali go we właściwej dla niego akcji, czyli w szponach muzyki, którą czuł najbardziej. A to, że akurat "Rock'n'Roll Lovers" jest bardziej r'n'roll niż fusion, to już osobna kwestia. Aha, no i na tej płycie pograł jeszcze inny gitarowy łamigłówkarz - Philip Catherine. Przez chwilę nawet członek progrockowych Focus, a i też postać, jaką miałem okazję podziwiać na koncercie.
- Rock 'n' Roll Lovers
STARSHIP "No Protection" (1987) - ponownie Keith Olsen i jego producencka rola. Co prawda tutaj mieliśmy trzech producentów, co też ograbiło Olsena z realizatorskiego zaszczytu piosenki "Nothing's Gonna Stop Us Now" - największego z tej płyty przeboju - ale na pocieszenie należą do niego inne fajne, i w sumie aż cztery piosenki, wśród których zaprezentowane już o zaawansowanej nocnej porze "It's Not Over ('Til It's Over)". Cała płyta dzielnie kontynuowała passę po znakomitym debiucie "Knee Deep In The Hoopla", pomimo iż faktycznie brakowało jej piosenek pokroju "We Built This City" czy "Sara".
- It's Not Over ('Til It's Over)
MICHAEL BOLTON "Michael Bolton" (1983) - tym razem ukłon w kierunku zmarłego pod koniec maja br. Boba Kulicka. Ten MeatLoaf'owo-Kiss'owy gitarzysta przewodził grupom Skull oraz Balance, tak też w tym miejscu obiecuję, zagram je wszystkie niebawem. Na wczoraj byłem nawet otoczony odpowiednimi kompaktami, lecz skończył się czas. Nawet Michael Bolton poszedł ponadplanowo, już w części premium - czyli kilka minut po drugiej. Gdybyście Kochani wytrzymywali w te niedzielno-poniedziałkowe noce jeszcze dłużej, może ubłagałbym szefostwo o perfidniejsze naginanie ram czasowych. O tej porze roi się we mnie od pomysłów, kompaktów też zawsze pod dostatkiem, a tu niestety przychodzi kończyć.
- I Almost Believed You
MAGNUM "Goodnight L.A." (1990) - do poduszki siedmiominutowa perła z jednego z moich faworyzowanych albumów Magnum. To ponownie coś spod realizatorskiego bicza Keitha Olsena. Przez moment mnie naszło, posiedź jeszcze w tym studio, zapuść tę płytę od dechy do dechy, niech pogra, niech uraduje wytrwałych nocnych marków. I pewnie żaden telefon od szefostwa by się nie zerwał, ale to jednak wbrew zasadom. Do usłyszenia ...
- Only A Memory
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"