Pozamykali dyskonty. Wszystkie, i te ze śrubkami, gwoździami, jak też muszlami klozetowymi, czy nawet ochronnymi bhp kaskami. W zamian oszczędzili apteki, spożywczaki oraz, uwaga! - księgarnie. I właśnie wyobrażam sobie podniesienie czytelnictwa w narodzie, plus niesłychany w tym czasie wzrost sprzedaży muzycznych nośników. Podobnie, jak wyobrażam sobie typowego mięśniaka, który raptem chwyta za książkę kosztem kolejnego przywalenia żonie. Ale wyobraźnia pcha dalej. Bo, gdy już wykończą nas te wszystkie możliwe cywilizacyjne wirusy, powrócimy do życia w jaskiniach i zaczniemy polować na zwierzynę, zaś żarówkę znowu zastąpi krzesany ogień. Kiedyś roztaczano podobną wizję ludzkości, taką, jaka ostałaby się po ewentualnej trzeciej wojnie światowej. Pamiętajmy, natura więcej potrafi, niż nuklearne pokrętełka kilku szaleńców. Natomiast wybawiciel James Bond to tylko fajna dla oka fikcja.
Oby wygrana Joe Bidena była preludium do większych zmian. Tak się właśnie zadumałem nad naszym podwórkiem.
Banda kibolskich ultrasów zniszczyła elewację jednej z poznańskich vege-restauracji. I nie ma pomyłki, sprawa dotyczy jednego z miejsc grupy wspierającej Strajk Kobiet. Że też tym patałachom nie myli się obrona kościołów z dewastowaniom dobra ludzi inaczej czujących. Bo, nie dość, że branża wszelakich jadłodajń właśnie dogorywa, to gdzieś obok dobrze się miewa niemała banda debili, która z różańcem w dłoni dobija takich ludzi. Na pocieszenie, znalazła się ponoć myśląca frakcja kibiców, którzy obiecali oczyszczenie szkód.
Właśnie pod okno podjechały Ziółki - dawno niewidziani Kasia z Tomkiem. I akurat przejeżdżał patrol, który na nasze zgromadzenie zwolnił z dozwolonej na osiedlu piętnastki/h do babcinego truchtu. Popatrzyli, jak zaciągam golf polaru na twarz i pojechali. W razie czego byłem gotów do dania nogi i zatrzaśnięcia przyjemniaczkom przed nosem drzwi, ale na szczęście nie było takiej potrzeby.
W ramach niedawnych urodzin a nadchodzących imienin, właśnie dostałem od Ziółków podwójnego Cugowskiego "50/70 Moje Najważniejsze". Tomka chyba męczyło, że coś długo milczę, i że nawet słówka o nowym albumie jego ulubieńca w Nawiedzonym. Załatwił więc sprawę po męsku.
Ostatnio kolega przypomniał mi się z Eddym Grantem. A konkretnie, z taką naszą Tonpress'owską jego składanką "At His Best". Czyli ubogą wersją wydanej w 1984 roku w Anglii "The Killer At His Best - All The Hits". Identyczna okładka, jednak Wyspiarze mieli do wyboru czternaście piosenek, my tylko dziewięć. Niechlubnie byliśmy wówczas znani z takich zabiegów, stąd m.in. okrojona wobec oryginału kompilacja Petera Greena bądź koncertowy album Ricka Wakemana. Ponownie inne okładki, pozmieniane tytuły, do tego uszczuplone tracklisty. Ale w tamtych realiach cieszyło wszystko. Podobnie, jak wydana przez wspomniany Tonpress kaseta Eddy'ego Granta "Going For Broke". W pierwotnym zamyśle miał być też winyl, ale zabrakło funduszy na dodatkowy zakup licencji, więc pozostało przy najgorszym z możliwych nośników.
Lubiłem wówczas pop/reggae'owego Eddy'ego, i w nadziei wydania u nas tego albumu na winylu nieprzerwanie wypatrywałem jego okładki w sklepowej witrynie księgarni muzycznej przy dawnym Lampego. Niestety, płyta coś nie chciała wyjść, i ostatecznie jej nie wydano, za to na otarcie łez pojawiła się kaseta. Nie można było z jej zakupem zwlekać, bowiem za chwilę by i ją wykupiono, jak zresztą wszystko wówczas. A w tamtych czasach o reedycjach nie było co marzyć. Kupiłem więc tę kasetę i miałem ją jedną jedyną w swojej kolekcji. O jej posłuchanie musiałem się jednak podmaślać mojej siostrzyczce, która miała jakiegoś Grundiga - takie radio z magnetofonem. Strasznie słaby sprzęt, ale w tamtych realiach z górnej półki potrzeb. Dokładnie to ten sam magnet, na którym przez całą podróż z wakacji w Dzierżążnie słuchaliśmy Abby "Voulez-Vous" - też z kasety, też u nas licencjonowanej. Nie pamiętam jedynie, czy kupiła ją Ela, czy może ja. No i ten Eddy Grant grał z siłą wodospadu, bo i też skrywał arcyhit "Romancing The Stone", ale i uwielbiane przeze mnie "Boys In The Street" oraz "Come On Let Me Love You". I dodam, dwóch ostatnich nie było na polskim winylu.
Nie mam już tej kasety, nie wiem jaki jej obecny los. Mądrą jednak decyzję podjąłem, gdy przed laty zastąpiłem nędzną taśmę używanym winylem. I oto nasz bohater na powyższej fotce. Tropikalna wyspa, woda, zachód słońca, no i Eddy kradnący sporą część kadru, siedzący na jedynej w tym zakątku palmie. Jakiś taki zadumany, spoglądający gdzieś za nasze plecy. Jednak na samej płycie cała masa pozytywnie niosących się piosenek. Szkoda tylko, że zupełnie niepasujących do naszych niedzielnych na 98,6 FM Poznań spotkań.
Dzisiaj dzień radiowy. Do usłyszenia o 22-giej.
A.M.