piątek, 6 listopada 2020

odszedł KEN HENSLEY (24 VIII 1945 - 4 XI 2020)

Odszedł Ken Hensley - organista, gitarzysta akustyczny, niekiedy wokalista, a przede wszystkim główna postać dawnej wielkości Uriah Heep. To on stał za sukcesami najlepszej dla grupy dekady 70's, czyli za wszystkim, co wydarzyło się pomiędzy albumami "... Very 'Eavy ... Very 'Umble" a "Conquest".
Przed dwoma czy trzema laty miał wystąpić w poznańskim B17, jednak koncert odwołano na długo przed jego ewentualną finalizacją. Nie pamiętam szczegółów, ale zdaje się, była tam jakaś organizacyjna niedbałość. Straciliśmy ogromną szansę posłuchania jednego z trzech/czterech najważniejszych UriahHeep'owców w dziejach tego zespołu. A dla wielu, nawet postaci kluczowej.

W najbliższą niedzielę nastawimy coś sobie z jego dokonań. Na pewno Uriah Heep, na pewno też fragment mojego ulubionego solo albumu, którego tytuł pozwólcie, przetrzymam do emisji. A jeśli czas pozwoli, może także coś z W.A.S.P., Cinderella bądź Blackfoot. A więc, z formacji, dla których też co nieco Hensley zadziałał. Oczywiście, były jeszcze inne epizody, w tym fajne starocie, zespoły The Gods, Toe Fat, Head Machine i szczególnie udani Weed, lecz nie sposób wszystkiego pomieścić w jednym, nawet tak obszernym programie.
Posypała nam się Heep rodzina. Przed kilkoma laty Trevor Bolder, we wrześniu tego roku Lee Kerslake, a teraz Ken Hensley. Ech, szkoda gadać. Pomału przestaję kontrolować, klepsydra mi się zacina. Siedzę i słucham wielu nagrań, z którymi mam wrażenie, dopiero się zaprzyjaźniałem, a tu już dwadzieścia, trzydzieści, niekiedy czterdzieści lat. I nie opiszę Państwu, co czułem, gdy jako nastolatek po raz pierwszy usłyszałem "Look At Yourself". Mocny, żywiołowy numer, otwierający identycznie zatytułowany album. Kochałem ten kawałek nawet bardziej, niż osławione z tej płyty "July Morning". Może dlatego, że balladowy zrobiłem się dopiero na starość, zaś całe życie bywałem heavymetalowy. No i ten "Look At Yourself" zaśpiewał, nie jak zwykle etatowy David Byron, a właśnie Ken Hensley. Taka wokalna jego perełka, choć wiem, że większość ludu woli ogniskowe "Lady In Black" - z wcześniejszego "Salisbury". Też uwielbiam, a jakże. Bo tego faceta żadnego postępku nie szło pominąć milczeniem. Dlatego Blackie Lawless z W.A.S.P. nawiązał z nim przeinteligentnie współpracę, najpierw w 1986 dokonując coveru "Easy Living" na płytę "Inside The Electric Circus", a po aprobacie Hensleya namówił go do zagrania w kilku utworach na następnym "The Headless Children". Już nie tak udanym, ale że W.A.S.P. od tej płyty przestawali być typowym r'n'rollowym gangiem, który nie stronił od swobód moralnych, tylko dostrzegał więcej, m.in. politykę wyścigu zbrojeń, jak też same okrucieństwa wojenne bądź odpowiedzialnych za nie tyranów, tak też Hensley poczuwał się do przyłożenia ku temu dłoni. I wiele by można o tym wszystkim napisać, lecz chyba najlepiej będzie co nieco posłuchać.
Ken Hensley jest odpowiedzialny za jeden z najwspanialszych zespołów mojego życia, a więc za towarzyszące mi emocje, głównie te młodzieńcze, czyli dla człowieka najważniejsze. Dlatego tym większe składam mu dzięki!

 

A.M.