Dziś dzień radiowy. Już we wstępniaku zapraszam wszystkich Państwa na 22-gą przed radiowe odbiorniki. Spotkajmy się jak zwykle na 98,6 FM Poznań lub na afera.com.pl
Zaskoczyłem przed tygodniem Krzysztofa Ranusa oraz jego realizatorkę Agnieszkę Krzyżaniak tym, że Nawiedzone Studio toczy się bez żadnych rygorystycznych zasad. Że prowadzący dobiera piosenki na gorąco. Ma tylko odpowiednie materiały, lecz nigdy ustalonego grafiku. I tak jest od zawsze. Miłe więc zaskoczyć kilka osób, które zawsze myślały inaczej. Ale tak jest, ponieważ w rock'n'rollu nie panuje ład, bo gdyby czasem zapanował, nie byłby już rock'n'rollem, a teatrem czy operą. A więc dziełem od początku przemyślanym, gdzie nie można niczego przestawić.
Agnieszka z Krzysztofem nie są moimi słuchaczami, więc mieli prawo o tym nie wiedzieć. Gdyby nimi byli, szybko wyczuliby brak żelaznej ręki.
Jakoś ostatnio obejrzałem interesujący dokument "Rosyjska piątka". Rzecz o hokeju, tym na lodzie. A konkretnie, o drużynie Detroit Red Wings i jej dniach chwały, jakie ta ekipa przeżywała w latach 90-tych za sprawą piątki byłych reprezentantów Związku Radzieckiego. Działacze Detroit inteligentnie i systematycznie, acz w krótkim czasie wykupywali do swojej drużyny asów rosyjskiego hokeja, a ta dzięki ich fenomenalnej postawie rządziła w amerykańskiej lidze, sięgając nawet po najbardziej upragnione trofeum, jakim Puchar Stanleya. Niby zwykły dokument, a opowiedziany niczym dobry film sensacyjny. Nie zabrakło tu wątków ucieczki od schyłkowego komunizmu, nawet w tle szczypty KGB, ogólnej niepewności, ale i życiowej szansy, jaką raptem otrzymało tych pięciu chłopaków oraz ich najbliższe rodziny. Szansy wykorzystanej, choć Konstantinow triumf przypłacił wózkiem inwalidzkim. Podobnie u nas próbowano niedawno nakreślać, w sumie dość krótki żywot piłkarskiej trójki z Dortmundu, co w sumie przy wspomnianych Detroitczykach pyknęło jedynie koperytkiem. Nazwiska Kozłow, Łarionow, Fiedorow, Konstantinow i Fietisow to dla mieszkańców Detroit postaci równie ważne, co w Polsce papież, Wałęsa lub Piłsudski.
Zamówiłem w internetowej filii Empiku najnowszych AC/DC. Na wszelki wypadek z wyprzedzeniem, by nie było z mojej strony najmniejszej nawałki. I jak zwykle nie nawaliłem. Ale Empik to jednak bezduszne monstrum, o czym po raz kolejny przyszło mi się przekonać. Jeśli tylko może coś schrzanić, na pewno schrzani. Więc schrzaniło, pomimo iż wiem, że od "więc" zdania nie rozpoczynamy. Wiadomo, Empik a empik.com, to tylko w teorii jedna firma, a po fakcie dwie frakcje. I tak sprytnie ze sobą zsynchronizowane, by nie ponosić względem siebie odpowiedzialności. Dlatego zamawiając płytę na empik.com, z opcją odbioru w fizycznym salonie, nie otrzymujemy gwarancji sukcesu, jak też możliwości poskarżenia się w razie, gdyby to całe "com" po raz kolejny nie wywiązało się z zadania. I tak też nie dojechało moje AC/DC, które na półce w salonach Empiku jednak zagościło. W dniu ustalonej światowej premiery. Panowie zza lady na moje rozczarowanie doradzili dopłatę, wzięcie towaru z półki i nieodbieranie tego, które dotrze już po spodziewanym terminie. Jak się Państwo domyślacie, tak też zrobiłem. I nie chodzi o tych kilka złotych drożej, chodzi jak zawsze o przyzwoitość, o zasady. Bo po raz kolejny Empik, ta chłodna wobec kultury instytucja udowodniła, że ma w nosie kolekcjonerów, pasjonatów. A niewielu ich przecież zostało, więc o kogo oni tam dbają? Firma biznesowo podszywa się pod wielką kulturę, tymczasem zupełnie nie rozumie, na czym polega terminowość u łowców muzyki lub książek. Że jeśli nowi AC/DC mają premierę w piątek 13-tego, to kurwa mać wszyscy fani AC/DC, którzy bulą za ten kawałek tworzywa sześć dych, chcą mieć fizyczny nośnik w piątek 13-tego, a nie w spóźnialski poniedziałek 16-tego. I nie chodzi nawet o radio czy o moich cierpliwych Słuchaczy, a o respektowanie ustalanych zasad i nieodsuwanie swojemu klientowi należnego mu horyzontu atrakcji. Nie po to ustala się datę światowej premiery jakiegokolwiek wydawnictwa, by sobie pan bubek w Warszawie zechciał zaksięgować wysyłkę towaru wygodnym do grafiku transportem, tylko towar na plecy i zapierdalać do klienta! - bo ten klient znajdzie po czasie lepszego dostawcę. Każdy dystrybutor otrzymuje do swoich magazynów każdą nowość z odpowiednim wyprzedzeniem po to, by się wyrabiał na czas. I tylko dlatego, że nie było mi gdzie kupić w obecnej sytuacji tej konkretnej płyty, zmuszony zostałem do tego badziewnego Empiku. Zapamiętam jednak niepierwszą wtopę tej nieprofesjonalnej z kartonu firmy i nie dam sobie dmuchać w twarz.
Do usłyszenia ...
A.M.