poniedziałek, 3 sierpnia 2020

WHITESNAKE "The Rock Album - MMXX" (2020) / PRETTY MAIDS "Maid In Japan" (2020)






WHITESNAKE
"The Rock Album - MMXX"
(RHINO)

***1/2






PRETTY MAIDS
"Maid In Japan"
(FRONTIERS)

***1/2






Trzy razy "r" - revisited, remixed, remastered. Dołożyłbym jeszcze czwarte - recycling.
Oto przed nami pierwsza część nowo zainicjowanej trylogii "Red, White And Blues". Obecna rockowa zwie się "white", natomiast w planach jeszcze lovesong'owa "red" oraz bluesowa "blues".
Kotłuje się Coverdale'owi od inicjatyw wydawniczych. Ostatnio jego aktywność jest jak obowiązkowa codzienna poranna zaprawa. Maestro nie daje o sobie zapomnieć. Ilość wypychanego materiału z mniej lub bardziej oczywistego archiwum przerasta wyobrażenie naszych chudych portfeli.
Systematycznie ukazują się rocznicowe wielodyskowe edycje klasycznych albumów Whitesnake, kompilacje bądź nagrania koncertowe (akustyczne i elektryczne); naprawdę coraz trudniej nad tym zapanować. A teraz do katalogu dobiły jeszcze miksy, remiksy i zremasterowane wersje wyselekcjonowanych przez boskiego Davida przebojów ("Still Of The Night", "Give Me All Your Love", "Here I Go Again", "Restless Heart", "Judgment Day", "All Or Nothing", "Love Ain't No Stranger" plus dostojna rozwlekła ballada "Forevermore") bądź kompozycji trochę mniej oczywistych, na które Coverdale próbuje raz jeszcze zwrócić naszą uwagę ("Tell Me How", "Can You Hear The Wind Blow", "Anything You Want", "Crying" i "Can't Stop Now"). Jest także jeden okaz z solowego albumu Coverdale'a "Into The Light", a bity pod Led Zeppelin "She Give Me", plus osadzona niemal w samej końcówce płyty jedna nowinka.
Do wszystkich starych kawałków wprowadzono nieco aktualizacji, pomimo iż różnice pomiędzy remiksami a
pierwowzorami wydają się kosmetyczne. Aby więc wydawnictwo wabiło, pojawia się jeden premierowy i o przebojowych inklinacjach kawałek "Always The Same" - pochodzący z sesji do "Flesh & Blood". Ta ewidentnie wyklepana pod radiowe strzechy piosenka, przekonany jestem podkusi każdego wielbiciela komercyjnego lica Whitesnake. A, że i ja należę do tej grupy, cóż, jazda obowiązkowa.

Nieco inny, choć także retrospektywny charakter nosi najnowsze koncertowe wydawnictwo Pretty Maids. Rzecz o wiele wyjaśniającym tytule "Maid In Japan", z fajną i ewidentnie wdającą się w skojarzenia z gigantycznym dziełem Deep Purple "Made In Japan" grą słów.
"Maid In Japan" zawiera materiał w miarę aktualny, jednak biorąc pod uwagę wciąż świeżą ubiegłoroczną płytę Duńczyków "Undress Your Madness", ten wydaje się już nieco historyczny. Otrzymujemy zbitek z dwóch koncertów, do których doszło w Kawasaki w listopadzie 2018 roku, kiedy grupa świętowała 30-lecie swojej najsłynniejszej płyty "Future World". Pierwotnie na aktualny live album trafić miał o pół roku wcześniejszy występ z niemieckiego festiwalu "Bang Your Head", jednak muzycy nie byli z niego zadowoleni, natomiast japońska publiczność dopomogła w doskonalszej atmosferze i jakby siłą rozpędu lepszemu wykonawstwu. Przy okazji, warto pamiętać, koncertowe płyty od zawsze stanowią za prawdziwy weryfikator umiejętności i boleśnie obnażają wszystkie
ewentualne niedostatki. Studyjną obróbką nie da się też każdego grzechu zatuszować. I wielu wykonawców nie potrafi stanąć prawdzie w oczy, lecz nie Pretty Maids. Ronnie Atkins śpiewa z identyczną swobodą i zadziorem, z jakimi to cechami kojarzymy go ze studyjnych płyt, natomiast gitara Kena Hammera oraz pozostała sekcja tną niczym rekinie szczęki. Ci skandynawscy pionierzy metalu co kilka studyjnych płyt lubią zreasumować się na albumowej koncertowej scenie, tak też warto sięgać po ich systematycznie płodzone wydawnictwa, zarówno te foniczne, jak też wideo - do "Maid In Japan" otrzymujemy także bonusowy DVD dysk.
Na "Maid In Japan" pierwszych dziesięć ścieżek pochłania cały album "Future World". Wszystko podane wg wzorca, a więc począwszy od intro, poprzez kolejnych dziewięć nagrań, będących odtworzeniem tego klasycznego albumu - od tytułowego "Future World" aż po "Long Way To Go". Można jedynie żałować, iż panowie zaprezentowali go nazbyt wiernie. Dostrzegalnie brakuje jakiś ucieczek od sprawdzonego szablonu, które zapewne nadałyby bardziej osobliwego charakteru.
Po secie związanym z "Future World" pojawia się jeszcze pięć - niestety równie nieodległych względem studyjnych pierwowzorów - nagrań epoki najnowszej ("Mother Of All Lies", "Kingmaker", "Bull's Eye", "Little Drops Of Heaven"), w tym jeden sędziwszy, jakim tytułowy do pochodzącej z 1991 roku płyty "Sin-Decade". To ten album, który dostarczył m.in. kapitalny cover Johna Sykesa "Please Don't Leave Me". I tylko szkoda, że zabrakło go na omawianym live wydawnictwie. Powszechnie to od zawsze wielbiony song, wywołujący wspaniałe reakcje publiczności, dzięki czemu zapewne i tutaj podniósłby, i tak przecież gorącą atmosferę.



A.M.