Zauważyłem zapowiedzi kolejnych winylowych reedycji studyjnych albumów Leo Sayera oraz koncertowych Neila Diamonda. Niezwykle popularnych piosenkarzy, szczególnie w latach siedemdziesiątych. I zastanawia mnie, ilu chętnych znajdzie się na te lekko nadszarpnięte zębem czasu, acz jednak efektowne kolorowe wydania, LP's?
Bez wątpienia "Hot August Night" Neila Diamonda biło niegdyś w świecie rekordy powodzenia, pomimo mego zapamiętania, iż akurat na dawnych lokalnych Wawrzynkowych giełdach fani rocka raczej naśmiewali się z tego piosenkarza. Nawet, jeśli go zapewne trochę lubili i pokątnie nadsłuchiwali. Na otwartym polu toczyli jednak bitwy o prym Led Zeppelin nad Thin Lizzy, tym samym trudno im było ujawnić sympatie do jakiegoś tam piosenkarza. Z Leo Sayerem było trochę inaczej. Leo odważniej podążał za modą, i jak na tamte czasy potrafił bywać trendy. Serwował, i namiętne ballady, i pop-rock, i disco, a i nawet funk/soul-pop. Pojawiał się w setlistach dyskdżokejów, zahaczał o wyższą półkę oficjalnego topu, zarówno tego w UK lub Germany, a jego sława na moment także dotarła do Polski - rodzimy Tonpress wypuścił mu nawet podwójnego singla. I ten polski SP-albumik
reprezentatywnie ujawniał możliwości Leo. Pamiętacie balladę "When I Need You"? Wiem, to nie jego (właścicielem Albert Hammond), jednak właśnie wersja Leo jest najpopularniejsza. A więc trzeba tę piosenką przepisać na jego poczet. Albumik Tonpressu, oprócz "When I Need You", które wyciągnięto z super fajnego albumu "Endless Flight", zawierał ponadto trzy wyśmienite piosenki z następnego LP, jakim moje ulubione "Thunder In My Heart" - piosenkę tytułową plus "Easy To Love" oraz "Everything I've Got". Aż dziw, że nie dokupiono wówczas licencji do kilku innych kawałków i nie wytłoczono pełnego długograja. Dziś byłby smaczkiem nawet pośród światowych kolekcjonerów, bo single to jednak nigdy nie miały większego uznania. Nawet u nas, pomimo iż socjalistyczna fonografia uszczęśliwiała rodaków głównie nimi. Inna sprawa, komu po trzech minutach chciało się przewracać płytę na drugą stronę? Wtedy, a co dopiero dziś.
Właśnie do handlu na kolor/winylach trafiają późniejsze, fajne, acz tyciu mniej popularne albumy Leo Sayera: "Here", "Living In A Fantasy", "World Radio" oraz "Have You Ever Been In Love". Ciekawe, ilu jeszcze sympatyków takiej muzyki stąpa po tej ziemi?
No i, czy te płyty trafią do naszych sklepów? Ewentualny dystrybutor musi mieć na uwadze, iż używane winyle Leo Sayera oraz Neila Diamonda widuje się na naszych bazarach za symbolicznego piątaka, więc chyba niewielu wyłoży po stówce za tytuł. Nawet przy tak efektownym wizerunku. A może pomyślą tylko o mnie?
Niedawno widziałem taki oto obrazek. W pewnej wsi dziewczyna wychodzi ze spożywczaka i na gorąco wydaje się zaoferowana upychaniem zakupów w torbie, w międzyczasie porządkując portfel, z którego wypada jej kartka wielkości paragonu. Dziewczyna jednak niczego nie zauważa, ponieważ los białej karteczki nie bardzo ją obchodzi, tak więc dla zmyłki wzrokiem zarzuca w dal i ku niemu podąża. Od razu naszło mnie zastanowienie, a gdyby zamiast tej karteczki wyleciałby jej banknot pięćdziesięciozłotowy, to czy też by go nie zauważyła? Bo to już nie pierwszy raz, gdy na moich oczach komuś wypada "niewinnie" jakiś papierek. I jakimś dziwnym trafem nigdy nikomu nie wylatuje niechciane sto złotych, a zawsze paragon, zużyty bilet parkingowy lub niepotrzebna, bo zrealizowana przed chwilą lista sprawunków. I zawsze każdy rżnie głupa, że to takie niechcący. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, zarobiony jestem. Naszło mnie, a gdybym był artystą grafikiem, i tworzyłbym okładki płytowe, sądzę, iż jedną z nich poświęciłbym tematyce śmieci. Nie takich, jakie widujemy w codziennym krajobrazie, ponieważ tutaj śmieciami byłyby pieniądze. Prawdziwe. Ciekawie musiałoby wyglądać na trawnikach, na chodnikach, gdyby zamiast wymiętolonych papierków, zgniecionych puszek i porozbijanych butelek, dookoła leżały "niechcący" pogubione pieniądze. I też nikt by ich nie podnosił, wszak to tylko śmieci. Takie, które niedostrzeżenie wypadły komuś z portfela bądź tylnej kieszeni spodni. A skoro nikt z nas nie podnosi śmiecio-papierków i nie kolekcjonuje puszek po piwie, tak również nie interesowałyby nikogo porzucone pieniądze. I wyobraźmy sobie, co by było, gdyby każdy niechciany w środowisku papierek przemieniał się w banknot. Mielibyśmy świat na błysk. Nasza Zielona Planeta szybko by wypiękniała, zazieleniłaby się, ponownie zapachniała, i na bank nikt nie zwoziłby worów śmieci do lasów, nie zanieczyszczał jezior i mórz, a kto wie, być może niejednego dnia na przydomowej wycieraczce znajdowałbym wreszcie coś warte nominały.
A.M.
Bez wątpienia "Hot August Night" Neila Diamonda biło niegdyś w świecie rekordy powodzenia, pomimo mego zapamiętania, iż akurat na dawnych lokalnych Wawrzynkowych giełdach fani rocka raczej naśmiewali się z tego piosenkarza. Nawet, jeśli go zapewne trochę lubili i pokątnie nadsłuchiwali. Na otwartym polu toczyli jednak bitwy o prym Led Zeppelin nad Thin Lizzy, tym samym trudno im było ujawnić sympatie do jakiegoś tam piosenkarza. Z Leo Sayerem było trochę inaczej. Leo odważniej podążał za modą, i jak na tamte czasy potrafił bywać trendy. Serwował, i namiętne ballady, i pop-rock, i disco, a i nawet funk/soul-pop. Pojawiał się w setlistach dyskdżokejów, zahaczał o wyższą półkę oficjalnego topu, zarówno tego w UK lub Germany, a jego sława na moment także dotarła do Polski - rodzimy Tonpress wypuścił mu nawet podwójnego singla. I ten polski SP-albumik
reprezentatywnie ujawniał możliwości Leo. Pamiętacie balladę "When I Need You"? Wiem, to nie jego (właścicielem Albert Hammond), jednak właśnie wersja Leo jest najpopularniejsza. A więc trzeba tę piosenką przepisać na jego poczet. Albumik Tonpressu, oprócz "When I Need You", które wyciągnięto z super fajnego albumu "Endless Flight", zawierał ponadto trzy wyśmienite piosenki z następnego LP, jakim moje ulubione "Thunder In My Heart" - piosenkę tytułową plus "Easy To Love" oraz "Everything I've Got". Aż dziw, że nie dokupiono wówczas licencji do kilku innych kawałków i nie wytłoczono pełnego długograja. Dziś byłby smaczkiem nawet pośród światowych kolekcjonerów, bo single to jednak nigdy nie miały większego uznania. Nawet u nas, pomimo iż socjalistyczna fonografia uszczęśliwiała rodaków głównie nimi. Inna sprawa, komu po trzech minutach chciało się przewracać płytę na drugą stronę? Wtedy, a co dopiero dziś.
Właśnie do handlu na kolor/winylach trafiają późniejsze, fajne, acz tyciu mniej popularne albumy Leo Sayera: "Here", "Living In A Fantasy", "World Radio" oraz "Have You Ever Been In Love". Ciekawe, ilu jeszcze sympatyków takiej muzyki stąpa po tej ziemi?
No i, czy te płyty trafią do naszych sklepów? Ewentualny dystrybutor musi mieć na uwadze, iż używane winyle Leo Sayera oraz Neila Diamonda widuje się na naszych bazarach za symbolicznego piątaka, więc chyba niewielu wyłoży po stówce za tytuł. Nawet przy tak efektownym wizerunku. A może pomyślą tylko o mnie?
Niedawno widziałem taki oto obrazek. W pewnej wsi dziewczyna wychodzi ze spożywczaka i na gorąco wydaje się zaoferowana upychaniem zakupów w torbie, w międzyczasie porządkując portfel, z którego wypada jej kartka wielkości paragonu. Dziewczyna jednak niczego nie zauważa, ponieważ los białej karteczki nie bardzo ją obchodzi, tak więc dla zmyłki wzrokiem zarzuca w dal i ku niemu podąża. Od razu naszło mnie zastanowienie, a gdyby zamiast tej karteczki wyleciałby jej banknot pięćdziesięciozłotowy, to czy też by go nie zauważyła? Bo to już nie pierwszy raz, gdy na moich oczach komuś wypada "niewinnie" jakiś papierek. I jakimś dziwnym trafem nigdy nikomu nie wylatuje niechciane sto złotych, a zawsze paragon, zużyty bilet parkingowy lub niepotrzebna, bo zrealizowana przed chwilą lista sprawunków. I zawsze każdy rżnie głupa, że to takie niechcący. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, zarobiony jestem. Naszło mnie, a gdybym był artystą grafikiem, i tworzyłbym okładki płytowe, sądzę, iż jedną z nich poświęciłbym tematyce śmieci. Nie takich, jakie widujemy w codziennym krajobrazie, ponieważ tutaj śmieciami byłyby pieniądze. Prawdziwe. Ciekawie musiałoby wyglądać na trawnikach, na chodnikach, gdyby zamiast wymiętolonych papierków, zgniecionych puszek i porozbijanych butelek, dookoła leżały "niechcący" pogubione pieniądze. I też nikt by ich nie podnosił, wszak to tylko śmieci. Takie, które niedostrzeżenie wypadły komuś z portfela bądź tylnej kieszeni spodni. A skoro nikt z nas nie podnosi śmiecio-papierków i nie kolekcjonuje puszek po piwie, tak również nie interesowałyby nikogo porzucone pieniądze. I wyobraźmy sobie, co by było, gdyby każdy niechciany w środowisku papierek przemieniał się w banknot. Mielibyśmy świat na błysk. Nasza Zielona Planeta szybko by wypiękniała, zazieleniłaby się, ponownie zapachniała, i na bank nikt nie zwoziłby worów śmieci do lasów, nie zanieczyszczał jezior i mórz, a kto wie, być może niejednego dnia na przydomowej wycieraczce znajdowałbym wreszcie coś warte nominały.
A.M.