AIRBAG
"A Day At The Beach"
(KARISMA RECORDS)
***
Norwegowie nie zmieniają kierunku. Ich piąty album nadal oferuje rock progresywny odnoszący się do dokonań Pink Floyd, Anathemy bądź Marillion, jak też paru innych z tej samej szafki atmosferyków.
Dostrzegłem w szeregach ich kadry wyszczuplony skład. Z kwintetu zrobiło nam się trio, lecz nie wpłynęło to jakoś destrukcyjnie na ich obszar działania. Może dlatego, iż sama sekcja nie ucierpiała znacząco, a istotną rolę basisty załatał - jako sesyjny - muzyk coraz popularniejszych Wobbler, Kristian Karl Huttgren.
Album "A Day At The Beach" zrealizowano w jesienno-zimowej aurze, co zapewne przysłużyło się zintensyfikowanej melancholii, jakiej Airbag zresztą sprzyjają od czasów płytowego debiutu "Identity".
Asle Tostrup jak zawsze śpiewa z przejęciem, zupełnie jakby na zawsze zanurzył się w jakimś oceanie smutku, zaś idący po jego wokalnej osi koledzy, też nie szukają żadnych nawałnic pokręconych pomysłów czy idącym im w sukurs skomplikowanych zagrywek, a prostym przekazem stawiają na nastrój. Sporo tu więc zmysłowo zarysowanych elektro-gitarowych motywów, które dzięki podniosłej, a niekiedy majestatycznej oprawie, mają szanse przypaść do gustu wielbicielom gitarowego talentu Davida Gilmoura, jak też czcicielom dawnej metafizycznej elektroniki. Gry w tym duchu nie zabrakło w żadnej z niniejszych sześciu kompozycji, co zapewne zadowoli najbardziej oddanych wielbicieli grupy, którym na tę muzykę przyszło czekać długie cztery lata.
Otwierające album, blisko 11-minutowe "Machine And Men", na tle mocnego basu dostarcza kojącą szczyptę ambientu, ale też w głosie Asle Tostrupa jakiś przenikliwy ból. Z kolei, w pierwszej części tytułowego "A Day At The Beach" pojawia się syntezator, który momentami kołysze niczym morskie fale. Bez wątpienia mocnym punktem pierwszej części płyty stoi obleczone archeo elektroniką - takiej spod znaku Berlin School - "Into The Unknown" ("... zabierz mnie stąd, zabierz z tego niekończącego snu, nie chcę podążać w nieznane..."). Można podziw dla tego utworu osadzić również wobec brawurowo natchnionego gitarowego solo Bjørna Riisa. Znamy możliwości tego pana nie tylko z Airbag, ale też z kilku jego solowych płyt, na których bez wątpienia nie brakuje namiętności w szarpaniu strun.
Usadowione w drugiej albumowej części nagranie "Sunsets" również oferuje niemało zmysłowych klawiszowych rozmaitości plus a'la PinkFloyd'owskie wykończenie. Natomiast instrumentalna druga część "A Day At The Beach" stawia na nieco więcej tęsknej gitary. Kończące płytę 10-minutowe "Megalomaniac", w zasadzie tylko fortunnie powiela rozsianą po obwodzie tego blisko 50-minutowego dzieła atmosferę boleści i zadumy. I tak, kolejny raz dostąpimy odpowiedniego gitarowego solo, do kompletu patetycznego śpiewu Tostrupa oraz równie podniosłego nastroju całości, który to nastrój nieprzerwanie towarzyszy od albumowego początku.
Airbag mają dobrze wystudiowane uwodzenie poprzez częstowanie swego adresata niezliczonymi wzruszeniami, za które odpowiedzialność bierze namaszczona majestatem gitara plus dopasowany wzniosły i niekiedy zbyt pretensjonalny śpiew Tostrupa. Nie sądzę więc, by kolejne poczynania Skandynawów znacząco zmieniły ich obrany przed ponad dekadą sprawdzony kierunek.
A.M.