środa, 26 sierpnia 2020

DENNIS DE YOUNG "26 East, Vol. 1" (2020)









DENNIS DE YOUNG
"26 East, Vol. 1"
(FRONTIERS RECORDS)

****1/2




Tytułowe "26 East", to adres, pod którym w Roseland - jednej z dzielnic Chicago - dorastał Dennis DeYoung. Po drugiej stronie ulicy mieszkali John i Chuck Panozzo, którzy wkrótce z nim założyli Styx. I tak też "26 East" stanowi za hołd dla tamtych czasów, a symbolika zawartych na okładce trzech lokomotyw, to sugestywny ukłon ku całej trójcy Styx'owych inicjatorów. Na jednej z tych kosmicznie wyglądających maszyn (niczym z epoki Metropolis) wyryto albumowy tytuł, a na jeszcze innej rocznik 1962, jako sygnaturę, kiedy wszystko się rozpoczęło.
Pierwotnym zamysłem było wydanie albumu dwupłytowego, jednak w biurach wytwórni dogadano sprawę, by lepiej go podzielić. Stąd teraz część 1, a na drugą poczekajmy cierpliwie, niczym po informacji z końcowych napisów jakiegoś filmu: to be continued.
Inicjatorem tego przedsięwzięcia niezmordowany, a zarazem długoletni przyjaciel DeYounga, Jim Peterik (ex-Survivor, obecnie wraz z Tobym Hitchcockiem współtworzący Pride Of Lions - wkrótce nowy album!). Peterik namówił ex-Styx'owca do stworzenia w tym tonie płyty, konkludując: "świat potrzebuje tej muzyki". I było to znakomite posunięcie, albowiem "26 East" to najlepsza od wielu lat płyta wywodząca się z obozu Styx. Album jest przepełniony dobrze znaną atmosferą musical-rockowych piosenek, z których dosłownie każda nadawałaby się do zespołowego katalogu. Już od otwierającego "East Of Midnight" wiemy, że na tej płycie przed nami wiele dobrego. W tej 5-minutowej piosence odnajdziemy zarówno szczyptę dawnego "Rockin' The Paradise", jak też rytmikę oraz charakterystyczne względem Styx wielogłosy, nasuwające skojarzenia z poczciwymi "Why", "Blue Collar Man (Long Nights)", "Pieces Of Eight" czy "Snowblind". Ale mamy tu także kolejną zespołową wizytówkę, za jaką czynią od zarania stosowane stylowe klawiszowe fanfary. I o to chodzi. Powielanie dawnych pomysłów jak najbardziej wskazane, bo chyba nikt zdrowy na ciele i umyśle nie oczekiwał po Dennisie DeYoungu żadnego contemporary RnB, hip hopu czy tym podobnej gastronomii. Jest więc poczciwie, szlachetnie i w duchu najbardziej uznanych legendarnych dokonań. I jakże dumnie prezentują się znajome z zespołowego podręcznika skandy w refrenie "A Kingdom Ablaze" (choć mamy tu również ciekawy -zaśpiewany chóralnie - w a'la sakralnym tonie motyw), bądź idealne pod anachroniczne radio "Unbroken", a i też na półmetalowe "With All Due Respect". Ale jak zawsze u DeYounga, za niemałą siłę stanowią ballady. Mamy aż trzy. Wszystkie prześliczne, bez wyjątku - z teatralnym rozmachem "You My Love", opatrzona rock refrenem "Run For The Roses" oraz ujawniająca inspiracje Beatlesami (w gościnie w jej wnętrzu zabawił syn Johna Lennona, Julian), a jednocześnie przyozdobiona w duchu Erica Claptona gitarowym solo,"To The Good Old Days". Każda mogłaby śmiało stanąć ramię w ramię ze swoim starszym rodzeństwem, co utrwaliły albumy "Cornerstone", "The Grand Illusion" czy choćby "Paradise Theater". Do tego ostatniego nawiązuje niespełna minutowa koda, kompozycja "A.D. 2020". Nie tylko jest ona nowej płyty finiszem, ale też sentymentalnym remake'iem 40-letniego przeboju "The Best Of Times". A raczej, takim wobec niego mrugającym światełkiem.

P.S. Sekcję tworzy bogaty sztab muzyków, wśród których m.in. wspomniany Jim Peterik (gitary elektr. i akust.), perkusista Mike Morales (muzyk Valentine), wokalista Kevin Chalfant (głos The Storm i Two Fires), instrumentalista klawiszowy John Blasucci (równocześnie działający w Soleil Moon), a także koligacja rodzinna, na którą zrzucają się, żona Dennisa, Suzanne DeYoung (śpiew) oraz grający na instrumentach perkusyjnych syn Matthew.


A.M.