piątek, 10 lipca 2020

radio na fali

Wczoraj w tv przypomniano super film - "Radio na fali". Jego oryginalny tytuł "The Boat That Rocked" - co na nasze zdaje się przekładać "Łódź, która się zatrzęsła" lub "Łódź, która się kołysała", czy jakoś tak.
Pełna luzu oraz angielskiego humoru komedia opowiadająca fikcyjną historię zainstalowanej na pokładzie łodzi pirackiej radiowej stacji, która w epoce dzieci-kwiatów "misyjnie" zakotwiczyła na wodach Morza Północnego. Akcja toczy się pod koniec lat sześćdziesiątych i ukazuje odjechaną grupę didżejów, która na przekór brytyjskiemu rządowi - który wolałby propagować jazz - gra rocka, pop, soul, a więc muzykę jakże odległą od bijącego z ław parlamentarnych konserwatyzmu. Obserwujemy rządowe próby unicestwienia rozgłośni, czemu ma się przysłużyć wprowadzenie odpowiedniego prawa.
W tamtych latach istniało na Wyspach sporo podobnych rozgłośni, przez co powołane do tego filmu "Radio Rock" staje tu tylko przykładem działalności jednej z nich. Rock od zawsze miewał pod górkę, i nawet w czasach obecnych musi przebijać garniturowe balony.
Fantastyczny film. Gdzie było trzeba, się uśmiałem, ale w mądrze opowiedzianej historii, nawet na komedii gruncie, znajdzie się nutka refleksji, co i tutaj nikogo nie oszczędzi.
Ponadto, a może przede wszystkim, dużo świetnej muzyki, znajomych okładek płyt, ale też atmosfery pasji bycia radiowcem. Pozazdrościłem bohaterom ich braterstwa, kolektywu, i z każdym kolejnym kadrem rodzących się przyjaźni. Co za historia. Chyba każdy radiowiec chciałby i powinien podobną przeżyć, a potem najlepiej zatonąć. Choć w filmie nikt nie ginie. Ratunek, jak bywa w historiach z happy endem, zawsze przybywa na czas. A wybawieniem napływają fani, i to też coś, o czym każdemu radiowcowi pozwólcie pomarzyć.
oryginał przekazano za pośrednictwem poczty
W niezwykle istotnej dla losów łodzi scenie, którą szczególnie polecam, usłyszymy Procol Harum "A Whiter Shade Of Pale". Ale przez cały film przewiną się jeszcze The Moody Blues, Leonard Cohen, Jimi Hendrix, Cat Stevens, Otis Redding, Rolling Stones, The Kinks, The Who, a nawet subtelnie wpleciony, zmarły niedawno Ennio Morricone, plus ławica innych wykonawców.
Piosenki artystów czarnych i białych przeplatają się tak naturalnie, jak panujące na należącej do "Rock Radio" łodzi swoboda i tolerancja, pokój i miłość.
Każdy powinien ten film zobaczyć. No, może fani muzyki, z jakby trochę większym poczuciem obowiązku.
Niegdyś od Andrzeja z Zielonej Wyspy otrzymałem w podarku DVD oryginał. Do dzisiaj mam go w formie dziewiczej. Jak będę jeszcze lepszy w angliku, wówczas tym chętniej przełknę całość w wersji macierzystej. Dlatego, w razie gdyby telewizja o tym filmie na nieco dłużej zapomniała, zawsze mam pod ręką przetranslejtowaną wersję Universal Polska.



A.M.