FM
"Synchronized"
(FRONTIERS RECORDS)
**1/2
Kryję wobec tego zespołu miękkie serce, dlatego trudno mi będzie wzbić się na przynajmniej najniższy szczebel obiektywizmu, i nawet się nie ośmielę.
Lubię głos Steve'a Overlanda, lubię też jego instrumentalistów, którzy lekką ręką i niespotykanie elegancko uprawiają miękkiego hard rocka, niekiedy zabarwionego nutką bluesa czy southern-rocka. Zresztą, z tym southern-rockiem za grosz przesady, gdyż i ma dalekosiężna pamięć przywołuje udane chwile z ich trzeciego longplaya "Takin' It To The Streets", który w swoim czasie okazał się
niespodziewanym następstwem dwóch bezbłędnych melodic-rockowych albumów, jakie z dumą zainicjowały historię FM. Do dzisiaj jestem zdania, że nie da się ruszyć tej grupy bez znajomości wydanego w 1986 rewelacyjnego "Indiscreet" oraz tylko o szprychę ustępującego mu, o trzy lata młodszego "Tough It Out". Oba dzieła stoją dowodem perfekcji kompozytorskiej, wykonawczej i producenckiej, a w świecie wygładzonego i jednocześnie eleganckiego heavy metalu, nie można się bez nich obyć. A jeśli kogoś taka muzyka nie rusza, oznaczać musi przyjście na świat w chwili, gdy do kąpieli zamiast lawendy dorzucano grunge'owe mydlane paprochy, i nie do mnie pretensje za niesprawiedliwość dziejową.
Pomimo jednak pełnego gloryfikacji wzniesionego względem FM tonu, pragnę jednocześnie zaznaczyć, że najnowsza płyta Brytyjczyków jest bardzo średnia, nawet przez chwilę nie tykając dawnym ładunkiem. Mało tego, jest także odrobinę mniej urocza od poprzedniej, a też tylko poprawnej "Atomic Generation". Oczywiście bez problemu rozpoznajemy zespół, ich styl i wokalistę, lecz z najnowszych piosenek żadna nie zapiera tchu. Żałuję tym mocniej, albowiem sam zespół w okresie
kampanijnym narobił mi wielkiego apetytu obiecując, że "Synchronized" dostarczy pełnej palety uniesień. Kto wie, być może na koncertach wszystko zabrzmi bardziej przekonująco, a ja czym prędzej odwołam całe me dzisiejsze do tej muzyki zgnuśnienie, jednak na domowym sprzęcie najnowsza muzyczka FM tylko miło sobie chłepcze, nie pozostawiając na ciele piekących smug.
Trudno z tego wora przeciętności cokolwiek wyróżnić. Może więc słodkawą balladę "Ghost Of You And I", a może by jednak żywsze hardroczki, typu tytułowe "Synchronized", bądź "End Of Days" czy o trzy kwadranse sekund dłuższe "Walk Through The Fire"?. Nie wiem, naprawdę nie mam przekonania co do systemu gradacji poszczególnych piosenek, tym bardziej, że nie bardzo dostrzegam w nich różnice. Poza jedną - "Broken" - która spodobała mi się jakoś szczególniej. Z jednym wszak zastrzeżeniem, gdyby spróbować osiodłać ją na takim LP "Indiscreet", zapachniałaby niczym sesyjny odrzut, zaś na wydawanych po latach kompaktowych reedycjach wbijano by ją gdzieś pod koniec dodatkowego dysku nr 2, do kategorii: bonus material - nad którym przeważnie ślęczą historycy.
A.M.