OUTLAWS
"Dixie Highway"
(STEAMHAMMER)
****
Będąc pod wpływem przecudownej płyty "Years" Johna Andersona (do tej pory album roku), ponownie wbiłem w fonograficzną country ławicę Ameryki, konsekwencją czego najnowsze dzieło legendarnych Outlaws. To oni istnieją? - już słyszę pełne niedowierzania odgłosy. Ano istnieją, i jak zawsze dają czadu.
Banici działają od czasu, kiedy zamieniałem pieluchy na rajtuzy, czyli od zawsze, a pomimo tego nie przypominają rekonwalescentów z Ciechocinka. Wciąż bywają drapieżniejsi od country'owych konkurentów z Alabamy, konsekwentnie nie kopiując przynależnego Molly Hatchet'om boogie, ale też nie tępiąc pazurów wybierającym się na koncertową emeryturę Lynyrd Skynyrd'om czy ich młodszych southern'rockowym kolegom z Blackberry Smoke, a i od legendarnych Eagles trzymając należny dystans. I dajcie wiarę, w ich najnowszą płytę - "Dixie Highway" - warto zainwestować. Natomiast wbicie się w tę muzykę dostarczy nam podobną garść endorfin, co zawieszenie wzroku nad widokiem zachodzącego słońca - rodzimej dla grupy - Florydy.
W bogatej historii Outlaws, przez szeregi bandu przewinęło się niemal tyle nazwisk, ile liter widnieje w alfabecie khmerskim, a jednak aktualny septet czuje się ze sobą, jak gdyby tworzył od zawsze.
Na pierwszy serw ląduje chwytliwy numer, o jakże wymownym tytule "Southern Rock Will Never Die". I od razu me płuca zaczęły właściwie funkcjonować. Przestrzeń, oddech, świeżość. To takie pięć minut, które już w dniu poczęcia pachnie klasyką gatunku. Dobrze więc, że następne w albumowej kolejności "Heavenly Blues" nie aspiruje do podobnego popiersia, albowiem w moim wieku emocje należy dawkować. Proszę jednak posłuchać wmontowanych we wnętrze tej kompozycji gitar. Wchodzą ze sobą w podobne interakcje, jak te z epoki "kwiatkowej", kiedy prekursorsko tak cudownie wymiatali do dzisiaj przecież działający Wishbone Ash. A, że nic na tej country/southern-rockowej płycie nie jest bliźniacze, udowodni też kolejne w zestawie, a jednocześnie tytułowe "Dixie Highway". Typowy Lynyrd'owy rolltrack, który w sprzyjających okolicznościach zapewne pociągnęliby, i The Doobie Brothers, i tacy 38 Special, jak też chwilę wcześniej do tablicy wywołani Molly Hatchet.
Cieszy również wszech obowiązująca różnorodność. Sporym atutem rozbudowane partie wokalne, podobnie jak zakrojona szerokim obiektywem sekcja gitarowa - nie umniejszając zasług pozostałej ekipie. Panowie grają z polotem i czuć, że sprawia im to frajdę. Dlatego jakże naturalnie niesie się radosne "Over Night From Athens", podobnie jak naznaczona wykwintnym - niemal spod lux jarzeniówki - gitarowym solo country ballada "Endless Ride", bądź niesamowite "Dark Horse Run" - będące rodzajem zdynamizowanej ballady. Z każdą chwilą nabierającej energii, aż po kulminacyjne fortissimo. No i nareszcie organista dostaje chwilę na pobłądzenie po klawiaturze. W takich chwilach musimy poczuć, iż nie szłoby pleść podobnych wianków, gdyby jakaś pętla zaciskała grupie grdykę. Na każdym więc kroku poczujemy wolność tworzenia wyzbytego obciążeń, jakie obowiązują pokrewne stylistycznie kapele uprawiające ten gatunek rocka poza konturami Ameryki.
Podoba mi się jeszcze "Rattle Snake Road". Z dużym wdziękiem połączono tu rytmikę w duchu "Call Me The Breeze" J.J. Cale'a z kąśliwością i brudem wczesnych ZZ Top. Również nie sposób przejść obojętnie obok kolejnych podobieństw do Wishbone Ash, jakie w kilku miejscach numeru "Lonesome Boy From Dixie" snują gitary, pomimo iż z całej melodii nie wyciągam żadnych większych dreszczy. Instrumentalne "Showdown" tylko miłe dla ucha, natomiast sąsiadujące z nim "Windy City's Blue" to kolejny pozytywny cios na domiar tego wykwintnego albumu. Trudno słowami oddać gitarową jazdę, jaką zajmuje przestrzeń ostatnich 90 sekund tej kompozycji. Na tym nie koniec, sprzyjająco podziałało na mnie jeszcze finałowe "Macon Memories". W tej tętniącej życiem elegii napotkamy nazwy The Allman Brothers Band (a nawet konkretne nawiązanie do ich klasycznego numeru "In Memory Of Elizabeth Reed") oraz Marshall Tucker Band, co tylko jeszcze dobitniej podkreśla przynależność Outlaws do trzymającej przymierze southern-familii.
Outlaws nie wchodzą na niepewne ścieżki. Od lat stąpają po genealogii wypracowanego stylu, na który wpływ mają country, blues, folk i rock, natomiast wyklute niedawno "Dixie Highway", jak najbardziej upoważnia ich do rozległych sukcesów.
A.M.