wtorek, 14 lipca 2020

let's learn english

Nic nie może wiecznie trwać, co zesłał los trzeba będzie stracić - niosą słowa piosenki Ani Jantar. Ostatniej piosenki na stronie B, ostatniego albumu, i ostatnie jej muzyczne słowa w ogóle. Bo przecież nic nie jest dane na zawsze, wiemy o tym. A szkoda. I moja niesamowita "let's learn english" przygoda, z mega fajnymi dziewczynami, też dobiegła końca. Na wczoraj pozostał już tylko ostatni egzamin. Zanim jednak poszliśmy pod komisyjny sierp, gdzieś tam jeszcze kilka ostatnich wygłupów, wspólne zdjęcia, a w międzyczasie z Marzeną uciekliśmy na stronę, by wypić kawę. Marzena od emocji zgłodniała, więc namówiłem ją na KFC. Dzięki mnie dziewczyna po raz pierwszy w życiu zasmakowała kurczaków w złocistej panierce. Niewiarygodne, jak można było tak długo w nieświadomości tkwić, na co dzień preferując sztucznie rozsławione zdrowe żarło - afe!. Była zachwycona. Jak widać, nie dałem plamy. Później - a to już z całą ekipą - trochę byczenia na parkowych ławkach (choć dla mnie starczyło jedynie trawnika), plus dodatkowego pomiędzy ustnym a pisemnym stresu, i ponownie do szkolnych ław. Kolejne maglowanie, aż wreszcie po kilku godzinach nastąpiło zasłużone poluzowanie. Następna kawa smakowała dużo bardziej. Nie było w niej paprochów przedegzaminacyjnego stresu. Miała też w sobie pewien smaczek wolności i świadomości przekroczenia mety. Byliśmy wyczerpani, a jednak posiedzieliśmy jeszcze w jednym z piwnych ogródków aż do nadejścia zmroku. Na dłuższe balowanie zabrakło sił. Oby doszło do niego w sierpniu, jak sobie zaręczyliśmy.
Niezwykle wyczerpujący, przyjemny dzień. Godny zaksięgowania.
I wiecie co, wracałem do domu ze łzami w oczach, bo zżyłem się z laskami. Polubiłem każdą, i mam nadzieję z wzajemnością. Tym dobitniej, iż tak fajnej paczki to już od dawna nie miałem.
Wszyscy wyraziliśmy chęć podtrzymywania tego naszego losowego trafu, ale sami wiecie, będzie jak w jednym z odcinków Czterdziestolatka: Stefan, musimy się kiedyś spotkać. - Musimy, musimy, ale się nie spotkamy... A dalej to już znacie. Życie.
Coś niebywale fajnego, co mogło tylko w teorii, a przydarzyło się naprawdę na mym jesiennym etapie życia. I ludzie, którzy trochę Masłowskiego znają, teraz zapewne zdziwią się, bo po raz pierwszy polubiłem przydzielonego belfra. Nasza lektorka okazała się empatyczną i wrażliwą osobą. No, ale to niemal moja rówieśniczka, a w tamtych rocznikach gniotów nie klepano. Niewiarygodnie wyrozumiała facetka, i co istotne, traktująca swój fach niebywale skrupulatnie. Dzięki Ewie poznałem nieco idiomów plus językowych ciekawostek. Mam je pozapisywane - głównie we łbie. Będę z tych dobrodziejstw korzystać.
Szybko okazało się, że Ewa lubi również nieco bliskiej mi muzyki, pomimo iż z racji zapieprzu, nie ma dla niej wystarczającego czasu. A jednak nie udało mi się jej przekonać do Zdechlaków (vide Down'N'Outz), ani nawet zakręcić łagodniejszym obliczem Black Sabbath, czego popróbowałem za sprawą przepięknego "Feels Good To Me". Ale Ewa zapewniła, że okazjonalnie lubi naparzankę, choć najchętniej na Owsiakowym Woodstocku - czyli obecnym Pol'and'Rocku.
Jej sympatia do muzyki zaowocowała kilkoma utrzymanymi w odpowiednim nastroju zajęciami. Prześlizgiwali się więc w pogawędkach Beatlesi, Stonesi czy Simon i Garfunkel, że nawet niektóre mniej muzyczne dziewczyny zaczynały łapać bakcyla.
Mam nadzieję nigdy nie zapomnieć, jak przed świętami bożonarodzeniowymi, wraz z Louisem Armstrongiem śpiewaliśmy "What A Wonderful World", a przecież jakże całkiem niedawno, wraz z triem ELP, przerabialiśmy ich niewesołe "Lucky Man" bądź dla przeciwwagi sympatyczną Doris Day, w jej interpretacji "Que Sera". I tak śpiewająco płynęły nam te zajęcia. Dlatego od teraz tak bardzo za nimi tęsknię.

P.S. Podziękowania dla Ewy, Marzeny, Izy, Oli, Kasi, Halinki, Tereski, Basi oraz obu Maryś. I'll never forget.



 A.M.