poniedziałek, 18 czerwca 2018

PLENTY - "It Could Be Home" - (2018) -








PLENTY
"It Could Be Home"
(KARISMA RECORDS)

****1/2






"It Could Be Home" powinno ukazać się 30 lat temu, jednak z jakiś powodów powstałe wówczas kompozycje trafiły na długie lata do szuflady. Dopiero w 2016 roku Tim Bowness postanowił ponownie dać im szansę, nagrywając je raz jeszcze. Sesje ciągnęły się po rok 2017, ale warto było.
Tak wiele tu odniesień do późniejszych Talk Talk, niedocenianych u nas The Blue Nile, bądź twórczości Davida Sylviana, Daniela Lanois, czy nawet niektórych etapów Bryana Ferry'ego.
Już tylko z uwagi na obecność Tima Bownessa powinni tej płyty posłuchać wszelacy melancholicy. Jego głos mógłby służyć terapeutycznie. Jest w nim spokój, opanowanie, jakaś nieopisywalna błogość i zionące dobro. Nosi w sobie powab chmur i wydaje się lekki niczym Saturn, a więc mógłby się nosić po wodzie.
Płytę otwiera Rolling Stones'owskie "As Tears Go By", choć my tę piosenkę skojarzymy również z uroczej interpretacji Marianne Faiithull. Z okresu, kiedy jeszcze miała czysty głos. Późniejsze różne używki, w tym papierosy, zrobiły swoje. Dzisiaj kaszel Pani Marianny słychać już nawet w Kijowie. Ale powróćmy do "As Tears Go By"... w interpretacji wokalnej Tima Bownessa piosenka przybiera oniryczne odzienie rodem z No-Man, i poza znaną melodią, nic nie przywołuje skojarzeń z rockowym pierwowzorem. Po tak efektownym wstępie, później napotkamy już tylko na dzieła zespołowe panów, głównie Tima Bownessa oraz klawiszowca, gitarzysty, a także programatora perkusyjnego Briana Hulse'a, z niewielką pomocą basisty Davida K.Jonesa oraz gitarzysty Michaela Bearparka.
W "Hide" zrobi się żywiołowo. Oczywiście tak na miarę spowolnionego śpiewu Bownessa. Jednak piosenka zarysowuje się niemal rockowo, szczycąc się fajnym brzmieniem basu pod dawniejszych New Order. Płyta pomału nabiera rumieńców. Kolejnemu w zestawie "Never Needing", rytm nadaje powolny perkusyjny automat, a gdzieś w tle rozbrzmiewają pojedyncze akordy keyboardów, czasem jakieś rozmazane elektroniczne plamy, plus ledwie dostrzegalne skrzypce. Oczywiście bez głosu Bownessa nie byłoby tak pięknie. Dlatego dobrze, że mamy go na wyciągnięcie dłoni.
W "Broken Nights" maestro znowu nas zaczaruje swym natchnionym śpiewem, tyle że perkusja wyda się już nieco bardziej odważna. Tych sześć minut wciągnie bez reszty, sugerując nie koniec dalszych emocji. I takiej muzyki jest tu pod dostatek. Aż po finałowy i tytułowy "It Could Be Home". Ze szczególnym wskazaniem subtelnego piękna w "Foolish Waking" - gdzie gitara Michaela Bearparka bywa równie leniwa, co towarzyszące jej snujące się obłoki elektroniki. Nawet Bowness śpiewa tutaj jakby modlitewnie. To coś pomiędzy No-Man, a zespołami Memories Of Machines i Nosound, z którymi mistrzunio niegdyś współpracował. Chwilę później wyłoni się kolejne efektowne cudo, noszące tytuł "Strange Gods". Równie atmosferyczne, co poprzednik, jednak posiadające bardziej zagospodarowaną przestrzeń - z silniej wyeksponowanym basem, głośniejszym pianinem i wszędobylską elektroniką. Nasz wokalny bohater jednak nieprzerwanie śpiewa kojąco. On już po prostu tak ma, ale nie domagajmy się zmian.
Od całości klimatem odstaje jedynie "Climb". Ten żywy, niemal rockowy kawałek, zupełnie jakby nie z tej sesji. Przydałby się bardziej na jakąś odważniejszą, hałaśliwszą i mniej eksperymentalną płytę.
Jeszcze koniecznie zwróćmy uwagę na a'la Talk Talk'owe organy w "Every Stranger's Voice", a także na idealnie współistniejącą przesterowaną gitarę. W punkcie kulminacyjnym piosenki robi się naprawdę głośno. Nawet King Crimson nie powinni czymś takim pogardzić. Wspaniale, chce się wszystkiego posłuchać raz jeszcze.
"It Could Be Home", to album z ogromem pięknej muzyki. Niby takiej z dziedziny rocka, a przecież tak niewiele mającej z nim wspólnego. 






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"