Stara prawda głosi, że najwięcej wiedzą ci, którzy czegoś nie doświadczyli. Dobrze przecież wiemy Drodzy Państwo, że o rodzinie, o wychowaniu dzieci i o naszej szczęśliwości, najwięcej wiedzą księża kamraci, a na futbolu zna się każdy Polak.
W swoim czasie przez około dwa lata pracowałem jako biurokrata w pewnej Spółdzielni Niewidomych. Mieliśmy tam taką specyficzną kierowniczkę, która czasem bywała obiektem obstrzału ze strony ludzi z działu produkcji. Byli to głównie niewidomi i pech chciał, że dawali kobiecie popalić. Czasem wręcz do boleści wątroby. Kobieta z czasem wyzbyła się wobec nich współczucia i jakiejkolwiek empatii. Fakt faktem, że skurczybyki wiedzieli i "widzieli" absolutnie wszystko, nawet to, czego nasz "zalatany" biurokratyczny dział nie dostrzegał. W gniewie na powyższych inwalidów Pani Iwona zawsze mnie wyczulała: "panie Andrzeju, niech pan uważa, bo choć ślepoki, widzą więcej niż się panu wydaje". Wiem, że nieładnie tak nawet pomyśleć, lecz w wielu przypadkach naprawdę tak było. Tym samym przepraszam za mocny ton, lecz ja tylko pozwoliłem sobie dokleić cytat.
Jako, że byłem jedynie zwykłym "specjalistą do tzw. spraw", nie miałem z nikim starć, jednak kierownikom na zebraniach obrywało się od rządzących firmą, a tym samym poszkodowanym przez los. No cóż, taka firma, taka jej specyfika, dlatego i ja nie wyobrażałem sobie dotrwać w niej emerytury.
Przejdźmy do sedna... nie byłem więc na King Crimson. Nie zobaczyłem, nie posłuchałem, natomiast wszystko wiem. Poruszyłem stołem, a nożyce się odezwały. Na dodatek wczoraj zacytowany Pan Tomek H. ośmielił się napisać kilka słów, które tylko wzmogły polemiki od wszelakich wniebowziętych. Tylko dlaczego mnie się dostaje? Przecież ja tylko pośredniczę. Jak by to rzekł Kaźmirz Pawlak: ja tylko pociągnął.
Ktoś się oburzył, że nie byłem, jeszcze inny ktoś zwrócił uwagę, że w Warszawie w Kongresowej były dwie perkusje (mnie tylko chodziło o samego Bruforda, który zagrał za trzy perkusje!), a jeszcze ktoś inny wyszedł z Sali Ziemi zachwycony, nie wyrażając zgody na zamieszczenie recenzji u Nawiedzonego nawet anonimowo. I wszystkie opinie oraz zachowania bardzo szanuję, bo przecież wywodzimy się z tej samej muzycznej rodziny. Dlatego trzymajmy się. Sprzeczajmy, brońmy swego, jednak nie miejmy za złe, że to, co dla jednego olśniewające, dla drugiego bywa zwykłą kichą. Różnimy się i jest to na swój sposób piękne. Niegdyś z kolegami dokonywałem testów w tematach naszych ulubionych płyt. Polegało to na tym, że każdy miał, dajmy na to z takiego Genesis "Invisible Touch", wybrać swoje dwa naj naj naj fragmenty. Przy czym obie strony deklarowały wszech uwielbienie dla całości dzieła. Lecz ok, dwa ulubione, to dwa i już. Każdy zapisywał dwa tytuły na karteczce, po czym na trzy cztery odsłaniamy, i co wychodziło? A to, że na jednej wypisano: "In Too Deep" i "Throwing It All Away", a na drugiej tkwiło: "Tonight, Tonight, Tonight" plus "Domino". A przecież chwilę wcześniej padły zapewnienia, że tak samo uwielbiamy dany album. Niby tak samo, a jednak inaczej.
Przez powyższy przypadek spróbowałem wyjaśnić, jak może na nas działać nazwa "King Crimson". Acha, i jeszcze jedno: jeśli powiadam, że ten cudowny zespół nie fascynuje mnie od płyty "Discipline" wzwyż, to taki jest stan faktyczny. Nie bardzo więc potrzebuję zapewnień, że tkwię w błędzie, i że muszę koniecznie naprawić swoje złe myślenie. Tym bardziej, że wiem co czuję i nikt tego nie może wiedzieć lepiej. Na dobitkę dodam, że pomimo mego malkontenctwa nadal kupuję płyty Roberta Frippa & Co., nawet jeśli nie wszystkie. W chałupie trzymam na półce wszystkie dzieła studyjne, czasem nawet spoza objęć nazwy King Crimson, do tego pieszczę sporo koncertów z okresu 69/74, choć nie brzydzą mnie koncerty z mniej lubianym składem, czyli z Adrianem Belew czy nawet z Bogu ducha winnym Jakszykiem. Należę wszak do tej grupy ludzi, która nigdy nie krytykuje bezpodstawnie. Zawsze posłucham zanim się opowiem po którejś ze stron. Nie jestem z tych, którzy biadolą na Phila Collinsa, a nie znają "...And Then There Were Three". Choć to zły przykład, albowiem mowa o płycie genialnej !!!
Dostałem kolejnego karmazynowego maila. Tomek Szmajter o wczorajszym koncercie King Crimson napisał:
Bardzo pięknie dziękuję Tomkowi. Gdyby ktoś pomyślał, że Tomek po uszy tkwi tylko w barwach purpury, to oto dowód, że tym razem dał się przefarbować na karmazyn.
Prawdopodobnie będzie jeszcze jedna recenzja, tylko czekam na zgodę Autora na jej udostępnienie. Proszę piszcie Kochani, śmiało śmiało...
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
W swoim czasie przez około dwa lata pracowałem jako biurokrata w pewnej Spółdzielni Niewidomych. Mieliśmy tam taką specyficzną kierowniczkę, która czasem bywała obiektem obstrzału ze strony ludzi z działu produkcji. Byli to głównie niewidomi i pech chciał, że dawali kobiecie popalić. Czasem wręcz do boleści wątroby. Kobieta z czasem wyzbyła się wobec nich współczucia i jakiejkolwiek empatii. Fakt faktem, że skurczybyki wiedzieli i "widzieli" absolutnie wszystko, nawet to, czego nasz "zalatany" biurokratyczny dział nie dostrzegał. W gniewie na powyższych inwalidów Pani Iwona zawsze mnie wyczulała: "panie Andrzeju, niech pan uważa, bo choć ślepoki, widzą więcej niż się panu wydaje". Wiem, że nieładnie tak nawet pomyśleć, lecz w wielu przypadkach naprawdę tak było. Tym samym przepraszam za mocny ton, lecz ja tylko pozwoliłem sobie dokleić cytat.
Jako, że byłem jedynie zwykłym "specjalistą do tzw. spraw", nie miałem z nikim starć, jednak kierownikom na zebraniach obrywało się od rządzących firmą, a tym samym poszkodowanym przez los. No cóż, taka firma, taka jej specyfika, dlatego i ja nie wyobrażałem sobie dotrwać w niej emerytury.
Przejdźmy do sedna... nie byłem więc na King Crimson. Nie zobaczyłem, nie posłuchałem, natomiast wszystko wiem. Poruszyłem stołem, a nożyce się odezwały. Na dodatek wczoraj zacytowany Pan Tomek H. ośmielił się napisać kilka słów, które tylko wzmogły polemiki od wszelakich wniebowziętych. Tylko dlaczego mnie się dostaje? Przecież ja tylko pośredniczę. Jak by to rzekł Kaźmirz Pawlak: ja tylko pociągnął.
Ktoś się oburzył, że nie byłem, jeszcze inny ktoś zwrócił uwagę, że w Warszawie w Kongresowej były dwie perkusje (mnie tylko chodziło o samego Bruforda, który zagrał za trzy perkusje!), a jeszcze ktoś inny wyszedł z Sali Ziemi zachwycony, nie wyrażając zgody na zamieszczenie recenzji u Nawiedzonego nawet anonimowo. I wszystkie opinie oraz zachowania bardzo szanuję, bo przecież wywodzimy się z tej samej muzycznej rodziny. Dlatego trzymajmy się. Sprzeczajmy, brońmy swego, jednak nie miejmy za złe, że to, co dla jednego olśniewające, dla drugiego bywa zwykłą kichą. Różnimy się i jest to na swój sposób piękne. Niegdyś z kolegami dokonywałem testów w tematach naszych ulubionych płyt. Polegało to na tym, że każdy miał, dajmy na to z takiego Genesis "Invisible Touch", wybrać swoje dwa naj naj naj fragmenty. Przy czym obie strony deklarowały wszech uwielbienie dla całości dzieła. Lecz ok, dwa ulubione, to dwa i już. Każdy zapisywał dwa tytuły na karteczce, po czym na trzy cztery odsłaniamy, i co wychodziło? A to, że na jednej wypisano: "In Too Deep" i "Throwing It All Away", a na drugiej tkwiło: "Tonight, Tonight, Tonight" plus "Domino". A przecież chwilę wcześniej padły zapewnienia, że tak samo uwielbiamy dany album. Niby tak samo, a jednak inaczej.
Przez powyższy przypadek spróbowałem wyjaśnić, jak może na nas działać nazwa "King Crimson". Acha, i jeszcze jedno: jeśli powiadam, że ten cudowny zespół nie fascynuje mnie od płyty "Discipline" wzwyż, to taki jest stan faktyczny. Nie bardzo więc potrzebuję zapewnień, że tkwię w błędzie, i że muszę koniecznie naprawić swoje złe myślenie. Tym bardziej, że wiem co czuję i nikt tego nie może wiedzieć lepiej. Na dobitkę dodam, że pomimo mego malkontenctwa nadal kupuję płyty Roberta Frippa & Co., nawet jeśli nie wszystkie. W chałupie trzymam na półce wszystkie dzieła studyjne, czasem nawet spoza objęć nazwy King Crimson, do tego pieszczę sporo koncertów z okresu 69/74, choć nie brzydzą mnie koncerty z mniej lubianym składem, czyli z Adrianem Belew czy nawet z Bogu ducha winnym Jakszykiem. Należę wszak do tej grupy ludzi, która nigdy nie krytykuje bezpodstawnie. Zawsze posłucham zanim się opowiem po którejś ze stron. Nie jestem z tych, którzy biadolą na Phila Collinsa, a nie znają "...And Then There Were Three". Choć to zły przykład, albowiem mowa o płycie genialnej !!!
Dostałem kolejnego karmazynowego maila. Tomek Szmajter o wczorajszym koncercie King Crimson napisał:
"Wczorajszy
koncert KCR nieprawdopodobny, zdaniem zatwardziałych fanów powinien
znaleźć się na płycie. Islands - magiczne, zamiast partii trąbki pięknie
rozegrany saksofon Collinsa, uwielbiam takie podmiany. Jakszyk
rzeczywiście wokalnie najmniej interesujący ze wszystkich wokalistów KCr
w dziejach, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz 😉 Niesamowite
bombardowanie dźwiękami w miksie "Radical Action II" i "Level Five", Collins w
Schizofreniku dosłownie wypluwał płuca - zaangażowanie 110%. Z
perkusistów ciut chyba odstawał Jeremy Stacey, ale to wrażenie
subiektywne, bo jednak jakby nie był dobry, to nie grałby tu już trzeci
sezon. Mastelotto to coś pomiędzy Bonhamem (uderzenie) i Jamie Muirem
(przeszkadzajki, gadżety, blachy i Bóg wie co jeszcze). Harrison -
finezja godna Bruforda plus lekkość i melodyjność gry (i mega solówka w
Schizofreniku😨). Zgranie całej trójki bajeczne. Tak więc NIE - King
Crimson NIE skończył się na Red, ten zespół tam się dopiero zdefiniował,
a ewentualny koniec nastąpi z odejściem Mistrza Roberta... A to, że
koncert obył się bez zbędnych podziękowań i zapowiedzi - po co? When we
have nothing to say, it's better to say nothing - jak mawia Mistrz. Na
koncert przychodzimy dla Muzyki! W Dolinie Charlotty na Dylanie też tego
nie było, a magię w powietrzu można było kroić nożem. Wczoraj tak samo i
nie jest to tylko moje zdanie. Tyle na razie - możesz cytować z
nazwiskiem 😉. Jak mawiała nasza Noblistka - "Życie czasami bywa znośne"
:)
PS. Ale granie Epitaph i In the Court... mogliby już sobie naprawdę odpuścić..."
PS. Ale granie Epitaph i In the Court... mogliby już sobie naprawdę odpuścić..."
Prawdopodobnie będzie jeszcze jedna recenzja, tylko czekam na zgodę Autora na jej udostępnienie. Proszę piszcie Kochani, śmiało śmiało...
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"