Pięć godzin pod władaniem radiowego eteru to niezły wyczyn. Maraton, wręcz. Wie to każdy ludzki nadajnik, w pocie czoła solówkujący do mikrofonu. Bo radio to nie przelewki. Oprócz niesionej misji, także odpowiedzialność. Nie uchylę radiowej kuchni, ale uwierzcie Drodzy Państwo, prowadzenie autorskiej audycji wymaga wszystkiego: pomysłu, realizacji, wykonawstwa, czujności i precyzji. Na krzesełku przy konsolecie jest się inspicjentem, aktorem, wodzirejem i kim nie tylko. Aktywne tworzenie blisko pół tuzinagodzinnej audycji uprasza się o co najmniej: "dziękuję, dobrej nocy, do usłyszenia". Tak wygląda zapłata, aplauz po zakończonym przedstawieniu. Po dwudziestu dziewięciu latach pracy za sitkiem cenię to sobie najbardziej. To coś, co rekompensuje samofinalizację każdego spektaklu. Zakup płyt, transport w obie strony, do- oraz z radia, plus czas na posortowanie muzyki, tematów wokół, niekiedy potrzebne notatki i jeszcze tam...
Krzysiek Ranus zadzwonił i poprosił o zagospodarowanie jego godzinki. Godziny, nie godzinki. Ach, te zdrobnienia. Nie cierpię ich, jak i coraz powszechniejszych w naszym języku ugrzecznień, typu: tu dodałam sosiku do mięska, potem cebulkę i chlebek. No wkurwia mnie to strasznie. Tak, tak właśnie. Nie wnerwia, nie wkurza, wkurwia. Ot, stosowne do mych odczuć określenie. Facet z facetem nie umawia się na wódeczkę, tylko wódę. Nie na piwko, a piwo. Chyba, że jest miernotą i po jednej butelce pięcioprocentowego sikacza wygaduje głupoty. No to, dodam jeszcze, trzęsie mną na: "miłego dnia". Jakaś plaga, wszędzie to cholerne: życzę miłego dnia. Przywędrowało wraz z halołyn i walę tynki, trzyma, nie puszcza, przemieszcza się, buduje kolejne gniazda i żeremie.
No więc, godzina za Krzyśka, który być może za tydzień swemu odbiorczemu gronu wyjaśni absencję. Wziąłem ten czas, ale postanowiłem bez szumu, po prostu niczego nie reklamować. Nie przeć. Kto się załapie, okay, nic na siłę. Nie jestem korporacyjny. Tabelki, wykresy... nie dotyczą. Mogę pozwolić sobie na im mniej, tym przytulniej i niezależniej - że się tak wyrażę. Chyba, że spadnie mi do zera, wówczas po mnie.
Zapytałem Pana bluesowego, czy ma jakieś co do repertuaru życzenia, no i padło: masz coś z jazzu? Po czym dodał: wiesz, ostatnio więcej go słucham, szczególnie z gramofonu. Uwierz, jak dobrze brzmi. Nie przeczę, jakość jakością, ale u mnie liczy się tylko muza. Owszem, lubię dobre stereo, i takie mam, jednak bez przesady, nie pójdę w audiofilstwo, ani w sprzyjający mu jazz, ponieważ to nie mój świat, by ze szklanką ślęczeć przy głośnikach. Poza tym, mam rock'n'rollową naturę i nie po drodze mi z awangardą fortepianu lub pijanymi saksofonami. Ale ale... jazz rock, to już jak najbardziej! I tutaj, im starszy, tym lepszy.
Masz Oscara Petersona? - dobił mnie Pan bluesowy. A potem tych dobitek było jeszcze kilka, albowiem z ust długowłosego brodacza padały obnażające me słabości tematy. Było nie było, jak na me całkiem bogate płytowe złoża, wręcz nie przystoi. Oznajmiłem: u mnie jazz, to Glenn Miller, Louis Armstrong albo stara w tej dziedzinie gwardia rocka, typu Colosseum, If, Chicago... I tu się Krzysiek zaciął, szybko pojął, o jazzie z Andym nie pogadam, żaden on dla mnie partner. A już całkiem Was zaskoczę, z Krzyśkiem ogólnie gada nam się dobrze, niekiedy nawet bardzo, i zazwyczaj długo, bardzo długo. Jesteśmy na etapie znajomości, że kiedy na wyświetlaczu telefonu wyświetla mi: "Ranus", wiem, nie będzie to tylko jedno zdanie i wcale niekoniecznie o muzyce, o czym można by sądzić. A że fascynują nas inne rytmy drżę, czy Ranusowi Słuchacze zaakceptowali me wczorajsze wystąpienie, i czy dowleczony przeze mnie na Rocha jazz/rock, w tonie Chicago, Chase lub Blood Sweat & Tears, przeszedł bluesmanom bez popitki. Póki co, reklamacji brak.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"