czwartek, 5 października 2023

nienawiść, gdyby się skończyła

Podziękowałem Sisterce za niewychodzącego z kompaktu Iana Huntera. Napisałem: wspaniała, mądra, rock'n'rollowa płyta. Trochę nieprecyzyjnie, wszak mamy tu także trzy ballady, w tym dwie genialne. I jeszcze, że: to 84-letni Artysta, którego formę oceniam na tuż po czterdziestce.
Dla przypomnienia, Ian Hunter - wokalista, gitarzysta, czasem pianista. Na tej płycie częściej wokalista/pianista, niż wokalista/gitarzysta, co zdałoby się sugeruje okładka. W przeszłości dowodził angielskimi Mott The Hoople, których piekielnie lubię, choć najszczególniej uwielbia ich ex-singer Great White, Jack Russell. I dziwić tylko może fakt, że nikt obu tych panów dotąd nie zeswatał, bo byłaby z tego płyta, że hej.

Spójrzcie Drodzy Państwo na to okraszone żółcią zdjęcie. Szczególnie na sam dysk (wytłoczony w Meksyku!, choć płyta Made in USA), i na wytwórnię! Tak tak, dobrze widzicie - Sun. A konkretniej: Sun Record Company. Wciąż działają. Od 71 lat. Firma pamiętająca najwcześniejsze dokonania Elvisa Presleya i Johnny'ego Casha, i za nic niemyśląca o bujanym fotelu i filcowych paputach.
Że tak na chwilę odejdę od Huntera, Elizabethka kupiła bracholowi ponad dwieście kompaktów! Wyszarpała na ichniejszych wyprzedażach garażowych. Bardzo popularnych i 'rojowiskowo' okazyjnych. U nas okazji nie ma, tam są. Ameryka bogata, stać ich na cenową symboliczność, jeśli w chałupie bądź garażu zalega. Zdobyła Ela dużo country i musicali. Wspaniale, nareszcie odskocznia od rocka. Duża i ciężka paka, więc popłynie statkiem. Może do gwiazdki kurier naciśnie na domofon.
Sisterka zapytała, czy wolę Metallic'kę czy AC/DC? Podobno widziała bombowe z nimi czapki na zimę. W zgodzie z sumieniem podziękowałem na nie. Zbyt popularne, w t'shirtach z tymi kapelami latem chodzą wszyscy, a ja nie jestem wszyscy. Wolałbym coś odrobinkę mniej oczywistego. Z Metallicką biega każdy dzieciak, któremu zechce się zamanifestować przynależność do metalu, zaś AC/DC wbijają na siebie wszyscy ojcowie, starsi wujowie, co też świeżo upieczeni dziadkowie. Jednymi słowy: dziady. Ale czapeczkę/czapesiunię, by było modnie w zdrabnianiu, przyjąłbym takową z logo np. Meat Loafa, Alice'a Coopera albo Beatlesów. Ci ostatni, niby tacy oczywiści, a w przyrodzie to już niemal gatunek pod ochroną. Dlatego miło posłuchać w jednym kawałku Ringo Starra na najnowszym Ianie Hunterze. Dzieje się tak w piosence "Bed Of Roses". Takiej, wyczuwam dla Huntera retrospektywnej i skonstruowanej w formie epickiej, choć ku niezgodzie dla tej formy songu, z naznaczonym refrenem.
Goście gośćmi, jest ich tu multum i fajnie, że są, na pewno wzmacniają produkt i lidera morale, jednak najważniejszy repertuar, wykonanie i przekaz. A tu wszystko działa i jest przynajmniej kilka przepięknych melodii, jak we wspomnianym już "Bed Of Roses", co również wolniźnie opartej o Pablo Picassa "Guernica", czy jak na razie moim numero uno, balladzie "Angel" ("... kiedy myślę o aniele, myślę o tobie ..."). I jest jeszcze jeden numer, który skopie tyłki rozpanoszonemu brakowi empatii. Ostatnio na dobranoc Nawiedzonego Studia, w podobnej materii, cytatem zajechał Ozzy, który w starawym "Shot In The Dark", gdzieś pomiędzy wierszami, wyartykułował: "nigdy nie dbam o ludzi, którzy nienawidzą". A teraz Ian Hunter spłodził rock song "I Hate Hate", odnoszący się jak najbardziej do tu i teraz, do fali hejtu, w necie lub polityce, czy też z uwagi na kolor skóry, odmienne myślenie, kochanie, popieranie bądź negowanie maseczek i jeszcze wielu innych ku nienawiści aspektów: "... czyż nie byłoby wspaniale, gdyby skończyła się nienawiść ...".

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"