Jakoś ostatnio, w jednym z niesieciowych sklepików, w gablocie ze starym rockiem wypatrzyłem brakujący album BTO z 1984 roku. Zaskoczyła mnie cena, ledwie trzydzieści dziewięć złotych, no i ewidentnie nieoryginalne pudełko, natomiast sama książeczka jak najbardziej okay. Żaden lewus. No przecież wiadomo, kupiłem i uradowany dobijam do domu, włączam odtwarzacz, szuflą zapodaje dysk, ale zanim wcisnąłem 'play', coś skłoniło luknąć na płyty nadruk, a wtedy... Kurde felek, też BTO, lecz inny tytuł. Zamiast spodziewanego albumu, na widełkach trei zacumował ich debiut. Rozczarowanie. Niech to kule. Nie tego się spodziewałem. Tym bardziej, iż zakup zakontraktowany w sklepie niby dla koneserów/kolekcjonerów. Sądziłem, że każdą płytę bierze się tam pod lupę, zanim wystawi na półkę, a tu taki ambaras. Na tym nie koniec, w koszu z winylami, za niewiarygodną taniochę, wyłowiłem leciwą reedycję albumu The Allman Brothers Band "Brothers And Sisters". Taki tytuł za psie pieniądze, co to się dzieje, czyżby właścicielowi sklepu skapnęło się wysprzątanie czyjejś chałupy przed remontem? Zdarza się. Prowadziłem sklep, więc wiem. Z piętnaście lat temu wyhaczyłem parkę wózkarzy, którzy taśtali ok. trzystu, może nawet ze trzysta pięćdziesiąt winyli, głównie z polskim rockiem, ale i rodzimym jazzem, do tego ogrom ruskich, polskich, bułgarskich, enerdowskich i czechosłowackich licencji. Zapytałem: ile panowie chcecie za tę przyciężkawą dla was makabrę? Po spragnionych ryjkach spostrzegłem, że kilka win leśnych owocowych powinno temat dopiąć. Ile dasz kierowniku? - padło z ust jednego. Za całość zaoferowałem dwie stówy. Od razu na ich twarzach zarysowała się złota polska jesień. Przyklepane, zaklepane. Wszyscy zadowoleni. Kochani, ile tam było skarbów! Nie chcę nikogo rozzłościć, wszak w każdym drzemie odrobina zazdrości, więc oszczędzę szczegółów. Wyszedłem do przodu już tylko przy pierwszej od brzegu płycie. Pierwsze, monofoniczne tłoczenie kwintetu Andrzeja Trzaskowskiego (tak tak, ojca obecnego prezydenta Warszawy), albumu z 1965 roku, skosiłem za nią sto osiemdziesiąt złotych. Aż i tylko. Dzisiaj dostałbym jeszcze raz tyle. Dodam, iż większość płyt miała stan menniczy, więc nie musiałem się silić na aukcyjne opisy, całość stała gwarancją najwyższej jakości. Ze sto płyt sprzedałem w tydzień, a reszta sobie spokojnie pracowała przez rok, może dwa. Tak więc, to tylko jeden z przykładów, jak dało się jeszcze niedawno wyciągać gruby szmal u świtu winylowego renesansu. Potrzebne było trochę szczęścia, a mnie nie ominęło, więc dobrych kilka razy udało mi się sprawę wykorzystać. I to też jedno z moich zwycięstw. Ale... powróćmy do owego sklepiku. Otworzyłem w jego temacie lufcik, tak też temat należy dopiąć. Otóż, sprawa BTO zakończyła się dopłaceniem dwóch dych do zakupu innego CD, a konkretnie najnowszych Mystery. Ku memu zaskoczeniu, nad wyraz udanych. Szczególnie końcówka albumu, dwa ostatnie numery: suita "Is This How The Story Ends?" oraz prześliczny jej przedmówca, pięciominutowe "Homecoming". Najładniejsi Mystery od lat. Takie pierwsze wrażenie, bo dopiero przebijam albumu błonę dziewictwa. A przecież, od dawna nie ma w Mystery Benoit Davida. Kiedyś głównie dla niego kupowałem ich płyty. Wcale nie dla szefa, Michela St-Pere'a.
No i jeszcze sprawa Allman Brothers. Niska cena wytapiała podstęp, czułem, że jest coś nie tak, ale się podkusiłem. I na pierwszy rzut oka... Sprawa rypła się dopiero na talerzu gramofonu. Już podczas pierwszego numeru pyk, pstryk i poszła igła z pół centymetra ku nalepce. No to raz jeszcze, od początku, no bo może źle igła weszła w rowek i stąd całe zamieszanie. Ale nie, znowu to samo. Przyjrzałem się winylowi, wcześniej zakładając okulary (bez nich ni rusz), do akcji wkroczyły także palcowe opuszki, po czym zaczęło się macanko, oglądanko, i tak po nitce do kłębka, aż wylazło. Grudka jakaś. Twardo się trzyma, jakby była na klej i za nic nie chce ustąpić. Chwyciłem więc za specjalistyczny płyn, porządnie całość po obu stronach przemyłem, obowiązkowo po owej czynności chwilę odczekałem, tak, by chemia odparowała, i dawaj na talerz. Od ręki ustąpiły pyki, przeskoki, po prostu ktoś płytę przede mną nieźle zapaskudził, a panom w sklepie najwyraźniej nie chciało się poświęcić dla niej czasu i zapewne problemu dochodzić, więc, zamiast wystawić za stówę, zadowoliło ich trzy i pół dychy. No i gitara! Być może wyłowili to za złotówkę lub pięć, więc i tak są do przodu. Inna sprawa, ja jeszcze bardziej.
Przy okazji zahaczę o pogodę. Lubię pomarudzić, gdy ciepło odchodzi. Tworzę sobie grunt pod tę cholerną polską jesień, zazwyczaj zimną i wilgotną. A to, że ponoć jutro ma się na chwilę poprawić, tego tekstu nie dotyczy. Bo wiecie Państwo Drodzy, my z Tomkiem Ziółkowkim wielbimy tę cieplejszą wiosnę, od maja wzwyż, a jeszcze bardziej lato. Do tego, nie jak na inteligencików przystało góry, szlaki i potoki, my optujemy za morzem, do tego tak się złożyło, iż nasze kobietki też mają się ku sobie. Oooo, jak dobrze, bo niektóre 'szczęścia' moich kumpli, to nierzadko obraz pomiędzy płaczącymi dziećmi a rapem. I w tym oto miejscu pozwolę sobie - bodaj z wczoraj - wspomnianego Tomka (tak przy okazji, byłego przecież realizatora mojej audycji) zacytować: "ale mnie wkurzali ludzie, którzy ostatnio mówili, że już za długo jest ciepło". He he he, Tomku drogi, a jak mnie wkurzają. W lodówkach bym głupotę pozamykał. Poza tym uważam, iż większość z nich to zwykłe złośliwe mendy, wiedzące, jak osobiście lubię Słońce, lato, uśmiech z tym związany, więc wielu z nich celowo próbuje ten uśmiech zmazać. Zwyczajnie piękną porę roku obrzydzić. Sretetete. Unikam, na zaczepki nie odpisuję, wódy też się z takimi nie napiję. Z tymi, co na PiS i Konfę, tym bardziej.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"