WARMRAIN
"Back Above The Clouds"
(RAIN RECORDINGS)
***
- utwory "Here Comes The Rain Again" oraz "Absent Friends" *****
Korciło mnie, by poniższy tekst rozpocząć słowami: debiutująca grupa Warmrain... I choć faktycznie mamy do czynienia z albumowymi nowicjuszami, to przecież ci tylko teoretycznie wschodzący Brytyjczycy skrywają już na swoim koncie wydaną przed ośmioma laty ep-kę. W dodatku, z utworem "Absent Friends", który jak całe to 2-płytowe dzieło dowodzi, stoi jednym z najjaśniejszych w ich dorobku momentów.
Ile by jednak na "Back Above The Clouds" kompozycji nie zebrano, całość zapamiętamy przede wszystkim z uwagi na niesamowicie scoverowany przebój Eurythmics "Here Comes The Rain Again" ("... deszcz, który nadejdzie, spadnie na mnie niczym wspomnienie, niczym nowe uczucie..."). Utwór także promowany ep-ką, tyle, że strumieniową i w znacząco okrojonej wersji. Na tym nie koniec, albowiem ta w mojej opinii najatrakcyjniejsza kompozycja, pojawia się tutaj w roli albumowego bonusu. Nie znajdziemy jej w spisie podstawowej setlisty, a jedynie pod cyferką nr "8" na 7-utworowym pierwszym dysku. Czyli po ostatnim pełnoprawnym nagraniu "Metamorphosis", po którym trzeba jeszcze odczekać w ciszy ponad minutę. Gdyby więc po zakończeniu tego nagrania pochopnie pilotem nadusić "stop", nigdy nie poznalibyśmy najpiękniejszego fragmentu płyty.
Koniecznie trzeba posłuchać. Trudno za pomocą słów będzie przekonać sympatyków rocka progresywnego o jego nowej sile, o wyjątkowości. Annie Lennox z Davem A. Stewartem powinni być dumni z zawiązania tak wielopokoleniowej kompozycji, która tylko z pozoru w swojej epoce przylegała klimatem do rozlegle rozsianych twórców nowego romantyzmu, bądź modnego wówczas syntezatorowego popu. Dzisiaj z tą piosenką można zrobić wszystko, nawet wbić ją w szaty Porcupine Tree, Anathemy czy Pink Floyd, i nikogo nie obrazić. Prawdziwe cacuszko, którego mogę słuchać zapętlenie, bez względu na okoliczności. Bezsprzecznie jeden z utworów tego roku, któremu tylko nieco ustępuje wspomniany już "Absent Friends". Dlatego trochę żałuję, że choć całego albumu słucha się z przyjemnością, to jednak nie świeci on już podobnym blaskiem w jakimkolwiek innym fragmencie. Podobnie jak smuci też fakt, iż sam zespół nie daje wiary w bystrość pozyskiwanego odbiorcy, skoro na swojej oficjalnej internetowej stronie tak skrupulatnie stara się opisać własną muzykę, włącznie z odniesieniami do inspiracji konkretnymi artystami. To coraz powszechniejsze zjawisko, niestety zbyt sugestywne, by dać szansę na rześkość umysłu odbiorcy, który może sam zechciałby zarzucić własnymi skojarzeniami.
"Back Above The Clouds" mówiąc w skrócie, jest concept albumem, którego konkluzją odbudowa siebie oraz naszego życia. Nasz bohater to, co przeżywa, wszystko zapisuje, wreszcie w żurnalach publikuje, a my poznajemy tego fragmenty, którymi właśnie poszczególne kompozycje.
Warto też wspomnieć o gościnnym udziale perkusisty Craiga Blundella (tego od Stevena Wilsona) oraz gitarzysty Areny, It Bites czy Lonely Robot, Johna Mitchella. Jednak licho wie, w których fragmentach płyty mamy z nimi przyjemność, gdyż albumowa książeczka w tej kwestii milczy.
Warmrain nie dorobili się jeszcze wiekopomnego repertuaru, ale na pewno mogą pogrozić palcem skrywanych możliwości, które zapewne eksplodują dopiero przy trzeciej lub czwartej płycie. Na razie zabrakło muzykom czasu, by popracować nad melodiami oraz potrzebną w tym gatunku dramaturgią. Na plus jednak oddaję Warmrain, iż nie są nadęci jak większość przedstawicieli polskiej sceny art-rockowej.
P.S. Całuję stópki Piotrka "nie tylko maszyny są naszą pasją", bowiem tylko jego zasługą dotarcie do tej muzyki. Ale przed Piotrkiem rzadko który nowy artysta się uchowa.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"