piątek, 12 lipca 2019

MARK KNOPFLER - "Ergo Arena", Gdańsk/Sopot - czwartek, 11 lipca 2019 r.

W środę 26 czerwca roku trwającego otrzymałem takiej oto treści sms: "Dobry wieczór :) Próbuję się do Pana dodzwonić, ale nie mam szczęścia. Z przyczyn niezależnych ode mnie nie mogę pojechać na koncert Marka Knopflera (czwartek 11 lipca, Ergo Arena Gdańsk). Może miałby Pan ochotę i możliwość pojechać i posłuchać? Z przyjemnością podaruję Panu bilet :) Pozdrawiam serdecznie ....". Co za propozycja! Skąd znam Panią Olę? - zachodzę w głowę. Słuchaczka, a może poznaliśmy się w innych okolicznościach, tylko mój stary czerep nie daje pamięcią zawrócić do właściwej przystani. Głowię się, w końcu przestaję, przecież najzwyczajniej jakaś dobra duszyczka nie podoła, więc pomyślała o mnie. Ciesz się bracie i dziękuj losowi, że otaczasz się TAKIMI ludźmi.
Pani Ola, z powyższego powodu, musiała jeszcze przepisać bilet na moje nazwisko, a o czym do niedawna nie miałem pojęcia, również za tego powodem uiścić dodatkową opłatę. Do krainy szczęścia wyjściowa wartość biletu 330 zł, plus co jeszcze krwiopijcza agencja koncertowa nakaże za extra transfer dorzucić. Hmmm, a ja dla Pani Oli w podzięce miałem tylko czekoladę, i to jeszcze mam nadzieję nienadgryzioną - czego z wrażenia
nawet nie pomyślałem sprawdzić. Jest taka możliwość. Moja Mundi potrafiła niekiedy płatać figle i podjadała mi z nienapoczętych tabliczek po kosteczce, a niekiedy i dwie, po czym zawijała do stanu początkowego, jak gdyby nigdy nic. Dopiero po spotkaniu z Panią Olą przyszło mi na myśl, czy aby na pewno czekolada była nienaruszona. Ach, byłaby wtopa, że aż strach pomyśleć. Drobniutka i na chłopca ścięta młodziutka dama pomyślałaby, co za prostak - i nie miałbym nic na swoje usprawiedliwienie.
Zanim jednak "zakontraktowałem" deklarację wyjazdu do Gdańska/Sopotu, rzuciłem Korfantemu wyzwanie: masz ochotę pojechać? Jeśli tak, nabądź bilet, o ile jeszcze się załapiesz. Udało się, Korfanty skrobnął na ostatni gwizdek całkiem dobre miejsce, choć w stosunku do mojego, już w nieco mniej wykwintnym sektorze.
Wreszcie wszystko dopięte, jedziemy. Znowu trochę jakimiś krętasami, choć ostatnie ponad sto kilosów zdecydowanie prędkościodajną autostradą. Mimo tego, i tak dotarliśmy na styk. Po sporym korku w okolicach Ergo Areny auto udało się zaparkować dopiero na kwadrans przed zaplanowanym na dwudziestą wydarzeniem. Na szczęście żadnych kolejek przy wejściach do poszczególnych sektorów. Szybko, sprawnie, tak więc na przydzielonym krzesełku posadziłem tyłek o 19.50, a o 19.57 zakulisowy spiker oznajmił, że Mark Knopfler pojawi się na scenie za pięć minut. Co, już za pięć minut? Jejciu, czyli już za chwilę, za chwileczkę.... A tu jeszcze ludzie się przemieszczają, szukają swych miejsc, ogólnie panuje lekki rozgardiasz. Nic to, ja już siedzę i czekam. Wreszcie światła gasną, i..... i wchodzą. Cała orkiestra. Mistrz nad mistrzami i dziesiątka jego instrumentalnych
wybrańców. Jako, że od dziesięciu w składzie rysuje się oficjalna orkiestra, tak też na scenie Ergo Areny zainstalowała się właśnie takowa. I ruszyli. Najpierw "Why Eye Man". Zaskakujący początek, bo ani to numer z ostatniego "Down The Road Wherever", ani też potęga-klasyk z objęć Dire Straits. Fajny i zawsze przeze mnie lubiany "Why Eye Man" dobry na rozruszanie kości, lecz tyle i nic więcej. Następny "Corned Beef City" też skrywa w sobie prostą rockową otoczkę pod Dire Straits, choć wywodzi się z rozwlekłego solowego "Privateering". Wszystko fajnie, ja już się dobrze bawię, lecz wiem, że chyba nie tego oczekuje wypełniona po brzegi sala Ergo. Sprawdzam więc nagłośnienie - naprawdę dobre, widoczność także, ale... No właśnie, zdjęcia nie wychodzą. Kompletnie. Światła proste, ich liczebność jednak spora, a na samego Knopflera bezustannie padają dwa reflektory, które stają kością w gardle mego smartfona. Zamiast wyrazistej sylwetki wychodzi jakaś biała łuna, w której domyśle bohater wieczoru. Niestety, nie idzie uciąć choćby jednego, w miarę wyraźnego zdjęcia. Myślę sobie, pies drapał, będzie bez fotek. Słuchacze będą musieli uwierzyć w mą opowieść i przylegające ku niej zapewnienia. Zajmuję się więc przeżywaniem koncertu, zamiast durnym smartfonem. A tu uwaga, bo właśnie wyłania się "Sailing To Philadelphia". Boże, jak ja kocham tę balladę. Jakże delikatnie i wrażliwie śpiewa ją Mark, a wszystko w asyście orkiestry, w której trębacz, saksofonista, bębniarz - niekiedy dwaj, do tego klawiszowiec - tu też dwaj, w tym m.in. DireStraits'owski Guy Fletcher - no i reszta ferajny. Jest bosko, mistycznie, folkowo i swingująco. A wszystkiemu przewodzi najpiękniej narracyjnie śpiewający rockman świata, którego mógłbym słuchać bez końca. Jego niepowtarzalny styl przyprawiałby mnie o ciarki nawet, gdyby śpiewał o nadużywaniu alkoholu, szkodliwości palenia tytoniu lub rąbiącego śluzówki żołądka nadmiernego dawkowania oczyszczonej sody.

Uprzedzę Państwa zapytania. Czy było "Brothers In Arms" i "Sultans Of Swing"? Nie, nie było, ale i tak było genialnie! Uwierzcie Kochani, albo nie, choć lepiej uwierzcie. Szczęściarz ze mnie. Co za rok ten "dwatysiącedziewiętnasty". Zapamiętam go jako szczególny, a nawet najszczególniejszy. Rok hurtowo spełnianych marzeń, marzeń dotąd nieosiągalnych. Teraz cegiełkę, a raczej bryłę, dołożyła do nich Pani Ola. Nawet nie wiem, jak Jej podziękować. Pani Oleńko, gdy już będę bogaty, kupię Pani dom z basenem w Beverly Hills i zaproszę na inny koncert Marka Knopflera. Być może już podczas kolejnego tournee. Serio, ma to Pani u mnie. I jeszcze wręczę bukiet róż, choć do mojej osobowości kwiaty średnio pasują.
Wróćmy do Ergo Areny. Po "Sailing To Philadelphia" poszły ze sceny klasyki Dire Straits "Once Upon A Time In The West" oraz "Romeo I Juliet", a tuż po nich nareszcie dwa numery z najnowszego "Down The Road Wherever". A konkretnie, jeden z moich faworytów, delikatna country'ująca ballada "My Bacon Roll" (ależ to piękna melodia!) oraz inna ballada, króciutka "Matchstick Man". I nikt ze zgromadzonych jeszcze w tamtej chwili nie wie, że już więcej tej płyty Mark Knopfler podczas tego wieczoru nie tknie. Nie ma co liczyć na moje ulubione "One Song At A Time". Eee, nieważne. Dosłucham w domu, już po powrocie, z kompaktu.
Maestro przeplata piosenki z różnych okresów. Dosłownie muska o starsze solo albumy. Wyciąga po jednym, niekoniecznie najbardziej przebojowym kawałku. I tak, pojawi się jeszcze "Postcards From Paraguay" (album "Shagri-La"), "Speedway At Nazareth (album "Sailing To Philadelphia") czy "Heart Full Of Holes" (album "Kill To Get Crimson"), ale też DireStraitsowe "Your Latest Trick" czy "On Every Street". Przy tym ostatnim myślałem, że z wrażenia wyrwie mi serce. Gdy maestro budował napięcie tej genialnej kompozycji, wraz z tłumem stałem już pod samiuśką sceną. Ktoś znienacka w połowie show dał sygnał do ataku, a więc kto pierwszy, ten lepszy. No to wbijamy pod scenę. Refleks zatrybił, przez co w jednej chwili miałem Marka Knopflera na wyciągnięcie dłoni. Od ręki ustrzeliłem jedną fotkę, po chwili drugą, po kilku minutach było ich dobrych pięć tuzinów. Mogłem na twarzy ex-lidera Dire Straits dostrzec każdą pulsującą nutę, z bliska spojrzeć w oczy, a i poczuć powiew wiatru na jego koszuli. Jejciu, niewiarygodne - pomyślałem, jestem tak blisko, że już bliżej zakrawałoby o naruszenie strefy intymnej. Człowiek w takiej chwili zastanawia się, czy aby faktycznie ktoś gdzieś tam na górze tak kart nie potasował, by na ostatniej prostej sypnąć mi jeszcze pulą szczęścia.
Tłum szaleje, gdy pojawiają się pierwsze akordy z dwóch perkusyjnych zestawów do wschodzącego właśnie "Money For Nothing", po czym ten sam tłum tonuje i wchodzi na poziom medytacji, gdy Knopfler sięga po perłę z "Get Lucky", jaką "Piper To The End". Jesteśmy już blisko końca, bowiem oba te nagrania stanowią już za dwa jedno-utworowe odosobnione bisy. Prawie koniec. Niejeden z wielotysięcznego tłumu myśli zapewne: Mark kokietuje, na pewno zagra Sułtanów Swingu i Towarzyszy Broni -
piosenki tak przecież u nas wielbione. A może coś jeszcze? On i jego koledzy ponownie jednak opuszczają scenę, lecz dają się jeszcze namówić na trzeci bis. Ludzie skandują tytuły swoich wymarzonych piosenek. Gdyby zatem maestro wszystkie nasze prośby wziął sobie do serca, musiałby dać drugi koncert, a jeszcze by czegoś zabrakło. Żadnego postulatu więc tego wieczoru nie spełnia, a ku zaskoczeniu intonuje "Going Home" - filmowy temat z "Local Hero", i ja już wiem, że to koniec koncertu. Nie ma znaczenia, że temat barwnie się rozwija, nabiera rockowego wigoru, lecz pewnym jest, że nic już później. Od zawsze ten piękny irish-rock-kawałek zamykał Straits'owe koncerty, zamknie więc i ten. I tak właśnie jest. Co prawda pan techniczny daje nadzieję mrugnięciem świateł, byśmy jeszcze powalczyli. Nic z tego, kilka sekund później buzują się wszystkie zainstalowane w arenie światła, wdziera niechciana z taśmy muzyka, następuje koniec i basta. Nie wiem, ile czasu potrwało całe to kilkunastoutworowe szczęście. Nawet nie zerknąłem do smartfona. Koncert Marka Knopflera na granicy miast Gdańska i Sopotu właśnie przeszedł do historii. Zmierzam więc jak wszyscy pomału ku wyjściu. W tłumie nie ma szans spotkać Korfantego. Pogadamy więc w umówionym miejscu na nieodległym parkingu. Ciekawe, kto pierwszy na niego dotrze? Wiadomo, Korfanty. Szedłem, a raczej snułem się bez pospiechu, bowiem musiałem sobie wszystko poukładać, jeszcze w myślach posłuchać.
Byłem na koncercie Marka Knopflera, dacie wiarę? Po raz pierwszy. Co za koncert, co za wieczór, co za emocje. Siedzę teraz i piszę o tym, będąc nadal myślami na parkiecie, tuż pod sceną, gdzie On i jego orkiestrowi towarzysze. Na dodatek mam fajne fotki, co zakrawa o szczęście plus VAT. Dorzucę dla kontrastu też kilka zrobionych z przydzielonego mi siedliska w najlepszym z możliwych sektorze, skąd do sceny także rzut beretem. Sami Państwo Kochani zobaczycie, że nie byłoby z tych fotek żadnej pociechy. A tak, a tak mam kadry marzenie, z koncertu o randze najwyższej, o którym jeszcze przed 26 czerwca br. nawet nie śniłem.
Dzięki Pani Olu!






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





===================
===================