piątek, 19 lipca 2019

ROCKETMAN

Zachęcał Tomek Ziółkowski do "Rocketmana", a przecież nie musiał. Lecz, gdyby nie przycisnął, nie załapałbym się na duży ekran. Obecnie już tylko okruchy docierają na widownie. Zapewne za moment film zjedzie do archiwum. W potężnej sali Kinepolis było nas dziesięć, może dwanaście osób. Jakaś babcia z wnuczkami, gdzieś za plecami dwie kobietki i ich nieprzyciszony smartfon, jeszcze tu jedna osóbka, tam druga, no i my.
"Rocketman" nie jest filmem zabawnym. Niech więc nikogo nie zwiedzie radosny i barwny wizerunek sir Eltona. Dwie godziny uświadamiają, skąd u niego owa "kolorowość". To antidotum na wyniesioną z domu szarzyznę.
Oglądamy poruszający obraz człowieka, którego od dekad podziwiamy za talent do śpiewania oraz huraganowej gry na fortepianie, a także cenimy za współtworzenie rewelacyjnych piosenek z wbitym w jego genealogiczne drzewo Bernie'im Taupinem. Obserwujemy też proces w dążeniach o miłość, jak i w ogóle, o elementarne dobre
uczucia. Ojciec w tej materii nikczemny, matka po szpik oziębła, a i pierwsze kroki w profesjonalnym przemyśle muzycznym także nie rozpieszczały ambitnego Eltona. Jedyne zrozumienie i ciepło gniazda domowego dawała mu babka, a w czasach artystycznych przyjacielska, wręcz braterska dłoń Berniego Taupina. Ich przyjaźń stanowi za oś filmu, a jednocześnie jest wyznacznikiem całej masy piosenek, którymi film przyodziano.
Niestety pocieszeniem w chwilach zwątpień narkotyki i alkohol. Cud, że maestro to wszystko przeżył.
Wertujemy losy Eltona, od czasów szurka, po "I'm Still Standing". Tak swoją drogą, perfekcyjnie odzwierciedlono słynny plażowy teledysk. Jestem pełen podziwu dla inwencji twórców tej fabularyzowanej biografii, którzy nie tylko w tym konkretnym wątku odpuścili łatwiznę, bo i przy ulicznym plenerze Nowego Jorku lat 70-tych dosłownie oniemiałem. Jest całe mnóstwo
rewelacyjnych, pełnych finezji scen. Polecam tę samobójczą w basenie, jak też zaserwowane techniką replayu, spowolnione koncertowe szaleństwo podczas "Crocodile Rock", ale i spotkanie z wyobraźnią, w której udział biorą wszyscy pierwszoplanowi życiowi bohaterowie Eltona, podczas finału terapeutycznego spotkania w gronie uzależnionych. To bardzo oczyszczająca chwila. Nasz numero uno przeprasza, ale też punktuje swych oprawców.
Brawa dla Tarona Egertona, który wszystko dźwignął na własnych barkach. A przede wszystkim piosenki, które zapodał w duchu oryginałów. Patrzyłem z podziwem na jego śpiew, na powierzoną mu postać wielkiego piosenkarza, jak też w ogóle na pełne powikłań, burzowe życie Eltona.

P.S. Dzięki Tomek za wspaniały wieczór!





Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"