OKTA LOGUE
"Runway Markings"
(CLOUDS HILL)
****1/2
Niedawny berliński koncert trzydziestolatków z Okta Logue tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że to klasowy, żaden jednosezonowy zespół. Ich występ akurat idealnie zbiegł się z premierą czwartego studyjnego długograja "Runway Markings". Na wyciągnięcie dłoni można było więc skonfrontować koncertową wartość grupy, która względem świeżej płyty nawet się nie zająknęła.
Czy zmieniło się coś od wydanego przed trzema laty "Diamonds And Despair"? Muzycznie niewiele. Grupa wciąż podąża psychodelicznym szlakiem, inspirując się brzmieniem i wolnością artystyczną wykonawców kwiatkowej epoki 60's. Jednak Okta Logue nie robią z siebie drugich Jefferson Airplane, Grateful Dead czy Traffic. To kompletnie inne przełożenie. Śpiewający basista Benno Herz, grający na perkusji jego brat Robert, plus gitarzysta Philip Meloi oraz organista Max Schneider posiedli dar tworzenia chwytliwych rock-piosenek, w których w 4-6-minutowe ramy wtykają nie tylko ładne melodie, ale też sporo klasowego grania. Gdyby więc dać im się zapomnieć, roznieśli by studio i sprzęt - tyle mają do muzycznego powiedzenia. Wszystko więc działa należycie, poza jednym. Otóż ze smutkiem dostrzegłem zmianę wytwórni płytowej. Jeszcze do niedawna Okta Logue nagrywali dla Columbii, po czym przeskoczyli do równego w hierarchii Virgin, tymczasem zaś okopali się niezależnym labelem Clouds Hill. Cóż, wymyk koncernowi Virgin (a może niespełnione komercyjne nadzieje i koniec kontraktu?) na pewno oznaczać będzie większą artystyczną swobodę, lecz jednocześnie mniejsze koncerty oraz ograniczoną promocję. Żal, bowiem wraz z tym krokiem zamykają się przed grupą perspektywy halowych koncertów, że o plenerowych festiwalach nawet nie ma co marzyć. Tym samym kolejne albumy nie będą już dekorować obfitych stoków w działach z nowościami, a jedynie zdobić swymi pojedynczymi egzemplarzami zakładki w alfabetowych gąszczach. Ale dzisiaj się nad tym nie
zastanawiajmy. Mamy do posłuchania kaloryczne "Runway Markings". No właśnie, 6,5-minutowe nagranie tytułowe to przecież czysty art rock. Tyle, że z pukającą do radiowych ram melodią. Gdzieś w sercu piosenki natrafimy też na pewien niedługi organowo-gitarowy smaczek, który szybko potwierdzi większe aspiracje muzyków, niż tylko dopychanie się do list przebojów. Jednak, kto powiedział, że ewentualne dobicie do nich, to jakiś wstyd? Na "Runway Markings" są przynajmniej ze trzy-cztery piosenki, które powinniśmy nucić tego lata. Jak "In Every Stream Home A Heartache", "Julie", a już przede wszystkim podane z lekkością Dire Straits "River Street" ("... Hej Joanno, znaki w uliczkach wciąż świecą, a Ty masz nadzieję, że deszcz zmyje brud, podczas gdy na przydrożnej tablicy widzisz swoje marzenia, i to z pokoju, w którym jesteś sama..."). Benno Herz śpiewa tu niczym Alex Turner z Arctic Monkeys, a Philip Meloi maluje gitarą pod Marka Knopflera - klejnot! Na tym nie koniec, takie "Out Of Gas" czy "The Wheel" (cóż za saksofon!), jak zechcemy, też nami zatrzepoczą. Natomiast wszelakim atmosferykom, niedopieszczonym krótkimi piosenkami, podsuwam na tacy pełne nostalgii 9,5-minutowe "Chocolate And Soda" ("...witaj w raju, mamy tu czekoladę i sodę, a w sztucznym świetle balu samotników iskry rozpylają się po niebie (...).. mój przyjaciel włóczęga zapytuje: czy może to być ostatni zachód słońca na ziemi?..."). Jest tu jakiś spokój, niekiedy nawet snujący impresjonistyczne wizje, zaś nad wszystkim wznosi się kolejna w tym bogatym zestawie piękna melodia.
Ta płyta aż podkłada się listom przebojów, lecz niestety utkana z jej zasobów wartość bywa zaszczekana przez wszędobylski rap lub disco shit polo.
P.S. Piotrkowi "nie tylko maszyny są naszą pasją" wyrażam wdzięczność za inspiracje oraz za tę konkretną muzykę.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"